Jak to możliwe? Dziś Tadeusz (imię zmienione) nie ma żadnych dowodów na to, że dekadę temu kupił trochę bitcoinów. W sumie trudno się dziwić, bo na przełomie 2010 – 2011 roku ta cyfrowa waluta była warta w przybliżeniu około dolara.
Tadeusz wydał więc na swoje 100 bitcoinów równowartość dzisiejszych 370 złotych. I pozbył się dowodów kupna. Nie może też udowodnić, że kupił je na giełdzie kryptowalut, bo ta, z której usług skorzystał, dawno nie istnieje.
- Na przełomie 2010-2011 roku nabyłem w kilku transakcjach ponad 100 BTC, na co nie mam żadnego dowodu. Kilka razy płaciłem gotówką, kupowałem na giełdzie (co zabawne, nie pamiętam już nawet jej nazwy, w każdym razie polska giełda, która przestała istnieć dobre kilka lat temu). Żadne z tych miejsc nie pozostawiło śladów – mówi Tadeusz w rozmowie z money.pl.
Kto tyle lat faktury trzyma?
Nasz rozmówca dodaje, że 10 lat temu bitcoin miał być po prostu cyfrową walutą, służącą do płacenia w internecie.
- Nikt nie dbał o dowody zakupu, co więcej, celowo wyrzucało się potwierdzenia, które podczas wymian F2F wystawiali traderzy, by czuć się "wolnym". Też nie dbałem za bardzo o to, by cokolwiek takiego sobie zostawić. Tak więc nie zostało nic. Na przełomie 2013 i 2014 skonsolidowałem swoje portfele i dopiero od tego momentu mniej więcej widzę swoją historię – mówi nam Tadeusz.
Dodaje, że przez kilka lat kompletnie nie obchodziła go kapitalizacja jego bitcoinowego portfela. Ale przyszedł rok 2017 i – ku swojemu zaskoczeniu – stał się milionerem.
- Ok, fajnie być milionerem, nie będę narzekał. Tu jednak pojawił się problem zasadniczy. Jak to rozliczyć? Co odpowiedzieć urzędowi skarbowemu na pytanie o pochodzenie środków? Co w sytuacji gdy "ujawniając się" od ok. 7 milionów złotych przyjdzie mi zapłacić 75 proc. podatku od nieujawnionych źródeł? – pyta Tadeusz. Mowa o 7 milionach – bo tyle były mniej więcej warte bitcoiny Tadeusza w latach 2017-2018.
A smaczku całej sytuacji dodaje fakt, że spłata tego podatku nie może zostać pokryta ze środków będących przedmiotem sporu. Czyli – teoretycznie – Tadeusz nie mógłby zapłacić 5 mln podatku i zostawić sobie 2 miliony. Musiałby z własnej kieszeni płacić dodatkowe 5 mln.
- Sprawa rozbija się o domniemanie nielegalnego pochodzenia środków w przypadku braku możliwości udowodnienia ich pochodzenia, co jak słyszałem, jest powszechną praktyką urzędniczą, szczególnie gdy mowa o porządnych kwotach. Skarbówka woli klientów kasować 75 proc. zamiast 19 proc. i trudno im się dziwić. Jak wiemy, w prawie podatkowym domniemania niewinności brak, więc to ja muszę udowodnić, że nie jestem wielbłądem, a nie urzędnik – mówi nam Tadeusz.
Żyję jak przestępca
Dodaje, że dziś ma dobrą pracę, rodzinę i sporo do stracenia.
- Do teraz, mimo że nic złego nie zrobiłem, żyję jak przestępca, zarobione na umowę o pracę pieniądze odkładam, a środki z portfela bitcoinowego częściowo wydaję na życie. A jednocześnie wiem, że jestem dziś w posiadaniu prawie 20 milionów złotych, którymi w żaden inny sposób nie mogę dysponować – mówi Tadeusz.
Nie ma się czego bać
Marcelina Szwed-Ziemichód, doradca podatkowy i adwokat, specjalizująca się w obsłudze posiadaczy bitcoinów, podkreśla, że nie ma się czego bać. Radzi jednak skorzystać z usług profesjonalnych doradców.
- Nawet brak potwierdzeń kupna kryptowalut nie powinien być problemem. Pan - z tego co się orientuję - może udowodnić, że ma je w portfelu przynajmniej od kilku lat. W roku 2013 czy 2014 wartość bitcoina była zupełnie inna, więc nie ma mowy o nieujawnionych źródłach przychodu. Nawet jeśli, to możemy mówić tylko o wartości sprzed kilku lat – daty zakupu. To jest właśnie zaleta technologii blockchain - możemy bez problemu udowodnić, że mamy kryptowalutę od lat. Co więcej, każdy – nawet urzędnik- może sprawdzić samodzielnie kiedy dane kryptowaluty trafiły na portfel (odpowiednik rachunku bankowego w świecie krypto) Pana Tadeusza i skąd - mówi mec. Szwed-Ziemichód w rozmowie z money.pl.
Dodaje, że panu Tadeuszowi trudno coś poradzić bez znajomości wszystkich niuansów sprawy, natomiast 75 proc. podatek mu nie grozi. Nawet jeżeli skarbówka zada pytanie o źródło pochodzenia środków, będzie można w łatwy sposób wykazać legalność wysokich przychodów. Nawet jeżeli skarbówka próbowała zastosować 75 proc. podatek (jeśli nawet założymy wersję o tzw. nieujawnionych źródłach przychodu) to mogłaby to zrobić wyłącznie w zakresie środków na nabycie krypto – a tutaj sprawa prawdopodobnie uległa przedawnieniu.
- Nie zaryzykuję swojego dotychczasowego dorobku, życia, rodziny, by oficjalnie wypłacić choć jedną dziesiątą tej kwoty i spróbować rozliczyć 19 proc. podatku od zysków kapitałowych. Do tego pewnie doszłaby danina solidarnościowa, ale to akurat najmniejszy problem. Teraz z moich 20 mln nie korzystam ani ja, ani państwo - dodaje Tadeusz.
Mec. Szwed-Ziemichód tłumaczy, że takie ryzyko w jego przypadku najprawdopodobniej nie istnieje. Dodaje, że prowadziła wiele podobnych spraw, dotyczących ludzi (niekiedy nawet nastolatków), którzy niemal z dnia na dzień stali się milionerami - choćby dlatego, że sprzedawali bądź kupowali na przykład postaci w grach komputerowych za pomocą bitcoina lub innych kryptowalut.
Radzi, by spróbować rozliczyć dochód z bitoina, płacąc standardowe 19 proc. podatku. Nie trzeba sprzedawać wszystkiego naraz - byłoby to nawet niewskazane z uwagi na możliwość rozchwiania rynku. Kryptowalutę można sprzedawać wedle potrzeb i służby skarbowe nie będą się od takich transakcji domagać 75-procentowego podatku.