Jeszcze na początku tego roku z pracą u narodowego przewoźnika pożegnało się 270 osób. Przyczyną (oficjalną) była pandemia, która poszarpała finanse spółki. To i tak nie najgorzej, bo pierwotnie z zajęciem miało się pożegnać 300 osób. Firma już od dłuższego czasu namawia swoje stewardesy i stewardów do przechodzenia na umowy typu B2B.
Czyli po prostu na zakładanie własnej działalności gospodarczej i rozliczanie się za pomocą cosmiesięczych faktur. Dla firmy najważniejsze jest, że ZUS i podatki płaci bezpośrednio sam zatrudniony na B2B.
Teraz okazuje się, że naszemu narodowemu przewoźnikowi zaczęło brakować personelu. Dlatego zatrudnia... Węgrów.
- Skala nie jest nam znana, ale dostajemy coraz więcej takich sygnałów. Ja nie jestem zwolennikiem tezy, że w polskich liniach mają pracować tylko Polacy. Ale tu chodzi też o kwestie bezpieczeństwa – mówi w rozmowie z money.pl Piotr Szumlewicz, szef Związkowej Alternatywy.
- Załogi węgierskie w PLL LOT obsługują przede wszystkim połączenie Budapeszt – Seul, a ich liczebność dostosowana jest do obecnych potrzeb LOT-u na tym rynku, jak i planów odbudowy siatki w perspektywie następnego sezonu letniego. Ewentualne przewozy załogantów pomiędzy Budapesztem a Warszawą są niemal całkowicie bezkosztowe z perspektywy LOT-u, jako że wszystko odbywa się w ramach rozkładowej siatki połączeń LOT-u - tłumaczy w korespondencji z money.pl biuro prasowe LOT-u.
Służby prasowe przewoźnika dodają, że członkowie załóg pokładowych nie latają w klasie biznes - jak sugerował to Piotr Szumlewicz.
Związkowiec tłumaczy, że wedle jego informacji stewardesy z Węgier obsadzają całe loty, pełnią też nadzór nad całym personelem pokładowym podczas lotów.
- W samolotach dochodzi przecież do sytuacji typu udar, zawał, zasłabnięcie. Stewardesy muszą mieć też kompetencje medyczne. A jak człowiek jest półprzytomny, mówi językiem ojczystym. Jeśli stewardesa nie rozumie po polsku, to może być poważny problem - dodaje.
O sprawie mówią też sami pracownicy LOT-u. Wolą pozostać anonimowi, szczególnie po tym, jak jedna ze stewardes firmy została ukarana naganą z wpisem do akt, bo udostępniała krytyczne artykuły o pracodawcy na swoim Facebooku oraz napisała wierszyk. Nazwa firmy ani nazwisko prezesa w rymowance nie padają, ale kierownictwo LOT-u uznało, że bajka jest niedopuszczalną krytyką i naruszeniem polityki medialnej firmy.
- Traktujemy to jednoznacznie jako zemstę prezesa Milczarskiego. Jeśli nasi ludzie czekają na zlecenia a na ich miejsce zatrudniani są Węgrzy, to coś tu jest nie tak – mówią jedna ze stewardes w rozmowie z money.pl.
- Jesteśmy zwalniane, jest nas coraz mniej. A jednocześnie okazuje się, że personelu pokładowego jest za mało. I na miejsce Polek i Polaków zatrudniane są osoby z Węgier. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nie mówią one po polsku a na zatrudnienie czekają nasze dziewczyny – mówi kolejna.
Dodaje, że absurdem jest to, że w polskich liniach z węgierskim personelem można porozumieć się tylko po angielsku.
- Nie ma nic złego w zatrudnianiu obcokrajowców, ale w każdych poważnych liniach jest zasada, że przynajmniej część i szef albo szefowa personelu mówi w języku ojczystym. Tak po prostu jest, zawsze było – mówi pierwsza ze stewardes.
To fakt – nawet dziś na stronie LOT-u wiszą ogłoszenia o pracę dla personelu pokładowego. Najważniejszym bodaj warunkiem jest gotowość do pracy na B2B, jest też wymóg dobrej znajomości angielskiego. Oraz płynnego i poprawnego mówienia po polsku.
- Co do języka angielskiego przypominamy, że jest on językiem niezmiennie obowiązującym w całym światowym lotnictwie. PLL LOT obsługuje nie tylko Polaków, lecz również pasażerów z kilkudziesięciu krajów świata. Wszystkie komendy ewakuacyjne są od zawsze wygłaszane w języku angielskim. Zaawansowana znajomość języka angielskiego stanowi podstawowy wymóg pracy w lotnictwie. Nie inaczej jest w Polskich Liniach Lotniczych LOT - pisze biuro prasowe firmy w odpowiedzi na nasze pytania.
Po co polski, będzie angielski
Związkowcy zwracają uwagę na fakt, że przymiarki do ich zastąpienia były czynione już dawno. W regulaminie firmy pojawił się bowiem zapis, iż językiem obowiązującym w komunikacji wykonywaniu operacji lotniczych firmy ma być angielski. Nawet kursy, szkolenia BHP czy prezentacje miały się odbywać wyłącznie po angielsku. Nawet jeśli w szkoleniu mieliby brać udział sami Polacy.
Pracownicy LOT-u poskarżyli się na to Państwowej Inspekcji Pracy. Ale już wtedy przyznawali, że obawiają się, iż to przyczynek do zastąpienia ich pracownikami innej narodowości. Tańszymi.
Czy Węgrzy są tańsi? Stewardesy mają wątpliwości, czy ich koleżanki z bratniego kraju są faktycznie bardziej opłacalne dla firmy. Trzeba je dowieźć, w razie potrzeby zapewnić lokum, nakarmić.
- Członek personelu lotniczego w PLL LOT otrzymuje przeciętne wynagrodzenie w wysokości 160 proc. minimalnego miesięcznego wynagrodzenia przy wypracowaniu ok. 80 godzin w miesiącu (co przekłada się na ok. 40h nalotu), podczas gdy przeciętne minimalne wynagrodzenie ustalane jest dla ok. 160 godzinnego miesiąca pracy - pisze biuro prasowe LOT-u. Czyli personel zarabia niewiele, ale pracy też nie ma za dużo.
- Warto zaznaczyć, że siatka połączeń wciąż nie wróciła do stanu sprzed pandemii, a obecnie PLL LOT wykonuje operacje na poziomie niewiele przekraczającym połowę stanu z 2019 r. Przy czym spodziewamy się, że po okresie wakacyjnym wartość ta dodatkowo zmaleje - piszą przedstawiciele LOT-u w korespondencji z money.pl.
- Problem nie jest w tym, że LOT zatrudnia osoby z Węgier. Problem jest w tym, że najpierw wyrzucono ludzi z pracy, reszta ma przechodzić na B2B, doświadczeni ludzie czekają na pracę a tymczasem zatrudnia się załogi z Węgier. Czy one są tańsze, biorąc pod uwagę wszystkie koszty? – pyta jedna ze stewardes.
- Ktoś tych ludzi musi przywieźć, zakwaterować, nakarmić. Nie wiem ile oni zarabiają, że firmę stać na robienie takich dziwnych operacji. Mi się wydaje, że to jest pokazanie nam, że nie mamy już czego szukać, bo firma woli na nasze miejsce dowozić Węgrów niż zatrudnić nas na godziwych warunkach – dodaje.
- Jeśli mówi się, że zwalnianie pracowników ma wymiar ekonomiczny a potem okazuje się, że jednak nie, bo pracowników jest za mało, to gdzieś w zarządzaniu LOT-em mamy problem – podsumowuje Szumlewicz.