Czwartkowa decyzja rządu o tym, że od 28 grudnia wchodzą bardzo daleko idące ograniczenia (zupełnie zamknięte mają być hotele, a centra handlowe dotkną obostrzenia, które obowiązywały przez trzy tygodnie listopada), sprowokowała pytania o to, jak dotknięte wyłączeniami branże mają przetrwać kolejny okres bezruchu. To przecież kolejne uderzenie dla handlu i turystyki – i wcale nie ma pewności, że po 18 stycznia zacznie się "rozmrażanie".
Galerie handlowe znowu zamknięte. "Branża krwawi"
Rozczarowania nie kryją firmy handlowe i usługowe zrzeszone w Związku Polskich Pracodawców Handlu i Usług. Ich przedstawiciele zwracają uwagę, że data 28 grudnia oznacza de facto, że już trzy dni wcześniej sklepy będą zamknięte z powodu Świąt Bożego Narodzenia.
- Pozostawaliśmy w przekonaniu, że nasze sklepy w centrach handlowych nie zostaną zamknięte, ponieważ są bezpieczne. A to pozwoliłoby nam zmniejszać straty, bo szans na ich odrobienie już nie widzieliśmy – komentuje Zarząd ZPPHiU.
Przekonują, że handlowcy ponieśli znaczące nakłady związane z dostosowaniem placówek do obostrzeń wynikających z zaleceń reżimu sanitarnego, a efekcie czego sklepy były bezpiecznymi miejscami.
Można już tylko liczyć straty
W 2020 roku handlowcy nie mieli okazji do sprzedaży w standardowym rytmie. Reprezentanci branży fashion nie sprzedali w marcu i kwietniu kolekcji wiosenno-letnich, lockdown listopadowy zatrzymał zakupy jesienno-zimowe. Kolejny lockdown pozbawia branżę klasycznego okresu wyprzedaży, zaczynającego się przed Nowym Rokiem.
- Niemożnością staje się zachowanie płynności finansowej i zapewnienie stabilnego funkcjonowania przedsiębiorstw. Jesteśmy przekonani, że skutki tego lockdownu mogą być dotkliwe dla całej gospodarki. Nie jesteśmy w stanie w tym momencie określić, ile firm upadnie, ale konsekwencje będą odczuwalne dla wszystkich – podsumowuje Zarząd ZPPHiU.