- Zwykle bywałem ogromnym optymistą - podkreśla prezes Zbigniew Inglot, który wraz z siostrą zarządza globalną marką kosmetyczną Inglot. - Niemniej jednak, jako fizyk, wielką wagę przykładam do wszelkich danych statystycznych, wykresów, a te na najbliższe tygodnie, a nawet miesiące, raczej są pesymistyczne. Obecnie trudno jest oszacować, jaka będzie skala problemu - przyznaje ze niepokojem w rozmowie money.pl.
Jak przewiduje, epidemia koronawirusa przemodeluje naszą rzeczywistość, a właściwie robi to już teraz. Światowy kryzys epidemiologiczny wymusił zmiany w codziennym życiu poszczególnych ludzi i w funkcjonowaniu całych firm. - Funkcjonujemy w niemal 100 krajach na świecie, a w 40 z nich zamknięto już sklepy, czy to ze względu na zarządzenia, czy prewencyjnie, aby ograniczyć rozprzestrzenianie się koronawirusa, w trosce o bezpieczeństwo pracowników. Sytuacja jest absolutnie wyjątkowa - przyznaje prezes Inglot.
Serce rodzinnej firmy bije w Przemyślu. To tam produkowane są kosmetyki, które docierają na najbardziej odległe rynki, gdzie Inglot ma swoje salony i przedstawicielstwa. Dlatego też pierwsze sygnały ze świata o zagrożeniu trafiły do prezesa Inglota z pewnym wyprzedzeniem.
- Dość wcześnie wprowadziliśmy środki ostrożności. Przewidzieliśmy to, co może się wydarzyć, obserwując wypadki w Chinach. Większość tych restrykcji wprowadziliśmy na początku lutego, kiedy w wielu krajach europejskich trwały zabawy w pubach, rozgrywały się mecze na stadionach - zaznacza.
W pierwszej kolejności odwołane zostały wizyty gości zagranicznych, a wyjazdy zagraniczne pracowników oraz udziały w konferencjach i szkoleniach wstrzymane. Kwarantannę przechodził każdy, kto wrócił z zagranicy, czy miał kontakt z osobami z grupy podwyższonego ryzyka.
- Większość pracowników oddelegowaliśmy do pracy zdalnej. Produkcja zaś pracuje w bardzo wysublimowanych warunkach sanitarnych. Wprowadziliśmy obowiązkowy pomiar temperatury. Załoga została podzielona na dwie części, tak, aby zmiany się nie spotkały i dzieliło je około 40 min przerwy, w czasie których następuje wietrzenie i dezynfekcja pomieszczeń. Sami produkujemy żele do dezynfekcji, tak więc również wszyscy nasi pracownicy zostali w nie wyposażeni. Ktoś mógłby powiedzieć, że to przesada, ale dla nas to priorytet - podkreśla dr Inglot.
Żeby przetrwać, trzeba się dostosować
Markę kosmetyczną, której salony zlokalizowane są głównie w galeriach handlowych, jak choćby londyńska galeria Westfield Stratford City czy w Mall of Scandinavia w Sztokholmie, a także na wielu prestiżowych ulicach, jak choćby Via del Corso w Rzymie, wprowadzane ograniczenia epidemiologiczne uderzają szczególnie. W wielu krajach sprzedaż bezpośrednia zamarła.
- Nasza firma jednak wciąż działa - podkreśla prezes Inglot. - Ogromną część naszej aktywności dedykujemy rozwojowi kanałów on-line - dodaje, ale jednocześnie przyznaje, że nawet stuprocentowy wzrost sprzedaży internetowej nie pokryje strat będących wynikiem zamknięcia salonów stacjonarnych.
Czy straty te przełożą się na redukcję pracowników i zwolnienia? - W chwili obecnej nie planujemy zwolnień. Będziemy starali się chronić załogę maksymalnie długo - zapewnia. Zaznacza jednak, że sytuacja jest bardzo dynamiczna i trudna. - Mocno pracujemy nad optymalizacją kosztów stałych - przyznaje.
Inglot z nadzieją patrzy też na sprzedaż zagraniczną i paradoksalnie szansa pojawia się w kraju, który był pierwszą ofiarą epidemii. - Chiny były krajem, od którego wszystko się zaczęło, teraz jest w forpoczcie krajów, które wychodzą z kryzysu. Nie mamy tam salonów, gdyż nie testujemy kosmetyków na zwierzętach, a Chiny są jedynym krajem, który takich testów wymaga. Właśnie rozpoczęliśmy sprzedaż za pośrednictwem platform cross border, co pozwala na dotarcie do chińskiego klienta bez konieczności testowania produktów na zwierzętach. Pierwsze rezultaty napawają optymizmem - zaznacza prezes Inglot.
Inglot przestawia linie
Firma, która jednak słynie z kosmetyków, w sytuacji kryzysowej musiała jednak przestawić swoją działalność. - W tej chwili nasz zespół z Centrum Badawczo-Rozwojowego jest skoncentrowany na pracy nad rozszerzeniem asortymentu o nowe produkty do dezynfekcji. W obecnej trudnej sytuacji ich produkcja częściowo zastąpiła główną działalność - przyznaje dr Inglot. - Ze względu na duże zapotrzebowanie, zwiększyliśmy produkcję żelu do rąk zawierającego alkohol etylowy i izopropylowy, który zapewnia prawidłową higienę bez użycia wody.
Ich sprzedaż ma pomóc przetrwać firmie w kryzysie, ale część z tego, co produkuje Inglot, przekazuje bezpłatnie tym, którzy są na pierwszej linii walki z epidemią - służbom medycznym, szpitalom, policji. To wkład w tę wojnę z wirusem.
Zbigniew Inglot nie chce mówić o szczegółach, gdyż, jak podkreśla, są to gesty, które nie potrzebują rozgłosu, bowiem każdy w tej trudnej sytuacji chce włączyć się w pomoc na miarę swoich możliwości. Z naszych informacji wynika jednak, że środki do dezynfekcji Inglota przekazane zostały choćby na potrzeby szpitali w Przemyślu i Łańcucie oraz trafiły do rzeszowskich policjantów z wydziału kryminalnego.
Z resztą, w podobną akcję pomocy w walce z koronawirusem zaangażowane są i inne światowe firmy kosmetyczne. Francuski gigant Louis Vuitton również zdecydował się wykorzystać linie produkcyjne swoich marek perfum i kosmetyków do produkcji żeli wodno-alkoholowych i przekazanie ich służbom medycznym, o czym donosił choćby "New York Post".
"Najtrudniejszy kryzys w moim życiu"
Pandemia koronawirusa wciąż rozlewa się na kolejne kraje, uderza w kolejne gospodarki, infekując różne branże. Ogólnoświatowy kryzys wisi w powietrzu. - Boję się reperkusji tego, co się stanie w USA. Włoska giełda nie ma takiego wpływu na światową gospodarkę jak amerykańska. Jeśli tam nastąpi panika, kryzys może przybrać niespotykane rozmiary - przyznaje Zbigniew Inglot.
Choć firma Zbigniewa Inglota musiała mierzyć się już z krachem na rynku ropy naftowej, zagrożeniem falą ataków terrorystycznych w Europie sprzed 5 lat, czy działaniami wojennymi na Bliskim Wschodzie, w wyniku których m.in wysadzony został jeden z salonów w Bengazi - to kryzys wywołany koronawirusem okazał się najpoważniejszym.
Rodzinna firma z Przemyśla zagra z Blue Note
- To najtrudniejszy kryzys w moim życiu zawodowym - zdradza prezes Inglot. - Pamiętam stan wojenny, ale tam przeciwnikiem był system i człowiek. Tu walczymy z czymś nienamacalnym. Za dwa, trzy miesiące obudzimy się w innym świecie. Nawet jeśli opanujemy epidemię, nie będzie godziny zero, kiedy stwierdzimy – "od teraz jesteśmy bezpieczni, wszystko wraca do starego porządku". Nie zaczniemy nagle swobodnie chodzić do pubów, sklepów, a hotele nie zapełnią się gośćmi z całego świata - wylicza.
- Nie można wykluczyć tsunami bankructw obejmujących również linie lotnicze, sieci hotelarskie, biura podróży, restauracje, sieci kin i niestety wielu sektorów w świecie retail, w którym funkcjonuje nasze firma - prognozuje Zbigniew Inglot - Świat się zmieni - konkluduje.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl