W czasach prosperity firmy technologiczne stają na głowie, aby przyciągnąć pracownika. Gdy jednak w gospodarce źle się dzieje, bez sentymentu tną zatrudnienie. Niepokojące wieści na ten temat napływają ze Stanów Zjednoczonych i nie tylko.
Nadchodzi zima w branży technologicznej
Ostatnio Uber mejlowo poinformował pracowników, że w nachodzących miesiącach wzrost zatrudnienie będzie przywilejem nielicznych. Meta (właściciel Facebooka) poszedł o krok dalej i zamroził większość procesów rekrutacyjnych do końca tego roku. To samo zrobił Twitter. Amazon z kolei zakomunikował, że firma jest "przeciążona" po miesiącach intensywnego zatrudniania.
Zwolnienia pracowników zapowiedział m.in. Netflix. W bawełnę nie owija szwedzka Klarna, fintech z rynku płatności odroczonych, który ogłosił w zeszłym tygodniu, że zwalnia 10 proc. pracowników (700 osób). Stojący na czele tej firmy Sebastian Siemiątkowski uzasadnił, że "to, co obecnie widzimy na świecie, nie jest ani tymczasowe, ani krótkotrwałe i dlatego musimy działać".
To tylko kilka przykładów reakcji na oczekiwaną recesję. Czy branża technologiczna zmierza w kierunku historycznego załamania? Jeśli tak, to jakie to może mieć przełożenie na polski rynek pracy? Zdaniem Szymona Janiaka, dyrektora zarządzającego i współzałożyciela funduszu Czysta3.VC, nie mamy się czego bać. Przynajmniej na razie.
— Przyczyną zwolnień na rynku amerykańskim jest marazm w zakresie finansowania firm technologicznych głównie na etapie szybkiego wzrostu. Problem dotyczy większych spółek, a nie tych dopiero raczkujących. Znaczenie ma to, co działo się na rynku kapitałowym kilka miesięcy wcześniej — żeby ratować amerykańską gospodarkę w pandemii, na rynek wpłynęło dodatkowych 6 bln dol. Nadwyżkę pieniędzy skonsumowano, co napędziło inwestycje i rozwój. Obecnie nastał czas zaciskania pasa — mówi w rozmowie z Money.pl ekspert inwestycyjny.
Zalety polskiego rynku: zapas pieniędzy…
Utrudniony dostęp do kapitału negatywnie wpływa na wycenę firm technologicznych. Nie widać tego w Polsce. Dlaczego? Bo u nas trwa hossa na rynku venture capital — fundusze publiczno-prywatne cały czas są wspierane kapitałowo przez Polski Fundusz Rozwoju (PFR) i Narodowe Centrum Badań i Rozwoju (NCBiR).
— W tym i kolejnym roku kapitał będzie płynął do start-upów, co pozywanie wpłynie na ich wycenę. Ponadto, większość polskich inwestycji dotyczy rund przedzalążkowych, czyli na bardzo wczesnym etapie rozwoju firmy. U nas nie ma tak wielu rozwiniętych start-upów, jak m.in. w Stanach Zjednoczonych. Nie należy się spodziewać w najbliższym czasie redukcji zatrudnienia w polskich firmach technologicznych. Problem może pojawić się po roku 2023, kiedy skończą się środki publiczne — przewiduje Szymon Janiak.
… i tani pracownik
Dobrej myśli jest również ekspert rynku pracy.
— Polska jest bardzo głodna pracowników IT — w tym przede wszystkim programistów, ale także specjalistów ds. bezpieczeństwa, utrzymania sieci itp. Nie spodziewam się takiej skali redukcji jak w Stanach Zjednoczonych z jednego powodu: globalne firmy ponoszą znacząco niższe koszty zatrudnienia w Polsce niż na Zachodzie. Zwolnienia w pojedynczych firmach mogą się oczywiście zdarzyć, co dla pracowników IT, którym wpajano, że problemy rynku pracy ich nie dotyczą, może być szokujące — ocenia sytuację Mateusz Żydek, przedstawiciel agencji pracy Randstad Polska.
Polska dla zachodnich biznesów wciąż jest atrakcyjnym krajem pod względem uruchamiania centrów deweloperskich czy działów pomocy technicznej ze względu na tańszych i wykwalifikowanych specjalistów, których do naszego kraju przybywa coraz więcej ze Wschodu — najczęściej z Białorusi i Ukrainy. O miano technologicznego zagłębia — zdaniem naszego eksperta — konkurujemy z Hiszpanią, której przewagą jest klimat, działający na programistów jak magnes.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pracodawca wysokiego ryzyka
Co może niepokoić polskich pracowników w kontekście gorszej koniunktury gospodarczej?
— Zatrudnienie mogą ciąć start-upy. Nie wszystkie, ale w grupie podwyższonego ryzyka są firmy, które działają w obszarze szeroko pojętego stylu życiu. Mam na myśli te usługi i produkty, z których konsumenci są w stanie zrezygnować w pierwszej kolejności, gdy zajdzie taka potrzeba — m.in. usługi taksówkarskie, dostawa żywności, kupowanie biletów na wydarzenia kulturalne itp. — odpowiada na pytanie naszej redakcji Mateusz Żydek.
Zaznacza, że obecnie wszystko leży w rękach inwestorów oraz funduszy, które dostarczają młodym firmom finansowanie na rozwój. Jeśli te zakręcą kurek z pieniędzmi, to zdaniem naszego eksperta, wówczas może pojawić się problem z zatrudnieniem.
Jak duży?
— Trudno przewidzieć na tym etapie. Na miejscu osób zatrudnionych w takich start-upach nie martwiłbym się przesadnie — w najgorszym wypadku na pewno znajdzie się dla nich miejsce w innych firmach, bo na korzyść pracownika — szczęście w nieszczęściu — przemawia demografia i deficyt specjalistów. Rozczarować mogą natomiast gorsze warunki pracy — start-upy zwykle konkurowały o pracownika wynagrodzeniem. Często płace były wyższe nawet na stanowiskach juniorskich — uważa przedstawiciel Randstad Polska.
Zarobki będą rosnąć. Bo brakuje pracowników
Koniec skakania z kwiatka na kwiatek. Czas się ustatkować
Nadchodzą czasy zrównoważonego ryku pracy pod względem oczekiwań pracodawców i pracowników. Potwierdzają to wstępne wyniki badań firmy Randstad, którymi ta jeszcze nie dzieliła się z rynkiem. Płynie z nich m.in. wniosek, że po raz pierwszy od dłuższego czasu zmniejszyła się liczba firm, które deklarują tworzenie nowych stanowisk pracy.
— Wiele wskazuje na to, że będziemy mieć stagnację w zatrudnieniu. Z jednej strony firmy obawiają się otoczenia makroekonomicznego, a z drugiej — mają problem ze znalezieniem odpowiedniego kandydata na dane stanowisko. Coraz więcej rekrutacji, które są kosztowne, kończy się fiaskiem — komentuje wstępne wyniki badań przedstawiciel Randstad Polska.
Etat znów na wagę złota
Co to oznacza w praktyce? Według naszego rozmówcy, prawdopodobnie będzie mniejsza rotacja pracowników w firmach oraz wyhamują galopujące płace. Do niedawna niektórzy zmieniali miejsce pracy nawet co pół roku, bo inny pracodawca oferował im o 10 lub 20 proc. wyższe wynagrodzenie, lub stanowisko.
— Najprędzej zmiana trendu będzie zauważalna w takich sektorach jak produkcja i logistyka. Sytuacja na rynku pracy się znormalizuje. Nic nie wskazuje na wysokie bezrobocie. Ponadto, firmy w czasie dobrej koniunktury zatrudniały etatowców na zaś. Teraz odchodzą od tego i idą w kierunku zatrudnienia tymczasowego — np. na czas realizacji konkretnego projektu — zauważa Mateusz Żydek.