Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Rekordowe ceny masła w obliczu zbliżających się świąt Bożego Narodzenia nieoczekiwanie stały się w ostatnich dniach istotnym elementem debaty politycznej. Politycy nie tylko starają się tłumaczyć przyczyny wzrostu cen, ale również podejmują próby ich prognozowania w zależności od wyników przyszłorocznych wyborów prezydenckich.
Dlaczego w tegoroczne święta zapłacimy za masło średnio o ponad 20 proc. więcej niż przed rokiem? Wyjaśnijmy.
Splot niefortunnych zdarzeń
Na obserwowany obecnie wzrost cen masła złożyły się trzy czynniki. Po pierwsze, zbyt wolno rośnie podaż mleka wśród największych światowych eksporterów produktów mlecznych. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj Nowa Zelandia, która odpowiada za połowę światowego eksportu masła. Dostawy mleka w tym kraju spadają już od trzech lat. Głównie za sprawą niekorzystnych warunków pogodowych. Obecny sezon dopiero wszedł tam w decydującą fazę (w Nowej Zelandii rozpoczyna się on w czerwcu) i choć zaczął się on wyjątkowo dobrze, jest zbyt wcześnie, by oczekiwać, że przyniesie on wyraźnie wyższą produkcję mleka.
Po drugie, masło jest bardzo "mlekochłonnym" produktem. Aby je wyprodukować, potrzeba tłuszczu mlecznego. Zawartość tłuszczu w mleku to ok. 4 proc. Z kolei masło musi zawierać przynajmniej 80 proc. tłuszczu. Zatem aby wyprodukować 1 kg masła, musimy zużyć aż 20 litrów mleka. Odtłuszczone mleko, które powstaje w procesie produkcji masła, przerabia się na odtłuszczone mleko w proszku. Jego cena jest obecnie niska, m.in. dlatego, że Chiny silnie ograniczyły jego import. W konsekwencji mleczarnie zarabiają na maśle, a tracą na odtłuszczonym mleku w proszku. Tym samym bardziej opłaca im się produkować sery, do których wytworzenia nie potrzebują aż tyle mleka i uzyskują na nich wyższą marżę.
Po trzecie, światowe spożycie masła w ostatnich latach rośnie. Jest to trend obserwowany w wielu krajach, w tym w Polsce. Występuje dodatnia zależność pomiędzy poziomem zamożności a spożyciem masła (przy czym należy zauważyć, że zależność ta jest słabsza w przypadku krajów śródziemnomorskich, gdzie dominuje spożycie oliwy).
W tym czasie produkcja mleka wśród kluczowych światowych eksporterów produktów mlecznych na świecie (EU, Nowa Zelandia, USA, Australia i Argentyna) jest relatywnie stabilna. W konsekwencji nie nadąża ona za wzrostem spożycia masła, do produkcji którego potrzeba najwięcej mleka. Z tego powodu ceny masła oderwały się w ostatnich latach w górę od cen pozostałych produktów mlecznych.
Czy już zawsze będziemy płacić 10 zł za kostkę masła?
Dobrą wiadomością dla konsumentów jest to, że rynek mleka jest rynkiem cyklicznym. Wynika to z opóźnienia, z jakim producenci mleka reagują na wzrost opłacalności produkcji. Produkcja mleka jest uzależniona od liczby krów, stąd nie da się jej szybko istotnie zwiększyć. Oznacza to, że po okresie wysokich cen, wraz ze wzrostem podaży mleka przyjdzie czas, kiedy ceny masła się obniżą. To jednak nie będzie zależało ani od decyzji polityków, ani banku centralnego, lecz od mechanizmów rynkowych.
Kolejną dobrą informacją dla konsumentów jest to, że sieci handlowe rywalizują o konsumenta często właśnie ceną kostki masła. Są one dość podobne i mają wystandaryzowane parametry, stąd łatwo porównać ich ceny pomiędzy sklepami. Z tego powodu sieci handlowe - wprowadzając promocje na masło - chcą zachęcić konsumentów do zakupu masła, a przy okazji pozostałych zakupów właśnie w swoich sklepach.
Stąd i w tym roku konsumenci mogą liczyć na promocyjne ceny masła przed świętami. Robiąc zakupy, należy jednak wspomnieć słowa amerykańskiego noblisty Miltona Friedmana, że "nie ma darmowych obiadów" i promocje te mogą być okupione wyższymi cenami pozostałych produktów.
Jakub Olipra, starszy ekonomista w Credit Agricole Bank Polska