Liczące ok. 12 tys. mieszkańców miasto Koluszki, powiat łódzki wschodni. Przyjeżdżamy tu, ponieważ niedawno o mieście zrobiło się głośno za sprawą reportażu i programu interwencyjnego w regionalnej TVP3. Dotyczyły one planów lokalnego przedsiębiorcy Krzysztofa Piechuta, właściciela firmy Farm, który zamierza postawić - jak twierdzą w lokalnej telewizji przeciwnicy inwestycji - "osiedle kontenerowe".
Zamieszkać mają w nim jego zagraniczni pracownicy. Pytanie tylko, czy słowo "osiedle" jest adekwatne, bo Piechut tłumaczy w rozmowie z money.pl, że na parceli przy ulicy Żwirki 17/10 chce zbudować parterowy budynek, złożony z 12 kontenerów. W budynku tym w ośmiu pokojach zamierza ulokować 16 osób. To część załogi, która pracuje dla Piechuta. Tymczasem ta część mieszkańców, która jest niechętna inwestycji, w materiale dla TVP3 twierdziła, że w kontenerach ma zamieszkać nawet 150 osób.
Poniżej przedstawiamy wizualizację kontenerowej inwestycji, którą chce zrealizować właściciel firmy Farm. Oprócz pokojów mieszkalnych, ma się w niej znaleźć miejsce na zaplecza kuchenne i socjalne oraz pomieszczenie na sprawy administracyjne i biurowe.
Grupa mieszkańców stara się plany Piechuta zablokować. Twierdzą, że cudzoziemcy w Koluszkach stwarzają problemy. Mieli prowokować oraz zaczepiać. Jedna pani zarzuca migrantom, że "chodzą i głupio się śmieją".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
— Niech pan ich weźmie do domu, skoro traktuje pan ich jak rodzinę, bo ja o swoją rodzinę się boję. Idziemy po Koluszkach chodnikiem i ja ustępuję obcokrajowcom miejsca, bo oni idą rozstawieni — mówiła do reportera TVP3 jedna z mieszkanek, która przytacza zapewnienia przedsiębiorcy na temat tego, że zamieszkają tam pracownicy z polecenia.
Widać duże emocje, co objawia się także rasistowskimi określeniami, których nie chcemy przytaczać.
Koluszki się zmieniają
W okolicy planowanego osiedla jesteśmy przed południem. I chociaż temperatura jest niska i sypie śnieg, to o rozmówców łatwo, ponieważ w rejonie jest dworzec kolejowy. Spotykamy jednak wyłącznie miejscowych, a także przyjezdnych z Łodzi albo Brzezin. Żadnych cudzoziemców.
To jest małe miasto. Tutaj nigdy nie było kolorowych. Ale to się zmienia. Jest ich coraz więcej. I po co tak to ma być? — pyta napotkany przy aptece pan Marian, młody emeryt, który woli wypowiadać się "incognito", ale imię zdradza. — Kiedyś to było po pańsku, ale teraz już nie jest — dodaje.
To odpowiedź na pytanie, czy słyszał o proteście i go popiera. Czy natomiast widział agresywne zachowanie obcokrajowców wobec siebie czy kogoś innego? — Wie pan, ja dużo z domu nie wychodzę, ale słyszę, że zaczepiają, że ludzie nie chcą tego osiedla i ja też bym nie chciał — podsumowuje.
— Widać, że jest więcej obcokrajowców, w Biedronce są, ale moim zdaniem nikomu nie przeszkadzają. Nie rozumiem, skąd ten protest. Na pewno nie chciałabym, żeby tak Polaków traktowano, jak gdzieś jadą za granicę do pracy — mówi z kolei Jadwiga Kmieciak, seniorka, którą spotykamy z mężem Zbigniewem. Najczęściej od przechodniów słyszymy jednak, że o niczym nie wiedzą, żadnej agresji nie widzieli.
Kryzys demograficzny w Koluszkach
O sprawę pytamy Tomasza Krawczyka, zastępcę burmistrza. Twierdzi, że protest ws. migrantów na ul. Żwirki to pojedynczy przypadek. Ubolewa, że wokół Koluszek zrobiło się głośno, że niby jest niebezpiecznie albo — z drugiej strony — ludzie są wrogo nastawieni do cudzoziemców, co, jak zapewnia, nie jest prawdą.
Krawczyk powołuje się na informację od policji, która w TVP3 zaznaczyła, że nie miała sygnałów o agresywnym zachowaniu cudzoziemców, ale jedynie o nieprawidłowym parkowaniu lub zakłócaniu ciszy nocnej. Na nasze pytania policja jeszcze nie odpowiedziała.
Zastępca burmistrza zwraca jednak uwagę na inny problem — brak rąk do pracy, co doskwiera tym bardziej, że rozwija się niedawno otwarta podstrefa Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.
— Co tydzień widzę w gazecie te same ogłoszenia o pracę. Jest zawsze oferta dla murarza, brukarza, operatora maszyn, szwaczki i innych pracowników fizycznych. Jeśli te ogłoszenia się pojawiają systematycznie, to znaczy, że jest jakaś luka w podaży pracowników — mówi nam Tomasz Krawczyk.
Z danych GUS wynika, że w powiecie łódzkim wschodnim stopa bezrobocie wynosiła w na koniec 2024 roku 5,5 proc., a w urzędach pracy zarejestrowanych było ok. 1,6 tys. osób.
W zeszłym roku u nas urodziły się 104 dzieci, a około 239 osób zmarło. Prawda jest brutalna. Jeśli chcemy się rozwijać, chcemy, żeby powstawały nowe firmy zatrudniające ludzi, to muszą być tutaj osoby do pracy. Będą tu przybywać obcokrajowcy i problem główny polega na tym, co zrobić, jakie działania podjąć, żeby oni się asymilowali, a mieszkańcy czuli bezpiecznie — twierdzi wiceburmistrz.
Tomasz Krawczyk podkreśla, że budowanie zamkniętych osiedli dla zagranicznych pracowników nie jest, delikatnie mówiąc, najlepszym sposobem na asymilację. Ale wskazuje na jeszcze jeden problem, który jest tak samo w Koluszkach, jak i w całej Polsce — brak tanich mieszkań na wynajem.
Protest mieszkańców zaowocował tym, że rada miejska na najbliższej sesji ma przegłosować uchwałę o sporządzeniu planu miejscowego, tak żeby w rejonie planowanej inwestycji kontenerowej możliwa była wyłącznie budowa domków jednorodzinnych. - To potrwa co najmniej kilka miesięcy, trudno oszacować finalny termin — przyznaje Krawczyk. Jednak Krzysztof Piechut mówi money.pl, że nie zamierza czekać.
Przedsiębiorca nie odpuszcza
— Wydaje mi się, że projektant budynku chyba przestraszył się hejtu i bardzo się ociągał, zbywał mnie przez trzy miesiące, inaczej dokumentacja projektowa byłaby już gotowa. A tak to musiałem plan zmienić. Nie porzucam go jednak. Poza tym moi pracownicy w Koluszkach mieszkają prawie cztery lata i był spokój, aż nagle wszystko nagłośniono. Ktoś błędnie z jednego budynku o powierzchni porównywalnej do domu mieszkalnego zrobił cale osiedle i wprowadził ludzi w błąd co do liczby osób, które będą mogły w tym budynku przebywać — mówi właściciel firmy Farm.
Piechut działalność rozpoczął kilka lat temu. Jego firma, jak wyjaśnia, zajmuje się załadunkiem drobiu. W praktyce wygląda to tak, że gdy ubojnia kupuje od hodowcy kury, to firma z Koluszek przyjeżdża, aby wyłapać ptaki i załadować do pojazdu. Akcja odbywa się z reguły w nocy. Bywa, że jednego dnia pracuje się 10-12 godzin, a następnego siedzi.
Przedsiębiorcy w materiale TVP3 zarzucono, że "gdyby chciał", to znalazłby pracowników na miejscu i nie musiałby "ściągać ludzi z Bliskiego Wschodu". Dla porządku dodajmy, że u Piechuta pracują obywatele Ukrainy oraz Azerowie z gruzińskim paszportem, a żaden z tych krajów nie leży we wspomnianym regionie. Ale nie na to zwraca uwagę przedsiębiorca.
— Każdy, gdy usłyszy, na czym polega praca, to od razu dziękuje. A te osoby, które do mnie kierowane są z Urzędu Pracy, w większości nie nadają się do pracy. Kierowane były osoby, które miały problem z alkoholem, nie przychodziły do pracy. Przerabiałem to przez trzy lata. Przy problemach z pracownikami i ich sposobie podejścia do swoich obowiązków zacząłem współpracę z ludźmi z Gruzji i Ukrainy. Praca jest też bardzo nieregularna. Może być sytuacja, że jednego dnia pracujemy 10-12 godzin. Natomiast kolejnego dnia pracy jest 2-3 godziny lub wcale — zaznacza. Jednocześnie dodaje, że występuje do urzędu pracy o pracowników, bo jest to wymóg, aby mógł zatrudnić cudzoziemca.
Ktoś mi też zarzucił, że "jakbyś dobrze zapłacił, to bym przyszedł do pracy". Z drugiej strony jest też konkurencja w tej branży. Jest dużo firm, które pracują w tej branży na czarno — bez zarejestrowanej działalności. Pozyskanie klienta to cena i jakość. Jeśli dla klienta najważniejsza jest cena, to wiadomo, że wybierze ludzi, którzy nie dokumentują fakturami swoich usług. W samych okolicach Koluszek są przynajmniej trzy takie firmy - jak ja mogę z nimi konkurować ceną? — twierdzi przedsiębiorca.
Spytany o sposób rekrutacji zapewnia, że nie korzysta z usług agencji pracy, chociaż dostaje dużo ofert. Kilka lat temu przyjął pięć osób z zagranicy, dwie się sprawdziły, a trzy odesłał. Sprawdzone poleciły inne i tak to działa do tej pory. — Jak ktoś za kogoś odpowiada, to nie przysyła byle kogo — mówi. Dodaje, że organizuje pracownikom mieszkania, ale część już sprowadziła rodziny i poszła na swoje.
— Były sytuacje, gdy np. w hotelu pracowniczym, gdzie wynajmowałem dwa pokoje dla swoich pracowników i komuś coś zginęło z lodówki, to od razu pretensje do osób z innej firmy, że ci nowi itd. Niepotrzebne tarcia. Wolę swoim ludziom zapewnić spokój i możliwość odpoczynku po pracy. Nie potrzebuję, żeby mieć problemy w masowych hotelach pracowniczych, gdzie nie ma kontroli nad liczbą osób oraz tym, jak te osoby spędzają czas — podsumowuje.
Jacek Losik, dziennikarz i wydawca money.pl