- Dostajemy sygnały, że przedsiębiorcy odczuli skutki objęcia Pszczyny najpierw strefą czerwoną, później żółtą. Pytają, w jaki sposób mogą uzyskać pomoc właśnie teraz, gdy dotykają ich dodatkowe obostrzenia – mówi w rozmowie z money.pl Oskar Piecuch z biura prasowego pszczyńskiego ratusza.
Dane na 19 sierpnia: 1250 potwierdzonych przypadków, 46 nowych zakażeń. To bilans powiatu pszczyńskiego – na tyle zły, że 8 sierpnia objęty został czerwoną strefą, podobnie jak 8 innych powiatów. Powiaty i miasta, w których przypadków zakażeń było mniej – ale nadal powyżej określonego przez rząd poziomu bezpieczeństwa – objęte zostały strefą żółtą.
Rząd na bieżąco aktualizuje listy w zależności od rozwoju sytuacji. Po tygodniu Pszczyna "wyskoczyła" z czerwonej strefy do żółtej, co oznacza złagodzenie ograniczeń. Przykładowo, w strefie czerwonej na weselach może się bawić tylko 50 osób, w żółtej już dwa razy tyle. W czerwonej strefie nie można również organizować wydarzeń kulturalnych, a ludzie muszą zakrywać nos i usta we wszystkich miejscach publicznych, także na świeżym powietrzu.
Dwa tygodnie z dodatkowymi obostrzeniami sprawiły, że turyści zaczęli Pszczynę, z racji bogactwa zabytków bez słowa przesady nazywaną "Perłą Górnego Śląska", omijać. Oskar Piecuch przyznaje, że właśnie przedsiębiorcy z branży turystycznej są najbardziej poszkodowani przez dodatkowe restrykcje – i co gorsza, fama "czerwonej strefy" może jeszcze przez długi czas zniechęcać turystów do wizyty.
No i oczywiście branża ślubna. W Pszczynie wesela organizowali nie tylko mieszkańcy, ale też ludzie z sąsiednich powiatów, których skusiła oferta zamkowego parku czy możliwości zrobienia sesji zdjęciowej w lokalnym skansenie.
A teraz młodzi odwołują, przekładają lub tak ograniczają liczbę gości, że dla restauracji i domów weselnych to już działanie na granicy opłacalności.
W czwartek 20 sierpnia Ministerstwo Zdrowia przedstawiło zaktualizowaną listę czerwonych i żółtych miast i powiatów. Powiat pszczyński nadal znajduje się w żółtej strefie.
Polacy chwalą "lokalne lockdowny"
Pomimo tego, że nikt z nas by nie chciał, by jego miasto czy powiat został ogłoszony żółtą, czy tym bardziej czerwoną strefą, to zasadniczo Polacy popierają wyodrębnienie stref, w których, w związku z dużą liczbą przypadków zachorowań, obowiązują dodatkowe obostrzenia. O ile nie dopuszczamy do siebie myśli o kolejnym lockodownie na wzór tego z marca i kwietnia, to już jesteśmy w stanie zaakceptować lokalne lockdowny.
Tak wynika z badania w panelu Ariadna, które przeprowadzono na zlecenie Wirtualnej Polski.
57 proc. ankietowanych popiera wprowadzenie podziału na strefy zielone (bez dodatkowych ograniczeń) oraz żółte i czerwone jako element walki z epidemią.
Zaledwie 23 proc. jest przeciwnych takim lokalnym ograniczeniom.
O ile sam pomysł nakładania ograniczeń spotyka się z aprobatą, to respondenci są zdania, że tam, gdzie państwo coś odbiera (np. ogranicza liczbę gości weselnych), powinno też oferować rekompensatę dla tych, którzy ponoszą straty w związku z tymi restrykcjami.
57 proc. ankietowanych uważa, że firmom i przedsiębiorcom działającym na terenie żółtych i czerwonych stref powinna przysługiwać dodatkowa pomoc ze strony państwa. Tylko 16 proc. uważa, że nie ma podstaw do żadnego specjalnego traktowania firm z tych terenów.
Co ciekawe, odpowiedzi nie różnią się w zależności od tego, czy respondenci mieszkają w dużym, mieście, średnim czy też na wsi. Bez względu na wielkość gminy, poparcie dla rekompensat dla firm z żółtych i czerwonych stref wynosi między 54 a 59 proc.
Rzecznik przedsiębiorców apeluje do rządu o wsparcie dla pokrzywdzonych firm
Nie jest zaskoczeniem, że w tym samym duchu wypowiada się Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców Adam Abramowicz.
- Jeśli rząd zamyka jakąkolwiek działalność, powinien mieć pieniądze, by wypłacić pomoc w formie odszkodowania - mówił w programie "Money. To się liczy". - Rząd nie powinien niczego zamykać w tej chwili. Po pierwsze, nie ma systemu wspomagania tych firm, a po drugie - lepiej dodać jakieś środki ostrożności, niż je zamykać.
Zwrócił uwagę, że to stawia w bardzo nierównej sytuacji przedsiębiorców działających w sąsiadujących ze sobą powiatach. Przykładowo, jeśli mieszkaniec Jastrzębia Zdroju uzna, że nie będzie się czuł komfortowo w kinie w swoim mieście, może pojechać do kina w Skoczowie, w którym ograniczenia nie obowiązują. A ministerstwu nie chodziło przecież o to, by zachęcać ludzi z czerwonych i żółtych stref do przemieszczania się.
Wygląda więc na to, że nasi ankietowani są bardziej hojni niż rządzący. Minister rozwoju Jadwiga Emilewicz powiedziała przed kilkoma dniami, że nie przewiduje nowych tarcz antykryzysowych ani też nowych narzędzi wsparcia dla firm z czerwonych stref – bo przecież w powiatach tych nie wprowadzono pełnych restrykcji.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl