Od października 2022 r. Rada Polityki Pieniężnej utrzymuje wysokość stóp procentowych na niezmienionym poziomie. Ostatnia taka decyzja, dziewiąta z rzędu, zapadła na czerwcowym posiedzeniu RPP. Ostatnio analitycy PKO BP ocenili, że Rada może obniżyć stopy procentowe w listopadzie.
Z kolei w połowie maja "Puls Biznesu" napisał, że ekonomiści Międzynarodowego Funduszu Walutowego "od tygodni systematycznie powtarzają, że Polska powinna myśleć raczej o podwyżkach niż obniżkach stóp". Ostrzegali, że "za niedocenianie inflacji można płacić przez lata".
- Każda dyskusja o obniżkach stóp procentowych w tym momencie szkodzi wiarygodności polityki pieniężnej w Polsce. Zmniejsza też skuteczność działań Rady Polityki Pieniężnej - stwierdziła prof. Tyrowicz, w odpowiedzi na pytanie, co musiałoby się stać, by uznała, że stopy procentowe w Polsce są za wysokie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ile powinny wynosić stopy procentowe w Polsce?
Członkini RPP przypomniała, że stopa WIBOR 3M dziś jest o około 0,8 pkt. proc. niższa niż po ostatniej podwyżce stopy referencyjnej NBP we wrześniu 2022 r. - Patrząc z tej perspektywy, pieniądz staniał, choć RPP stoi na stanowisku, że jego cena nie powinna się zmienić. Nie idźmy tą drogą, bo wybijamy sobie sami oręż z rąk: walka z inflacją potrwa dłużej i będzie niosła większe koszty społeczne - dodała.
Jej zdaniem pożądanym poziomem stóp procentowych w Polsce jest około 7,5-8 proc. - Fakty są takie, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy jako tzw. stopę równowagi w Polsce wskazuje 8 proc., a OECD sugeruje poziom przynajmniej 7,25 proc. Dlaczego? Bo od listopada kolejne projekcje NBP nie dają powodów, by sądzić, że w horyzoncie oddziaływania polityki pieniężnej inflacja zbiegnie do celu banku centralnego, czyli 2,5 proc. - stwierdziła prof. Joanna Tyrowicz.
Obecna ścieżka inflacji w prognozach NBP pozostaje o około 0,9 pkt procentowego powyżej ścieżki centralnej z projekcji marcowej, więc naprawdę nie wiem skąd pomysł, że inflacja opada szybciej niż oczekiwano - dodała.
Dodała, że kolejne wersje projekcji wskazują, że górne pasmo odchyleń od celu znajdzie się w zasięgu w 2025 r. z prawdopodobieństwem około 50 proc. - Lubię optymizm w życiu, ale szanse z grubsza pół na pół i to przy bardzo sprzyjających założeniach to naprawdę za mało, aby odtrąbić sukces podwyżek. Nadal istnieje w mojej ocenie zbyt wysokie ryzyko, że przy obecnym poziomie stóp inflacja będzie oscylowała trwale powyżej celu inflacyjnego 2,5 proc. - powiedziała w rozmowie z "Rz".
Przygotujcie portfele. NBP może się fatalnie mylić
"Ludzie mają z czego wydawać"
Na liście czynników ryzyka wymieniła m.in. "bardzo ciasny rynek pracy i słuszne przekonanie wielu pracowników, że ich płace nie nadążały za wzrostem cen". Równiez oczekiwania inflacyjne gospodarstw domowych "pozostają powyżej rozsądnych poziomów, tj. o 5-6 pkt. proc. powyżej prognoz analityków".
- Konsumenci przejawiają, jak to się nazywa, tolerancję dla podwyżek cen, częściowo dlatego, że zgromadzili pokaźną poduszkę finansową, obawiając się najpierw zawirowań pandemicznych, potem wojny i srogiej zimy, aż wreszcie inflacji. Choć trudno było zachować realną wartość oszczędności, nadpłacaliśmy kredyty i zwiększaliśmy depozyty. Od października 2020 r. aktywa netto gospodarstwa domowych, obejmujące depozyty, gotówkę, nadpłaty kredytów i zakup nieruchomości za gotówkę, zwiększyły się o ponad 200 mld zł. Ludzie mają z czego wydawać. A jeszcze nie doszliśmy do ewentualnych zmian w polityce świadczeniowo-podatkowej - dodała prof. Joanna Tyrowicz.
Według ekonomistki w warunkach historycznie wysokiej inflacji można by oczekiwać głębszego spadku konsumpcji. Wskazała jednak, że comiesięczne dane GUS obejmują tylko sprzedaż produktów. - Tymczasem większa i rosnąca część naszej konsumpcji to usługi, których wyniki widzimy dopiero w PKB. W konsumpcji usług załamania nie widać - stwierdziła.
Jeśli będzie akceptacja dla wzrostu cen po stronie konsumentów, nie zobaczymy spadku marż tylko podtrzymanie inflacji. A dlaczego w warunkach rosnących płac konsumenci mieliby zmniejszyć akceptację dla wzrostu cen? - zapytała retorycznie.
Wskazała też na jeszcze jeden aspekt, związany z rynkiem pracy i rosnącymi wynagrodzeniami. - Wzrost płac mógłby być bardzo wysoki i nie dokładać się do inflacji, gdyby odzwierciedlał równie wysokie tempo wzrostu wydajności, tymczasem ono pozostaje rachityczne - powiedziała.
Co zmieniłaby podwyżka stóp?
Prof. Tyrowicz podkreśliła, że "inflacja jest na ścieżce w dół, ale nie ma żadnej gwarancji, że jest na ścieżce do celu". - Co zmieniłaby podwyżka stóp? Po pierwsze, wybiłaby z głowy uczestników życia gospodarczego przypuszczenia, że cykl zacieśniania polityki pieniężnej się zakończył. To zatrzymałoby spadek oprocentowania kredytów i miałoby pozytywny wpływ na oprocentowanie depozytów. Czyli obywatele mieliby atrakcyjniejsze opcje ulokowania oszczędności. Realne stopy procentowe szybciej stałyby się dodatnie, co skłoniłoby gospodarstwa domowe z dużą poduszką oszczędności do odłożenia wydatków na zaś - stwierdziła.
Prof. Joanna Tyrowicz jest ekonomistką rynku pracy. "Rz" zapytała ją o słowa prezesa Adama Glapińskiego, który konsekwentnie podkreśla, że jeśli RPP chciałaby przyspieszyć powrót inflacji do celu, to musiałaby się zgodzić na wzrost bezrobocia, a tego zrobić nie może.
- Warto też podkreślić, choć nie leży to w mandacie NBP: rynek pracy jest w dobrej formie, nie ma obaw o odczuwalny wzrost bezrobocia - dodała członkini RPP.
Przekonuje, że "w Polsce bezrobocie nie urośnie w sposób odczuwalny dla obywateli".
Czasy wysokiego bezrobocia nie wrócą i jest po temu sto powodów. W ten sposób nie można więc usprawiedliwiać lekceważenia podstawowego mandatu NBP, którym jest sprowadzenie inflacji do celu 2,5 proc. - stwierdziła.