Dla Europy ostatnie dni były terapią szokową - pisze The Economist. Pete Hegseth, sekretarz obrony USA, ogłosił, że Stany Zjednoczone nie będą już "głównym gwarantem" bezpieczeństwa Europy. To oświadczenie wywołało niepokój wśród europejskich sojuszników, którzy od dekad polegali na amerykańskim wsparciu.
Kilka godzin później Donald Trump zapowiedział, że zamierza rozpocząć rozmowy z Rosją, pomijając przy tym Ukrainę i Europę. Decyzja ta wzbudziła obawy o przyszłość europejskiego bezpieczeństwa i stabilności.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Chiny i Brazylia na straży pokoju?
Media rozpisują na temat możliwych scenariuszy dla Ukrainy. Wśród potencjalnych rozwiązań sugeruje się stworzenie linii demarkacyjnej, której strzec miałby zagraniczne sił militarne. Już wcześniej Trump sugerował, że to sami Europejczycy powinni wciąć na siebie ten ciężar, wysyłając swoje kontyngenty pokojowe i wykluczając jednocześnie udział wojsk amerykańskich.
Jak pisze "The Economist", amerykańscy urzędnicy sugerują również inny rodzaj sił pokojowych, angażując w tym kraje pozaeuropejskie, takie jak Brazylia lub Chiny. Te miałby znajdować się wzdłuż ewentualnej linii zawieszenia broni jako swego rodzaju bufor. Według doniesień wiceprezydent J.D. Vance miał w nieoficjalnych rozmowach zaznaczyć, że siły wyłącznie europejskie byłyby mniej skuteczne w odstraszaniu Rosji od ataku.
Krytyka Europy na konferencji w Monachium
14 lutego, podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, J.D. Vance ostro skrytykował Europę, popierając jednocześnie skrajnie prawicową partię Alternatywa dla Niemiec (AfD). Wystąpienie to miało miejsce zaledwie dziewięć dni przed wyborami w Niemczech, co dodatkowo podgrzało atmosferę polityczną.
Wielu europejskich liderów i urzędników zaczęło się zastanawiać, czy bezpieczeństwo Europy nie jest zagrożone. Po dekadach współpracy z Ameryką, obecne decyzje administracji Trumpa mogą oznaczać koniec porządku ustanowionego po 1945 roku.