- Nie chcę używać zbyt ostrych słów, w takiej sytuacji jeszcze nigdy nie byłem. Ogarnia mnie wręcz jakaś agresja. Nie oczekuję żadnej pomocy, żadnej tarczy. Tylko niech rząd pozwoli nam pracować, zarabiać. Niech nie nasyła na nas sanepidu, policji czy innych służb - powiedział w rozmowie z money.pl Jan Latajka, właściciel restauracji Jaśkowa Dolina.
Czytaj też: Hotele nadal zamknięte. "Są równi i równiejsi"
Jak dodaje, jeśli branża zostanie otwarta w maju to się uśmiechnie, ale nie liczy, że będzie to szybciej niż w czerwcu. Czas ucieka, a każdego miesiąca trzeba dokładać z oszczędności, by restauracja w ogóle przetrwała.
Przypomnijmy, podczas czwartkowej konferencji minister zdrowia Adam Niedzielski ogłosił, że rząd wydłuża narodową kwarantannę co najmniej do 14 lutego. Od 1 lutego otwarte zostaną jedynie sklepy w galeriach handlowych, muzea i galerie sztuki. Przestaną także obowiązywać godziny dla seniorów.
- Jeśli rząd jest taki solidarny, to niech władze nie pobierają ani złotówki pensji. Niech każdy dostanie 5 tys. zł bezzwrotnej pożyczki i 2 tys. zł postojowego. Niech tak żyją przez pół roku – denerwuje się restaurator.
Jego zdaniem, rządzący kompletnie nie rozumieją problemu, nie wiedzą, jak ta branża funkcjonuje. Podkreśla, że są restauracje, które zajmują się jedzeniem na wynos, ale i takie, które żyją z gości na miejscu. Jak lokal pana Jana - dla niego najważniejszy jest ten codzienny ruch w restauracji oraz imprezy okolicznościowe.
Pan Jan jest właścicielem lokalu, nie spłaca za niego kredytu, niczego nie leasinguje – bo nie chciał, to świadomy wybór. Jednak i tak każdego miesiąca musi dokładać 6-7 tys. zł z własnej kieszeni, by restaurację utrzymać przy życiu. A do tego sam musi żyć, płacić rachunki i podatki, kupować żywność, utrzymywać dom. Oszczędności szczupleją, a pomocy brak.
- Tych oszczędności jest coraz mniej, a chciałem je przeznaczyć na coś innego. Na kolejną inwestycję, czy kupić sobie auto. Nie mogę też z dnia na dzień przerzucić się na jedzenie sucharków. Teraz te pieniądze muszę wydawać na utrzymanie restauracji i utrzymanie siebie – podkreśla Jan Latajka.
Pan Jan prowadzi swoją restauracje przy drodze krajowej nr 25 w Ślesinie, na trasie z Konina do Bydgoszczy.
- Restauracja mojego typu cierpi jeszcze bardziej. Działamy przy trasie, stoję w drzwiach i liczę samochody. Prawie nikt nie zjeżdża, bo jaki to jest sens, gdy trzeba wziąć jedzenie na wynos i zjeść je w samochodzie. To już każdy wybiera fast-foody – tłumaczy.
Jak dodaje, w mniej niż 10 minut nie da się do nikogo dojechać, a tyle czasu wystarczy, by schabowy, frytki i surówka zrobiły się miękkie po włożeniu do pojemnika termicznego.
Pan Jan odnosi się też do sytuacji kolegów po fachu z Niemiec. – Kontaktowałem się z restauratorami z Berlina. Tam też jest lockdown, ale proszę mi wierzyć, oni dostają pieniądze co miesiąc, nawet po 10 tys. euro miesięcznie - mówi.
Restaurator przytacza też przykład biedniejszych krajów. - Słabsza gospodarczo Ukraina finansowo pomagać nie może, więc luzuje obostrzenia i otwiera restauracje. Bo nie ma wyjścia - podkreśla właściciel restauracji.
Jego zdaniem, Polskę byłoby stać na realną pomoc, ale w pierwszej tarczy wszystkie pieniądze zostały rozdane i to nawet firmom, które nie powinny dostać tych pieniędzy. - Wystarczyła kreatywna księgowość. Ustawa została napisana na kolanie i takie są tego efekty – dodaje.
- Premierem kraju jest człowiek, który pracował w banku. Jak mógł do tego dopuścić. Ktoś, kto działa w ten sposób, jest nieodpowiedzialny, głupi, albo działa świadomie i celowo. Trudno to jakkolwiek wytłumaczyć. Uważam, że jeśli ktoś nie potrafi prowadzić działalności to nie powinien się brać za rządzenie państwem - podsumowuje restaurator.