By w jakimś zakładzie w Polsce mógł odbyć się strajk, musiałyby się na niego zgodzić wszystkie organizacje związkowe działające w tym przedsiębiorstwie, a gdyby nie zdołały się one porozumieć między sobą, na strajk musiałaby wyrazić zgodę reprezentatywna organizacja związkowa.
W praktyce oznacza to, że bez zgody np. NSZZ "Solidarność", OPZZ (Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych) czy FZZ (Forum Związków Zawodowych) nie mógłby się już odbyć w kraju praktycznie żaden duży legalny strajk. Brzmi groźnie? To nie wszystko.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rząd to też pracodawca. Skroił przepisy pod siebie?
W przesłanym przez rząd do Rady Dialogu Społecznego (RDS) projekcie ustawy o sporach zbiorowych w pracy kierownictwo resortu rodziny, które jest autorem zmian, idzie jeszcze dalej. Całkowicie delegalizuje np. strajki solidarnościowe.
Polegają one na tym, że za pracowników, którzy nie mogą strajkować, bo zakazuje im tego ich ustawa (np. sędziowie, prokuratorzy, policjanci, pracownicy skarbówki itd.), akcję protestacyjną podejmują (na maksymalnie pół dnia roboczego) koledzy z innych branż, którzy strajkować mogą.
I chociaż w uzasadnieniu do projektu Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej czytamy, że instytucja strajku solidarnościowego była w Polsce nadużywana, to najstarsi związkowcy nie pamiętają, kiedy w Polsce odbył się ostatni taki strajk solidarnościowy.
Ministerstwo rodziny w mailu do redakcji money.pl wyjaśnia, że pierwotną intencją rezygnacji ze strajków solidarnościowych był wymiar ekonomiczny.
"Prowadzenie przez związek zawodowy strajku solidarnościowego ma bezpośredni wpływ na pracodawców, którzy nie są w sporze zbiorowym i nie mają z nim nic wspólnego. Strajk natomiast prowadzi u nich do strat. Uznano za niezasadne, aby koszty sporu i strajku ponosił pracodawca niezwiązany z tym sporem" - podkreślają urzędnicy.
W nowych przepisach resort rodziny zaproponował również, aby pracodawca mógł sądownie weryfikować uczciwość i legalność referendum strajkowego. Proponuje również, aby osoby, które będą nakłaniały do przeprowadzenia akcji protestacyjnej lub wywierały presję na tzw. łamistrajków, odpowiadały za to karnie.
Zaskoczenie, ale nie takie duże
- Ten projekt to było dla nas zaskoczenie. Nikt z rządu wcześniej nie uzgadniał ze związkami zawodowymi treści, ani nawet kierunków tej ustawy - mówi wprost Andrzej Jankowski, dyrektor Biura Prawnego Forum Związków Zawodowych.
Co ciekawe, podobną relację słyszymy również z ust przedstawiciela pracodawców.
- Prace nad uszczegółowieniem ustawy o sporach zbiorowych były już bardzo zaawansowane w 2018 r., ale wtedy rząd je przerwał. Zaskoczył nas fakt, że właśnie teraz do nich wrócił i przedstawił swój projekt Radzie Dialogu Społecznego w wakacje - przyznaje Robert Lisicki, dyrektor departamentu prawnego Konfederacji Lewiatan, chociaż on akurat uważa, że dobrze się stało, że rząd zabrał się za poprawianie obowiązującego prawa teraz.
Piotr Szumlewicz, przewodniczący Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa, nie jest jednak zaskoczony takim obrotem spraw.
Uważa, że przepisy powstały w celu zapobieżenia w przyszłości sytuacjom, jakie miały miejsce m.in. w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych, gdzie nowy związek zawodowy - Związkowa Alternatywa - rósł w siłę i próbował samodzielnie - bez udziału dużych central związkowych bronić interesów swoich członków, nawołując do ogólnopolskiego protestu.
"Intencja ustawodawcy jest jasna. Rząd wie, że jesień może być gorąca i zamiast rozwiązywać problemy na rynku pracy, próbuje zastraszyć niezależne związki zawodowe. Apelujemy o solidarny sprzeciw wobec tych zamordystycznych pomysłów. Nie pozwólmy zamknąć sobie ust i nie dajmy się zwasalizować antypracowniczej władzy!" – czytamy w liście otwartym, który Piotr Szumlewicz skierował do Piotra Dudy, przewodniczącego NSZZ "Solidarność".
Zdaniem związkowców ze Związkowej Alternatywy, OPZZ oraz FZZ, a także niezależnych prawników prawa pracy, wprowadzając wymóg wspólnej reprezentacji związkowej do tego, by można było wszcząć i przeprowadzić spór zbiorowy z pracodawcą, rząd chciał skonfliktować ze sobą i tak już spolaryzowane środowisko związkowe.
Interesy i stanowiska central związkowych są często przeciwstawne. O porozumienie będzie więc trudno, a wówczas o losach protestu zdecyduje reprezentatywna - czyli duża organizacja związkowa, np. sprzyjająca rządowi i strajk się nie odbędzie.
Walka o rząd dusz
- Celem ustawodawcy wydaje się pacyfikacja bojowych, niezależnych od władzy związków zawodowych w spółkach Skarbu Państwa, takich jak Poczta Polska i instytucji państwowych, takich jak Zakład Ubezpieczeń Społecznych albo Krajowa Administracja Skarbowa - uważają zgodnie nasi rozmówcy, prawnicy prawa pracy.
Są przekonani, że projektowana ustawa miała na celu ograniczenie możliwości przeprowadzania sporów zbiorowych, ale też wyeliminowanie z gry małych, dynamicznych i drapieżnych central, które przebojem odbierały członków dużym i skostniałym już organizacjom związkowym.
Jednak projektowane przez rząd przepisy szły tak daleko, że nawet te duże centrale związkowe wyczuły w nich zagrożenie dla siebie.
Barbara Popielarz, wiceprzewodnicząca OPZZ uważa, że poprzez ten projekt ustawy rząd nie tylko przeprowadził atak na związki zawodowe, ale również pracowników. - Ten projekt był nie do zaakceptowania - podkreśla wiceprzewodnicząca OPZZ.
Jako przykład łamania praw pracowniczych Barbara Popielarz podaje m.in. możliwość sądowej weryfikacji przez pracodawcę referendum.
- Mając na uwadze przewlekłość postępowania sądowego w Polsce, istnieje realna obawa, że będzie ona notorycznie nadużywana przez pracodawców w celu wydłużenia procedury sporu zbiorowego i utrudnienia przeprowadzenia strajku - ocenia wiceprzewodnicząca.
Miało być szybko, będzie bez pośpiechu
Jak ustalił money.pl, ustawa miała iść przyspieszonym, a nie zwykłym trybem i być uchwalona jeszcze tej jesieni m.in. dlatego, że zawarto w niej przepisy dot. zwiększenia limitów na ryczałty dla członków RDS za udział w pracach Rady.
Obecny podczas środowej rady Dialogu Społecznego wiceminister rodziny Stanisław Szwed (który przez wiele lat sam był związkowcem i zastępcą przewodniczącego NSZZ "Solidarność") miał zapewnić związkowców, którzy są krytyczni wobec zaproponowanego prawa, że przepisy o finansowaniu RDS zostaną wyłączone z projektu i włączone do ustaw okołobudżetowych, dzięki czemu nie będzie już potrzebny pośpiech legislacyjny.
W oświadczeniu, które Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej umieściło na swojej stronie internetowej, można przeczytać m.in., że: "nie jest prawdą, że projekt ustawy o sporach zbiorowych pracy został opracowany po to, aby ograniczyć liczbę strajków".
Urzędnicy przypominają, że dyskusja o zmianie obowiązujących przepisów toczy się już od kilku lat na forum Rady Dialogu Społecznego, a projekt powstał na podstawie wniosków, które były zgłaszane do rządu przez związki zawodowe, jak i organizacje pracodawców.
Urzędnicy podkreślają też, że całkowita delegalizacja strajku solidarnościowego nie jest jeszcze przesądzona – rząd będzie dążył do wypracowania w tym zakresie kompromisowych rozwiązań.
Jak twierdzą urzędnicy resortu, instytucja wspólnej reprezentacji związków zawodowych z udziałem organizacji reprezentatywnych jest od wielu lat wprowadzona przy negocjowaniu układów zbiorowych pracy.
Według nich mniejsze związki zawodowe nie będą blokowane przez większe organizacje związkowe, gdyż obowiązek zawiązania koalicji nie jest warunkiem bezwzględnym.
"Jeżeli organizacje związkowe, które przystąpiły do rokowań, nie wyłonią wspólnej reprezentacji, prowadzą rokowania we własnym imieniu" - czytamy w odpowiedzi na nasze pytania.
Urzędnicy resortu rodziny są przekonani, że sugerowane przez nich rozwiązania są w interesie pracowników, gdyż chronią ich przed "reprezentowaniem przez organizację niezdolną do wyrażania ich interesu".
- Skoro rząd uważa, że małe organizacje związkowe nie są w stanie bronić interesów pracowniczych, to dlaczego się ich tak boją? - pyta retorycznie Piotr Szumlewicz.
Katarzyna Bartman, dziennikarka money.pl