Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Premier Donald Tusk i minister finansów Andrzej Domański zaprezentowali publicznie coś, co nazwali projektem ustawy budżetowej na rok 2025. Zaczynam tekst na lekko prześmiewczą nutę, bo według mnie było to coś na kształt projektu bardzo wstępnej ustawy budżetowej, która do 30 września może się jeszcze bardzo zmienić.
Bo to właśnie wtedy rząd musi przekazać projekt Sejmowi. A to przecież nie koniec, parlament też może mocno zmienić zawartość ustawy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Odtrąbili zwycięstwo, a pytania się mnożą
W tym projekcie projektu nie ma zresztą wielu składników, a część z nich owiana jest mgłą tajemnicy. Konia z rzędem temu, kto wie, jak będzie w 2025 roku wyglądała składka zdrowotna. Polska 2050 odtrąbiła zwycięstwo, ale ja w prezentacji rządu go nie widzę.
Owszem, minister finansów uzupełni resortowi zdrowia 4 mld zł z powodu zmian w składce. Ale znaczy to tylko to, że z przepisów zniknie coś, co było absolutną aberracją, czyli płacenie składki zdrowotnej od sprzedaży środka trwałego (np. samochodu). Tak niewielka zmiana zdecydowanie nie jest postulatem Trzeciej Drogi.
A co z kredytem "na start" (zwanym dawniej kredytem 0 procent)? Minister Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz (Polska 2050) mówi, że jest "zero złotych na kredyt zero procent", ale minister Krzysztof Paszyk (PSL) twierdzi już, że program będzie realizowany. Zdaje się to potwierdzać minister Domański, który uważa, że w tych nieco ponad 4 mld zł przeznaczonych na budownictwo zawarta jest dopłata do tego kredytu. Wątpię, żeby Lewica się na coś takiego zgodziła. Myślę też, że część Trzeciej Drogi nie będzie zachwycona.
Nic nie powiedziano też o - zapowiadanej przecież - kwestii redukcji podatku Belki.
3 biliony 970 miliardów zł
Nie zmienia to jednak postaci rzeczy, że poznaliśmy część zamierzeń rządu. Zróbmy więc ćwiczenie matematyczne, z wisienką na torcie pod koniec tekstu.
Rząd chce przeznaczyć 186,6 mld zł na zbrojenia. Zatriumfowała zasada si vis pacem para bellum ("Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny"). Mam wrażenie, że protestujący przeciwko takim wydatkom będzie obsadzony w roli zdrajcy, więc protestować nie będę, ale bardzo bym chciał poznać szczegóły tych wydatków i opinie wojskowych. Tego mi brakuje, ale zapewne rząd zasłoni się tajemnicą.
Jeśli więc 186,6 mld zł to 4,7 proc. PKB w 2025 r., to nominalny PKB ma wynieść 3 biliony 970 miliardów zł. Minister finansów zapowiada, że deficyt sektora finansów publicznych wyniesie 5,5 proc. (czyli nieco ponad 218 mld zł). Twierdzi też, że deficyt nie przekroczy 289 mld zł (sic!). Z tego wynika, że deficyt wyniesie 7,3 proc., a nie 5,5 proc. PKB.
Minister przekonuje, że tak nie można liczyć, bo przecież rząd zdecydował się na konsolidację finansów publicznych (zapowiadał to i poprzedni rząd, ale nigdy nie zrealizował).
Te rachunki nie bardzo się zgadzają. Przecież w 2023 roku deficyt sektora finansów publicznych (rządowy, samorządowy i funduszy) wyniósł 5,1 proc. Teraz ten sam zestaw ma dać 7,3 proc. Nic dziwnego, że rentowność obligacji wzrosła. Na początku sierpnia wynosiła 5,15 proc., a teraz blisko 5,60 proc. (rentowność obligacji dziesięcioletnich).
Dramatu z tego nie będzie, ale obawiam się, że w 2025 r. odsetki od obligacji będą Polskę kosztowały więcej niż zapowiadane przez ministra Domańskiego 75 mld zł. Zapewne będzie to bliżej - wyliczanego przez "Rzeczpospolitą" - poziomu około 100 mld zł.
Rząd podniósł prognozę wzrostu PKB z 3,7 proc. prognozowanego w czerwcu do poziomu 3,9 proc. oraz prognozę inflacji (i tu jest duży skok) z 4,1 proc. na 5 proc.
Rozumiem powody tych podwyższonych prognoz - im większy wzrost PKB i im wyższa inflacja, tym większe przychody można prognozować, a to daje możliwość zwiększania wydatków. Wzrost PKB jest prognozowany na wysokim poziomie, ale taki poziom nie jest wykluczony.
Za to prognoza inflacji sprawia, że brwi unoszą się do góry. Co takiego rząd zrobi, żeby tak podnieść inflację? Nie będzie mrożenia cen energii? W roku wyborczym (wybory prezydenckie)? Jakoś w to wątpię. Obawiam się więc, że prognozy dochodów są przeszacowane, więc realny deficyt będzie większy od zakładanego.
To może się Polsce opłacić
Teraz czas na zapowiadaną wisienkę na torcie. Dlaczego rząd prognozuje zadłużenie Polski na poziomie 59,8 proc. PKB, czyli minimalnie poniżej 60 proc. zapisanych w traktacie z Maastricht oraz w naszej Konstytucji (tutaj dług liczymy jednak nieco inaczej niż robi to Eurostat)?
Wydaje mi się, że jest to interesujący pomysł, który może się Polsce opłacić. Jeśli rzeczywiście ponad 60 mld zł długu funduszy zostanie przez budżet w 2025 r. spłacone, to w 2026 r. i kolejnych latach tych pieniędzy już w deficycie budżetowym nie będzie. Dług już też wtedy nie wzrośnie, bo dynamicznie będzie rósł PKB.
To znacznie ułatwi dostosowanie się do ustalonych w listopadzie 2024 r. ograniczeń wynegocjowanych w ramach procedury nadmiernego deficytu. Rok 2026 i 2027 (wyborczy) będzie więc "luźniejszy" z punktu widzenia wydatków rządowych. Nie dziwi mnie więc, że premier Donald Tusk mówi o "hojnym" budżecie w 2025 r.
Będzie hojny, ale nie dla wszystkich i podejrzewam, że projekt jeszcze się zmieni. a jeśli się nie zmieni, to ustawa budżetowa będzie nowelizowana w połowie 2025 r. (po wyborach prezydenckich).
Piotr Kuczyński, główny analityk domu inwestycyjnego Xelion