Wakacje to okres, w którym popularne miejscowości turystyczne przeżywają prawdziwe oblężenie. Okazuje się, że mieszkańcy wielu miast, do których masowo zjeżdżają podróżni, domagają się zmian w polityce turystycznej.
Żądanie wprowadzenia zmian przyświecało protestującym mieszkańcom Majorki. W niedzielę 22 lipca odbyła się największa dotychczas demonstracja przeciwko masowej turystyce na Balearach. Według organizatorów wzięło w niej udział około 50 tys. osób, choć policja szacuje liczbę uczestników na około 20 tys.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Postawmy granice turystyce". Mieszkańcy Majorki mają dość
Protest przebiegł pokojowo, a demonstranci przemaszerowali przez centrum Palmy de Mallorca z transparentami i hasłami wzywającymi do ograniczenia turystyki. Mottem protestu było "Zmieńmy kierunek. Postawmy granice turystyce".
Demonstranci nieśli plakaty z napisami w różnych językach, w tym po angielsku i niemiecku, aby dotrzeć ze swoim przekazem również do turystów i zagranicznych dziennikarzy.
Wśród postulatów znalazły się m.in. zakaz przyjmowania prywatnych odrzutowców i statków wycieczkowych oraz ograniczenie tanich lotów na wyspę.
Jednym z kluczowych problemów, poruszanych podczas protestu, był kryzys mieszkaniowy. W ciągu ostatniego roku ceny wynajmu na Balearach wzrosły o 20 proc., osiągając poziom porównywalny z Madrytem.
Demonstranci zwracali uwagę, że masowa turystyka przyczynia się do wypierania miejscowej ludności z rynku nieruchomości. Na plakatach można było przeczytać hasła takie jak "Mieszkanie to prawo, nie luksus".
Polak mieszkający na Majorce: Jest drogo
Jeden z polskich mieszkańców Majorki w rozmowie z money.pl przyznaje, że koszty życia na Majorce stają się nieznośne. - W tym roku Majorka jest straszne droga. Przykładowy wynajem auta w zeszłym roku wynosił ok. 30 euro za dobę, w tym - nawet 53 euro - wyjaśnia.
Potwierdza też, że to, co jest największym utrapieniem mieszkańców wyspy, wyraźnie daje się odczuć. - Ceny mieszkań mogą przytłoczyć. Pokój o powierzchni 20 metrów kwadratowych to koszt od 350 do 1100 euro za miesiąc - wylicza.
Wyraźnie widać, że brakuje mieszkań. Osób, które chcą coś wynająć, jest więcej, niż lokali. To dlatego ceny poszły do góry - tłumaczy.
"Las Kellys" nie stać na wynajem
To, co z perspektywy Polaka mieszkającego na Majorce wydaje się uciążliwe, jest dużym kłopotem dla obywateli kraju. Wielu uczestników protestu w Palmie to osoby zatrudnione w branży turystycznej, które mimo ciężkiej pracy ledwo wiążą koniec z końcem.
Przykładem jest 48-letnia Ana, która od roku mieszka w przerobionej furgonetce, ponieważ nie stać jej na wynajęcie mieszkania. - 1200 euro miesięcznie za wynajem to kwota, której nie mogę zapłacić. Jako sprzedawczyni zarabiam mniej - mówi kobieta.
Podobne problemy dotykają wielu pracowników sektora turystycznego, w tym pokojówek hotelowych znanych jako "Las Kellys". Sara del Mar García, przewodnicząca stowarzyszenia "Las Kellys" na Balearach, podkreśla, że choć cieszą się z miejsc pracy, które zapewnia turystyka, warunki pracy są bardzo trudne.
- Większość z nas przyjmuje leki - mówi García, komentując pracę polegającą na sprzątaniu 24 pokoi podczas jednej zmiany, często z trzema lub czterema łóżkami w każdym pokoju.
Władze się boją. "Baleary osiągnęły limit"
Protesty pracowników zdają się nie robić wrażenia na decydentach. Władze regionalne i przedstawiciele branży turystycznej wyrażają obawy, że protesty mogą zniechęcić turystów do odwiedzania wysp.
Organizatorzy protestu zapowiadają, że demonstracja to dopiero początek kampanii. Iván Murray, geograf z Uniwersytetu Balearów, zauważa rosnące niezadowolenie społeczne.
- Rośnie poczucie, że masowa turystyka wypycha duże części społeczeństwa i prowadzi do niepewnej sytuacji - mówi. Coraz więcej mieszkańców rozważa przeprowadzkę na kontynent, ale wielu, jak Ana, chce pozostać na wyspie mimo trudności.
Turystyka kluczowa dla Balearów
Czy jednak ograniczenie turystyki może być groźne dla gospodarki Balearów, szczególnie Majorki? To właśnie ona jest silnie uzależniona od turystyki, która stanowi główne źródło zatrudnienia i dochodów.
Szacuje się, że około 30-35 proc. wszystkich pracujących na wyspach jest zatrudnionych bezpośrednio w sektorze turystycznym, a około 40 proc. firm działa w branżach związanych z obsługą ruchu turystycznego.
Mimo przewagi sektora turystycznego, na Balearach funkcjonują również inne gałęzie gospodarki. Rolnictwo, choć o mniejszym znaczeniu, nadal odgrywa istotną rolę, zwłaszcza w uprawie oliwek, winogron i migdałów. Istotne miejsce zajmuje także rzemiosło i produkcja lokalnych wyrobów, takich jak ceramika, biżuteria czy produkty spożywcze.
Barcelona dołącza do protestów. "Wracajcie do domów"
Podobne nastroje panują w innych częściach Hiszpanii. Na początku lipca ulicami Barcelony przeszła wielotysięczna demonstracja osób sprzeciwiających się nadmiernej eksploatacji miasta przez turystów.
Według organizatorów wzięło w niej udział około 20 tys. osób, choć policja szacuje liczbę uczestników na kilkukrotnie mniej. Była to pierwsza tej skali manifestacja w stolicy Katalonii, wyrażająca sprzeciw wobec negatywnych skutków masowej turystyki.
Protestujący przemaszerowali od słynnej La Rambli, przez Port Vell, aż do plaży Barceloneta. Nieśli transparenty z hasłami takimi jak "Turystyka zabija miasto" czy "Turyści, wracajcie do domu".
Chcą podnieść opłatę turystyczną
Organizatorzy protestu, zrzeszeni w Assemblea de Barris pel Decreixement Turístic (Zgromadzenie Dzielnic na rzecz Ograniczenia Turystyki), domagają się radykalnych zmian.
Wśród postulatów znalazły się: redukcja liczby lotów na barcelońskie lotnisko, zamknięcie terminali dla statków wycieczkowych oraz likwidacja obiektów noclegowych dla turystów, w tym hoteli.
W odpowiedzi na rosnące niezadowolenie mieszkańców, mer Barcelony Jaume Collboni zapowiedział szereg działań mających na celu ograniczenie negatywnych skutków masowej turystyki.
Wśród nich znalazły się: podniesienie opłaty turystycznej, plany ograniczenia liczby zawijających do portu wycieczkowców oraz likwidacja 10 tys. mieszkań przeznaczonych na wynajem krótkoterminowy.
Jednak dla wielu demonstrantów te obietnice nie są wystarczające. Uczestnicy protestu podkreślają, że turystyka przyczynia się do wzrostu kosztów życia, w tym cen wynajmu mieszkań oraz zwiększa presję na usługi publiczne.
Protestujący twierdzą, że problem skutków masowej turystyki dotyka już nie tylko centrum Barcelony, ale rozlewa się na kolejne dzielnice. Nawet odległe od głównych atrakcji turystycznych części miasta zaczynają odczuwać negatywne skutki tego zjawiska.
Jednocześnie przedstawiciele branży turystycznej przypominają, że sektor ten generuje 14 proc. PKB miasta i zapewnia ponad 150 tys. miejsc pracy.
Tak poradzili sobie w Wenecji
Problem zbyt intensywnego ruchu turystycznego jest znany innym krajom. Od kwietnia 2024 roku osoby odwiedzające historyczne centrum włoskiej Wenecji muszą uiścić opłatę wstępu w wysokości 5 euro.
To pierwszy przypadek wprowadzenia takiej opłaty w dużym włoskim mieście i jeden z nielicznych na świecie. Decyzja władz miejskich ma na celu ograniczenie liczby tzw. jednodniowych turystów, którzy przybywają do miasta na kilka godzin.
Burmistrz Wenecji Luigi Brugnaro podkreślał, że celem wprowadzenia opłaty nie jest zamknięcie miasta, ale uczynienie go bardziej przyjaznym do życia. W 2024 roku opłata będzie obowiązywać w 29 najbardziej zatłoczonych dniach, w godzinach od 8:30 do 16:00.
Z opłaty zwolnieni są m.in. mieszkańcy Wenecji, osoby nocujące w mieście (płacące podatek turystyczny), a także mieszkańcy regionu Wenecja Euganejska.
Według badań przeprowadzonych przez van der Borga i jego zespół, Wenecja może przyjąć maksymalnie około 40 tysięcy turystów dziennie. Tymczasem w najbardziej zatłoczone dni liczba ta przekracza 100 tysięcy, a przez co najmniej 200 dni w roku przekracza optymalną pojemność miasta.
Robert Kędzierski, dziennikarz money.pl