- Naszym zdaniem stanowisko KNF szczególnie w kwestiach ekonomicznych wyłącznie broni instytucji odpowiedzialnych za wprowadzenie tych produktów na rynek - komentuje dla Pap Arkadiusz Szcześniak, prezes Stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu (SBB), reprezentującego kredytobiorców frankowych.
Przypomnijmy, że chodzi o stanowisko, o jakie zwróciła się Izba Cywilna SN m.in. do Komisji Nadzoru Finansowego w związku z sześcioma pytaniami dotyczącymi rozbieżności w orzecznictwie dotyczącym kwestii kredytów walutowych, w tym zwłaszcza tzw. kredytów frankowych.
Tymczasem SBB nie zgadza się ze stwierdzeniem zawartym w stanowisku KNF, że banki nie czerpały korzyści finansowych ze zmiany kursu walutowego
- Banki zarabiały na wzroście kursu, bo jeżeli mówimy o kredycie, który byłby spłacany po 2 zł ze spreadem 5 proc. to zarobek banku jest mniejszy, niż gdy kurs jest 4 zł. Jeżeli kurs wzrósł dwukrotnie, to zarobek też wzrósł dwukrotnie. Mało tego, odsetki liczone od wyższej kwoty również są większe - komentuje Arkadiusz Szcześniak.
Jego zdaniem mechanizm finansowania kredytów frankowych przyjęty przez banki spowodował także umocnienie się złotego w latach 2005-2008, a nagła zmiana kursu franka po 2008 roku była również efektem tego, że banki zaprzestały udzielania tych kredytów.
SBB uważa także, że nieprawdziwe jest stwierdzenie zawarte w stanowisku KNF, że konsumenci byli informowani o ryzyku zmiany kursu walutowego i przeciętna osoba, bez wykształcenia ekonomicznego, powinna być świadoma ryzyka wynikającego z niekorzystnej zmiany kursu.
- W większości przypadków brakowało też informacji, że w wypadku zmiany kursu waluty zmieni się nie tylko wysokość raty, ale także saldo kredytu. Tymczasem taka informacja - i to z symulacją, co stanie się z ratą i saldem, jeżeli kurs wzrośnie np. o 50 proc. czy 100 proc. - powinna być przedstawiana klientom, aby mieli świadomość ryzyka kursowego - uważa Arkadiusz Szcześniak.
Stowarzyszenie frankowiczów zarzuca także KNF, że nastawia przeciwko sobie kredytobiorców frankowych i złotówkowych.
Chodzi o opinię instytucji, która mówi, że skoro kredytobiorcy walutowi byli świadomi ryzyka kursowego, to "z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej sprzeciwia się ono rozwiązaniom, jakie z dzisiejszej perspektywy uprzywilejowałyby kredytobiorców walutowych względem złotowych, których decyzja o wyborze kredytu złotowego mogła wynikać właśnie z niechęci do ryzyka walutowego i gotowości do ponoszenia wyższych kosztów kredytu dla uniknięcia tego ryzyka".
- To trochę tak jakbyśmy porównywali, że dwóch klientów wykupiło ubezpieczenie samochodowe, jeden miał wypadek z winy innej osoby i pojawia się pytanie, kto na tym lepiej wyszedł. To jest w naszej ocenie niewłaściwe dla urzędu, a także nieuczciwe - twierdzi przedstawiciel SBB.
Zarzut jednostronności stawia także wobec NBP. - Bank centralny także podkreśla różnicę pomiędzy kredytobiorcami złotowymi i frankowymi. Szkoda, że nie pokusił się o porównanie, ile płacił w tym czasie np. czeski kredytobiorca, bo było to znacznie mniej. NBP wskazywał też, że kredytobiorca brał na siebie ryzyko. Tymczasem klient podpisuje taką umowę, jaką przygotuje mu przedsiębiorca - dodał.
Ponadto zdaniem frankowiczów Sąd Najwyższy powinien zwrócić się z wnioskiem o zajęcie stanowiska także do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Ich zdaniem to najwłaściwsza instytucja, jeśli chodzi o ocenę kwestii klauzul niedozwolonych w umowach.
Przypomnijmy, że Izba Cywilna Sądu Najwyższego w pełnym składzie odroczyła 11 maja bez terminu posiedzenie ws. zagadnień prawnych przedstawionych przez I prezes SN Małgorzatę Manowską i dotyczącą spraw odnoszących się do kredytów walutowych.
Obejmują one sześć pytań, które ujawniły się w orzecznictwie dotyczącym m.in. kwestii kredytów frankowych. Sąd Najwyższy nie wydał jednak oczekiwanej uchwały w tej sprawie, ale zwrócił się o zajęcie stanowiska w sprawie przedstawionych zagadnień do: Rzecznika Praw Obywatelskich, Rzecznika Praw Dziecka, prezesa Narodowego Banku Polskiego, Komisji Nadzoru Finansowego i Rzecznika Finansowego.