Zapowiadany przez ekspertów światowy kryzys żywnościowy wymaga wielu zmian w regulacjach dot. produkcji rolnej — uważa prof. SGH Elżbieta Mączyńska. Badaczka dodaje, że głód może wywołać falę migracji z biedniejszych krajów do UE czy Stanów Zjednoczonych.
Wojna w Ukrainie "uwypukliła nieprawidłowości"
Zdaniem Elżbiety Mączyńskiej, wojna w Ukrainie uwypukliła wiele nieprawidłowości współczesnego świata.
Po pierwsze, dowiodła, że powiązania biznesowe nie wystarczą do zapewniania bezpieczeństwa kraju, a po drugie — że europejskie poczucie dostatku i bezpieczeństwa nie musi być wieczne — powiedziała PAP badaczka.
Jednym z największych problemów, z jakim przyjdzie nam się zmierzyć, jest luka, jak powstaje na światowym rynku żywności po zablokowaniu portów na Morzu Czarnym i drastycznemu ograniczeniu eksportu zbóż, kukurydzy czy oleju słonecznikowego z Ukrainy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Naukowczyni przypomniała, że Ukraina to największy pod względem powierzchni kraj w Europie (poza Federacja Rosyjską), a ponad połowę jej terytorium to urodzajne gleby. Z badań i statystyk międzynarodowych wynika, że Ukraina znajduje się w światowej czołówce eksporterów zbóż i roślin oleistych. Była m.in. absolutnym światowym liderem pod względem produkcji oleju słonecznikowego i głównym dostawcą pszenicy do wielu krajów, np. do Egiptu.
Luka, jaka powstała na rynku w wyniku wojny, już spowodowała znaczący wzrost cen żywności, a zgodnie z prognozami analityków, trend ten jeszcze się nasili, co odczują zwłaszcza kraje mniej zamożne" - powiedziała PAP Mączyńska.
Apogeum problemów w 2023 roku
Wskazała, że z apogeum niedostatku należy się liczyć w 2023 r. Zdaniem badaczki w tym roku jeszcze są zapasy, ale w przyszłym roku te rezerwy się skurczą i dopiero w 2024 można liczyć na poprawę. Pod warunkiem że wojna się skończy.
W ocenie ekonomistki, aby uchronić kraje biedniejsze przed głodem, "należy wykluczyć absurdy w zarządzaniu żywnością na świecie". Przypomniała, że już przed wojną w Ukrainie, na świecie głodowało 700-800 mln ludzi, podczas gdy marnowało się około 30 proc. wyprodukowanego jedzenia.
Z szacunków Instytutu Ochrony Środowiska wynika, że w Polsce marnuje się ok. 5 mln ton żywności rocznie, w UE (dane KE) - 90 mln ton, natomiast światowe marnotrawstwo przekracza 1,3 mld ton. "Np. amerykańskie sieci handlowe wyrzucają ok. 50 proc. sprzedawanej żywności tylko dlatego, że mija lub zbliża się termin przydatności do spożycia" - wskazała Mączyńska.
Podkreśliła, że marnotrawstwu jedzenia sprzyjają absurdalne regulacje podatkowe i przepisy sanitarne, które — jak zaznaczyła - "często są tworzone pod naciskiem różnych lobby". "Np. zakaz karmienia świń resztkami z restauracji czy stołówek jest efektem zabiegów branży paszowej" - wskazała. Zauważyła też, że konsekwencją regulacji niesprzyjających żywnościowej racjonalizacji jest m.in. drastyczne pogorszenie jakości mięsa i ogólnie żywności wytwarzanej przez wielkie koncerny spożywcze, które — jak dodała — wyparły z rynku niewielkie gospodarstwa rodzinne.
Dlatego powinno się zmienić obowiązujące regulacje, wprowadzając przepisy, które bardziej będą służyły racjonalnemu gospodarowaniu żywością, a nie jej marnowaniu — zaznaczyła Mączyńska.
Jej zdaniem należy m.in. zlikwidować politykę limitów produkcji żywności, ograniczania areałów itp.
Dodała, że jeżeli nic z tym nie zrobimy, to kryzys żywnościowy może spowodować falę migracji z biedniejszych krajów afrykańskich i azjatyckich do bogatej Unii Europejskiej czy Stanów Zjednoczonych. Zaznaczyła też, że Europa, jak dowiódł kryzys migracyjny z 2015 r., z tym problemem sobie nie radzi.
Profesor Mączyńska wyraziła nadzieję, że kryzys wywołany wojną okaże się lekcją, z której świat wciągnie wnioski. Dodała, że "głód, jaki w biedniejszych krajach prognozują eksperci, świadczy o tym, że technologiczny postęp i gospodarka oparta na wiedzy nie równają się gospodarce opartej na mądrości".