Pod koniec stycznia Naczelna Rada Lekarska przyjęła uchwałę w sprawie nowej definicji medycyny estetycznej. Chodzi o to, aby takie zabiegi uznane zostały za świadczenia zdrowotne i były wykonywane wyłącznie przez lekarzy.
Uchwała nie jest prawem, a więc nie jest wiążąca. Można się jednak spodziewać, że będzie pierwszym krokiem ku zmianie ustawy o działalności leczniczej i wyrobach medycznych, która będzie miała wpływ na działalność całej branży estetycznej.
- My nie mówimy o zabiegach estetycznych, a o zabiegach medycyny estetycznej. Nie bez powodu również branża beauty używa tego terminu i zgodnie z jego źródłosłowem mówimy o medycynie – tłumaczy money.pl dr Andrzej Cisło, wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej.
Nasz rozmówca wyjaśnia, że chodzi m.in. o wstrzykiwanie różnych preparatów, jak np. botoksu, który co do zasady jest lekiem. Dr Cisło zwraca uwagę także na to, że salony coraz częściej decydują się na zabiegi z pobraniem krwi pacjenta, preparowaniem jej na miejscu i aplikowaniem. Kolejna kwestia to dość gwałtowne reakcje alergiczne, które wiążą się z koniecznością podania pacjentowi leków.
- Podjęliśmy też stanowisko definiujące te zabiegi [medycyny estetycznej – red.], jako ingerujące w tkanki ludzkie. Nie mieszamy się więc w ogóle do tego, co stanowi przedmiot wykształcenia kosmetologów, a więc pielęgnacja, odpowiedni dobór preparatów do rodzaju skóry, zabiegi powierzchniowe - dodaje.
Inne kontrowersje i zarzuty? Jak słyszymy, lista jest długa: używanie bez uprawnień zestawu przeciwwstrząsowego, nieprowadzenie dokumentacji medycznej czy brak ubezpieczenia pacjenta na wypadek powikłań, gdyby doszło do nich poza gabinetem lekarza, a wyłącznie w salonie, który jest działalnością czysto gospodarczą.
- Wystarczającym sygnałem, aby się tym zainteresować, jest spora liczba dermatologów raportujących przypadki powikłań po działalności w sektorze gospodarczym. Oraz - a może przede wszystkim - zmiana jakościowa, czyli wkroczenie branży beauty w coraz bardziej inwazyjne techniki – podsumował medyk, nie podając nam jednak dokładnej liczby takich powikłań.
Co na to profesjonaliści z branży beauty? Jak twierdzą, decyzja Rady zakrawa o absurd i może zrodzić groźne konsekwencje nie tylko dla całej branży, ale też dla pacjentów. Sugerują, że powstaje pytanie – czy pacjent poza gabinetem lekarskim będzie mógł wykonać zabieg akupunktury lub tatuaż. I wskazują na inną ważną kwestię: pieniądze.
- Wiek nie jest chorobą. Zmarszczki także. Naczelna Rada Lekarska dla zysków brnie w absurd – komentuje Michał Łenczyński, lider środowiska Beauty Razem, skupiającego 50 tys. przedsiębiorców z branży.
- Rada nie tylko obraża pacjentów, ale też naraża ich na poważne straty zdrowotne i finansowe. W tle są duże pieniądze, które część środowisk lekarskich może chcieć zawłaszczyć. Dlatego już od lat 90. część środowisk lekarskich małymi krokami zabiega o prawny monopol w zakresie usług estetycznych, które opłacają się bardziej niż np. leczenie chorych na COVID-19 – dodaje.
Medycyna estetyczna to duży rynek. W ciągu ostatnich pięciu lat rósł w tempie 7 proc. rocznie. Szacuje się, że Polacy zostawiają w takich gabinetach ok. 200 mln zł rocznie. Według niektórych statystyk nawet 2,3 proc. dorosłej populacji przynajmniej raz poddało się zabiegowi.
W Polsce mamy ok. 92 tys. salonów kosmetycznych. Mniej więcej 1/3 z nich świadczy usługi zakresu medycyny estetycznej. A o jak dużej skali mówimy w przypadku lekarzy? Szacuje się, że dziś jest to ułamek z ponad 140 tys. medyków, którzy wykonują zawód (lekarze wszystkich specjalności).
Michał Łenczyński wskazuje, że jeśli lekarze przestaną leczyć tylko choroby, a – jak podkreśla – skupią się na poprawianiu urody, to kolejki do specjalistów się wydłużą, a ceny zabiegów pójdą ostro w górę.
Jak dodaje, wiele salonów, których usługi w czasie pandemii przestały być usługami pierwszej potrzeby, co doprowadziło do strat w wielu punktach, mogą znaleźć się w jeszcze trudniejszej sytuacji.
- Lekarz nie powinien uchylać się od leczenia. Wszyscy oczekujemy, że skupi się na codziennej praktyce lekarskiej, zabiegach medycznych, czy próbie opanowania COVID-19. Jesteśmy wdzięczni wszystkim tym, którzy przestrzegają składanej Przysięgi Hipokratesa i Kodeksu Etyki Lekarskiej – podsumowuje Łenczyński.
Naczelna Rada Lekarska nie boi się konfliktu z branżą beauty.
- Nie ma znaczenia, czy się obawiamy i czy spór będzie. To jest kwestia pryncypiów medycyny, to są żelazne reguły, które nie podlegają względom daleko posuniętej ostrożności czy poprawności politycznej – mówi dr Andrzej Cisło z NRL.