Na amatorów grzybów strach padł kilkanaście dni temu, gdy w krótkim czasie czworo mieszkańców Wrześni (woj. wielkopolskie) zmarło w następstwie zjedzenia muchomora sromotnikowego. W pierwszej chwili podejrzenie padło na handlujących na osiedlowym bazarku, później jednak okazało się, że trujące grzyby sprzedał mieszkańcom bloków jeden z sąsiadów.
O śmiertelnej pomyłce we Wrześni informowały wszystkie media krajowe, ale przebiło się to do świadomości zaledwie 41 proc. ankietowanych w panelu Ariadna (badanie przeprowadzona na zlecenie Wirtualnej Polski w dniach 9-12 października) o tym wiedziało.
Włoska "licencja na grzybobranie"
Do zatruć grzybami dochodzi każdego roku i nawet grzybiarzom z wieloletnim "doświadczeniem" zdarzają się pomyłki. Pisaliśmy w money.pl o tym, że z danych regionalnych ośrodków toksykologicznych wynika, że zatrucia grzybami stanowią od 2,8 do 11,3 proc. ostrych zatruć hospitalizowanych w tych ośrodkach. Dane te nie obejmują jednak przypadków zatruć leczonych w innych oddziałach szpitalnych oraz zatruć występujących u dzieci.
Apele specjalistów o to, by w czasie grzybobrania zachować szczególną ostrożność i nie zbierać grzybów, które wzbudzają jakiekolwiek nasze wątpliwości, to za mało. Może więc wzorem Włoch należy wprowadzić rodzaj licencji na zbieranie grzybów?
Kto chce zbierać grzyby na Półwyspie Apenińskim musi przejść specjalny kurs zakończony egzaminem. Próba oszukiwania może się zakończyć wymierzeniem mandatu w wysokości kilkuset euro.
Mamy już swoje regulacje
Zapytaliśmy o to w badaniu za pośrednictwem panelu Ariadna. "Licencja na grzybobranie" nie przypadła do gustu ankietowanym. 57 proc. odrzuca pomysł obowiązkowych egzaminów, a zaledwie 26 proc. jest zwolennikami stawiania grzybiarzom jakichkolwiek wymogów. Wynik ankiety nie jest zaskoczeniem, bo w takim samym tonie wypowiadali się komentujący nasz tekst o włoskim systemie.
"Na wszystko certyfikat, na wejście do lasu, wyjście. Pod każdym pretekstem można wprowadzić totalitaryzm ", "następny pretekst do ograniczenia praw obywatelskich", "znowu lekarstwem na ludzką głupotę ma być nadzór urzędników państwowych" – to kilka z nich. Ktoś napisał również, że "państwo ma dziwny zwyczaj, nie radzi sobie z przestrzeganiem obowiązującego prawa, to chce wprowadzić kolejne".
Grzybobranie zakończyło się płukaniem żołądka
W Polsce od dawna obowiązują przepisy, które nakładają na handlujących świeżymi lub suszonymi grzybami posiadanie atestu wystawionego przez sanepid. Karalne jest również sprzedawanie grzybów poza miejscami do tego wyznaczonymi (czyli placówkami handlowymi i bazarami).
Mężczyzna z Wrześni, który omyłkowo zebrał muchomory sromotnikowe, naruszył obie te regulacje, co zresztą nie było trudne. Bo kto ma kontrolować, co z zebranymi grzybami robią tysiące grzybiarzy?
Może Straż Leśna? Przemysław Kurkowski, grzyboznawca w Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Białej Podlaskiej przekonuje w rozmowie z money.pl, że to zły pomysł. Strażnicy są już przeciążeni innymi obowiązkami. Z kolei w sanepidzie myślą tylko o pandemii koronawirusa i nie ma możliwości, by delegować więcej pracowników do chodzenia po bazarach.
Na razie licencji na grzybobranie w Polsce nie ma. I patrząc na opór społeczny - niewiele wskazuje na to, żeby kiedykolwiek się pojawiła.