Są stacje na których, do kradzieży paliwa dochodzi nagminnie, nawet trzy - cztery razy w miesiącu. Kierowca podjeżdża, tankuje do pełna, zakręci się na stacji, czasem nawet kupi jakiś drobiazg. Wraca do auta i odjeżdża.
Według danych Polskiej Organizacji Przemysłu i Handlu Naftowego w Polsce co roku dochodzi do około 100 tysięcy przypadków kradzieży na stacjach benzynowych, w tym tzw. sklepowych. Łupem złodziei pada paliwo o wartości 20 mln zł.
- Robią to "na bezczela". Maseczka na twarzy, w końcu pandemia. Okulary, bo słońce w drodze przeszkadza. Kiedyś to przykręcali kradzione tablice, albo zaklejali je fałszywymi numerami, teraz nawet tego się im nie chce. Jeśli nawet stacja ma monitoring, to na niewiele się zda. Karalność jest tak niska, że złodzieje się nie boją - relacjonuje pan Tomasz, kierownik kilku stacji prywatnej sieci na Dolnym Śląsku.
Jak mówi to zmora dla kierowników i pracowników stacji, bo za skradzione paliwo odpowiadają materialnie. - Nie wszystkie stacje są dobrze ubezpieczone, a nawet jeśli, to jak roszczenie nie zostanie uznane, trzeba będzie pokryć stratę - dodaje.
- Staramy się pomagać naszym pracownikom. Jeśli polisa zostanie uznana, to zwykle problem się rozwiązuje. Jeśli nie, to pracownika jest obciążany. Tak niestety wygląda procedura - przyznaje w rozmowie z money.pl Alicja Terka-Mazurek, wiceprezes zarządu, dyrektor ds. handlowych sieci Watis.
Bywa, że pracownik stacji się zorientuje i interweniuje. Próbuje zatrzymać złodzieja. - Zwykle odradzam takie zachowanie swoim pracownikom. To stwarza dla nich dodatkowe zagrożenie. Trzeba minimalizować straty. Jeśli uda się wyłapać podejrzanego typa, wyłączyć wcześniej dystrybutor - wyjaśnia kierownik stacji.
- Mamy świadomość, że interwencje pracowników stacji bywają czasem dla nich zagrożeniem. Mieliśmy przykład, kiedy pracownik po zorientowaniu się, że jest świadkiem próby kradzieży paliwa, próbował wyciągnąć złodzieja z auta. Kierowca jednak wcisnął gaz i ruszył ciągnąć za sobą pracownika stacji - opowiada Alicja Terka-Mazurek.
Czasem jednak udaje się zatrzymać kierowcę, czasem przy dystrybutorze, czasem jeszcze przy kasie. Przyłapani tłumaczą się jednak, że chcieli tylko przestawić samochód, albo z roztargnienia zwyczajnie zapomnieli. Ale bywa, że nawet nie mają przy sobie pieniędzy, a bak już wypełnili pod korek. Udają więc, że dzwonią po znajomych, aby przesłali kod BLIK.
Prawo nie odstrasza złodziei
- Szkolimy pracowników, ubezpieczamy, ponieważ ci odpowiadają materialnie. To niekomfortowe dla wszystkich, ale jesteśmy z tym sami. Prawo nie odstrasza - stwierdza wiceprezes zarządu, dyrektor ds. handlowych sieci Watis.
Kradzież baku benzyny, do 500 zł traktowane jest jako wykroczenie, a jak argumentują stacyjnicy, nawet wielokrotni złodzieje z wyrokiem, w ramach kary mają odpracować swoje czyny na rzecz gminy i zadość uczynić szkodzie. Tyle że koszty postępowania są czasem wyższe.
Uwaga złodzieje! Tak się teraz kradnie
- 7 lat pracuję w branży i mieliśmy już przykład batalii sądowej z mężczyzną, który okradł już 30 stacji. Nic go to nie nauczyło. Chcieliśmy nawet publikować zdjęcia złodziei w sieci, założyć specjalną stronę internetową, ale okazało się, że prawnie mamy związane ręce. Nie możemy tego zrobić - opowiada Alicja Terka-Mazurek.
Na potwierdzenie pokazuje wyrok sądu i pismo komornicze wzywające stację do pokrycia kosztów dochodzenia sprawiedliwości.
Złodziej został ukarany 300 zł grzywny. Nakazano mu również zwrot 80 zł za skradzione paliwo na stacji. Jednak, aby faktycznie odzyskać zasądzone pieniądze, Watis musiał zapłacić w sumie 158 zł kosztów postępowania komorniczego.
- To pokazuje patologię systemu - zaznacza dyrektor ds. handlowych tej sieci. - Jesteśmy z tym sami. Prawo nie odstrasza, kiedy taka kradzież traktowana jest jako wykroczenie. Nawet wielokrotni złodzieje z wyrokiem w ramach kary mają jedynie odpracować swoje czyny na rzecz gminy i zadośćuczynić szkodzie.
Nawet trzy razy w tygodniu
Jak duży jest proceder kradzieży paliw przy dystrybutorach? To zależy gdzie i kiedy, twierdzą właściciele stacji. Problem nasiliła pandemia, ale również w roku bywają okresy, kiedy kradzieże zdarzają się częściej.
Złodzieje wykorzystują okresy, kiedy na stacjach ruch jest wzmożony, a więc wakacje, długie weekendy, czy święta.
- Kieruję trzema stacjami w różnych miastach. Średnio raz w miesiącu zdarza się przypadek, choć próby kradzieży paliwa. Są też miejsca, gdzie nawet trzy razy w tygodniu - mówi Tomasz, kierownik jednej ze stacji paliw. - Sam pomogłem jednemu nalać paliwo do baku i kanistra. W sumie zatankował za 800 zł, kupił hot doga i odjechał nie płacąc - relacjonuje.
Według szacunków Polskiej Organizacji Przemysłu i Handlu Naftowego zdarza się to średnio 17 razy w roku (dane dotyczą jednak 2,5 tys. stacji paliw).
Jednym z takich miejsc ma być tzw. worek bogatyński, a więc południowo-zachodni region kraju sąsiadujący z Niemcami i Czechami. To - jak twierdzą nasi rozmówcy - miejsce, gdzie kwitnie kradzież benzyny ze stacji.
- Podjeżdżają specjalnie przerobionymi samochodami, do których można wlać więcej paliwa. Czasem motocyklem. To zorganizowana działalność - mówi Tomasz.
Potwierdza to również wiceprezes sieci Watis Alicja Terka-Mazurek. - W niektórych regionach kraju ten problem jest większy. Dla nas problemem jest Dolny Śląsk, gdzie kradzieże zdarzają się częściej – Bogatynia, Lwówek Śląski, Sulików.
Właściciele stacji w walce ze złodziejami niektóre dystrybutory wyposażają w mechanizm przedpłaty. Aby nalać paliwo, trzeba wpierw zapłacić. To skuteczny sposób, ale niekoniecznie wygodny dla uczciwych kierowców.
- Potrzeba głębszych zmian w prawie. Inaczej tej patologii nie sposób wyplenić. Proceder będzie kwitł, jeśli jego ściganie będzie nieskuteczne, a kary zbyt niskie - konkluduje Alicja Terka-Mazurek.