Prawdopodobnie jest dziś najbardziej chroniącym swoją tożsamość człowiekiem w Polsce. Być może nawet bardziej niż niektórzy poszukiwani przestępcy. Niewykluczone, że o swojej tajemnicy nie powiedział nikomu, choć oczywiście można też założyć, że poinformował żonę i dzieci, jeśli je posiada.
Albo i wnuki. A może męża, bo równie dobrze możemy mówić o kobiecie.
Na początku maja wyobraźnię Polaków rozpaliła wiadomość o największej w historii naszego kraju wygranej na loterii. Ktoś zgarnął wielką kumulację Eurojackpot i wzbogacił się o 193 mln zł. To europejska loteria, która w naszych kolekturach jest dostępna od września 2017 r. Polskim operatorem jest Totalizator Sportowy, a wejście do gry kosztuje 12,5 zł.
To, że tak wielka wygrana padnie w niecałe dwa lata od uruchomienia gry w Polsce, zaskoczyło chyba sam Totalizator. Gdy w sobotę rano, jakieś 12 godzin po ogłoszeniu zaskakującego wyniku, zadzwoniłam do rzeczniczki firmy z prośbą o komentarz, poprosiła o telefon trochę później, bo sytuacja była na tyle nowa, że spółka potrzebowała więcej czasu, by wydać oświadczenie.
"Nigdy wcześniej w historii naszego kraju wygrane nawet nie zbliżyły się do tej kwoty. Poprzedni rekord to 36 726 210,20 zł w Lotto trafione w 2017 roku w Skrzyszowie" – napisano wreszcie w oświadczeniu. A gdzie tym razem wytypowano szczęśliwe liczby? Tu już Totalizator był bardzo ostrożny.
"Wygraną odnotowano w jednej z miejscowości powiatu piotrkowskiego w województwie łódzkim” – i tylko tyle. Jakieś szczegóły? Nie, nazwa miejscowości ma zostać podana, gdy nowy milioner odbierze nagrodę.
Termin jeszcze nie upłynął, ale należy wątpić, byśmy kiedykolwiek mieli się dowiedzieć, czy szczęśliwy los puszczono w Piotrkowie czy którejś nieodległej wsi. Jedna informacja za dużo i człowiek, który wygrał ponad 190 mln zł (pomniejszone o 10-proc. podatek)
, nie zaznałby spokoju.
"Jakby trochę więcej grają"
Skoro Totalizator Sportowy nie jest skłonny pomóc w rozwiązaniu zagadkowej tożsamości zwycięzcy, pojechałam do Piotrkowa Trybunalskiego, by zasięgnąć języka.
W sklepie spożywczym, w którym można puścić los, zarzekali się, że to nie przez ich palce przeszedł wartościowy kupon. Przyznali jednak, że w maju trochę więcej osób zagrało w Eurojackpot, bo na co dzień, wiadomo, największą popularnością cieszy się Lotto.
- Naprawdę? Pierwsze słyszę, żeby w ogóle padła w Polsce tak wysoka nagroda – to z kolei reakcja dziewczyny pracującej w zakładach bukmacherskich.
No ale może ludzie w ostatnim miesiącu jakoś chętniej próbują szczęścia, dopytuję.
- Tajemnica zawodowa – odpowiedziała ze śmiechem.
Od słowa do słowa: trochę o pieniądzach, trochę o szansach i wielkich wygranych, i tak pierwszy raz w życiu postawiłam zakłady. Asekuracyjnie, za 2 zł. Miałam nadzieję, że zadziała zasada mówiąca o farcie początkującego – oraz że przychylnie spojrzą na mnie jakieś duchy odpowiadające za szczęście grających.
W Piotrkowie są one nader opiekuńcze. W 2012 r. mieszkaniec miasta zainwestował 12 zł w cztery losy i zgarnął 18 mln zł. Była to, na tamten moment, dziesiąta najwyższa wygrana w Polsce i najwyższa w województwie łódzkim. Wcześniej, w 2008 r., padła nagroda w wysokości 9,5 mln zł.
O wygranej nie słyszeli też panowie stojący przed zakładem fryzjerskim, pani w spożywczym ani kelnerka w restauracji.
- Koledzy z podpiotrkowskich wsi zdradzili mi, że ludzie już go próbują namierzyć i zaoferować pomoc w rozdysponowaniu pieniędzy – zdradził dopiero pracownik informacji turystycznej.
Miasto w jakiś szczególny sposób nie ekscytuje się wygraną.
- Zresztą nie wiem, czy to w ogóle jest szczęście. Większość ludzi, którzy wygrali tak duże pieniądze, szybko je przepuszcza – powiedział pan z Centrum Informacji Turystycznej.
Mieć miliony, umrzeć długach
Jak wieść gminna niesie, ponad połowa zwycięzców traci wszystko w ciągu pięciu lat. Czy tak jest naprawdę? Trudno to stwierdzić. Nikt przecież oficjalnych statystyk dotyczących milionerów-bankrutów nie prowadzi. To jednak tylko jedno ryzyko. Duże wygrane to często prosta droga do złamania życiorysu.
Pierwsze z brzegu historie: Brytyjczyk Michael Carroll dwukrotnie próbował skończyć ze sobą po tym, jak przepuścił wygraną w wysokości blisko 10 mln funtów na drinki, narkotyki i imprezy. Fortuna zachęciła go do łamania prawa (odsiedział 9 miesięcy za zakłócanie porządku publicznego). Po kilku latach od wypłacenia pieniędzy utrzymywał się z zasiłku. Nie miał nic.
William Post wygrał w roku 1988 16,2 mln dolarów. Dzięki aktywnemu wysiłkowi rodziny – stracił je w ciągu 12 miesięcy i ogłosił bankructwo. Jak do tego doszło? Rodzeństwo namawiało go na nietrafione inwestycje i drogie prezenty, ale jeden z braci poszedł o krok dalej i wynajął płatnego mordercę, mając nadzieję na część spadku. Przez ostatnie 18 lat życia Post utrzymywał się z zasiłków i bonów żywnościowych rozdawanych przez opiekę społeczną.
Historii z polskiego podwórka też zresztą nie brakuje. Przez kilka lat niewyjaśniona była tajemnica "szybkiego milionera" z Wydmin na Mazurach. Razem z całą rodziną zniknął z dnia na dzień – a wraz z nim kupon wart 13,5 mln zł. Lokalna prasa donosiła, że nie szarżował z pieniędzmi – nie kupił samochodu, nie zrobił nawet prawa jazdy. Sprezentował za to synowi BMW z wyższej półki. Doprowadziło to do tragedii.
W czasie odwiedzin w rodzinnej miejscowości chłopak zdecydowanie przecenił swoje umiejętności i rozpędziwszy auto, zawinął je na drzewie. Nic mu się nie stało, ale jego koleżanka, która siedziała obok, prawdopodobnie nigdy już nie stanie na nogach.
Być może mając z tyłu głowy takie historie, niektórzy zwycięzcy nie chcą kusić losu i nie ujawniają się.
Bezpieczeństwo ważniejsze od rozgłosu
Zwycięzcy mają prawo bać się własnych reakcji, ale nie tego, że Totalizator ujawni ich tożsamość. To nie USA, gdzie samo wzięcie udziału w loterii oznacza automatyczną zgodę na przekazanie nagrody w blasku fleszy i wykorzystanie wizerunku do celów marketingowych.
Mieszkaniec podpiotrkowskiej miejscowości musi się udać do jednego z 17 oddziałów Totalizatora Sportowego. Spotka się tam ze specjalnie przeszkolonym pracownikiem, o tzw. podwyższonym zaufaniu, zajmującym się obsługą zwycięzców. Najczęściej główna wygrana odbierana jest w zaciszu gabinetu dyrektora konkretnego oddziału.
Tak wielkich pieniędzy nikt jednak w gotówce nie wypłaci, więc Totalizator, przeleje pieniądze na konto. Wcześniej potrąci podatek, więc zwycięzca nie musi się już tym martwić. Może od razu kupić dom na Riwierze Francuskiej, ale równie dobrze - wrócić do domu i udawać, że nic się w jego życiu nie zmieniło. Historia zna przypadki, kiedy sąsiedzi latami nie mogli ustalić, kto we wsi wygrał duże pieniądze.
W 2011 r. warta 9,5 mln zł "szóstka" padła w dolnośląskiej Żórawinie – i podobno nadal nie wiadomo, komu taki los przypadł w udziale. W liczącym 331 mieszkańców Wierzchowie w Zachodniopomorskim ludzie wiedzą o sobie pewnie wszystko, a jednak przez długi czas zachodzili w głowę, kto puścił zwycięski los, wart 4,7 mln zł.
Hotel nad jeziorem i do domu blisko
- Żaden samorząd by nie pogardził takim zastrzykiem finansowym. Inna sprawa, że im więcej wydajemy i inwestujemy, tym wydatki szybciej rosną, bo zwiększają się oczekiwania – mówi Jarosław Bąkiewicz, kierownik Biura Promocji z piotrkowskiego ratusza, którego proszę o wejście w buty zwycięzcy.
Budżet miasta wynosi obecnie ok. 480 mln, więc wygrana stanowi 40 proc. tej kwoty. Można za to spełnić kilka marzeń lub ugasić aktualne pożary. W Piotrkowie przeznaczyliby je raczej na sprawy bieżące, jakieś chodniki, szkoły, bo długo oczekiwane inwestycje, duma prezydenta, są już gotowe. To przede wszystkim zrewitalizowany rynek Starego Miasta i nowoczesna Mediateka, czyli miejsce, w którym można wypożyczyć książki czy filmy, ale też skorzystać z pracowni multimedialnych.
A gdyby okazało się, że wzbogacony mieszkaniec jest lokalnym patriotą i chciałby zainwestować w jakieś lokalne biznesy? Lista tego, czym mógłby się w Piotrkowie zająć – i na tym zarobić – jest długa.
- Po pierwsze, na terenie miasta mamy dużo terenów inwestycyjnych, gdzie można rozpocząć produkcję. Po drugie, jest u nas piękne jezioro Bugaj. Wprawdzie wydzierżawiliśmy już teren pod hotel, ale można ruszyć tam z inną działalnością, np. uruchomić korty tenisowe albo pole golfowe – podpowiada Bąkiewicz.
Miasto od zawsze znajdowało się na przecięciu szlaków – z północy na południe i ze wschodu na zachód. Bliskość autostrad i dróg ekspresowych spowodowała, że na obrzeżach z powodzeniem rozwijają się centra logistyczne. Swoje centra dystrybucji mają tam na przykład Kaufland i Dino, a nieco dalej ulokował się Auchan. Gdyby nasz milioner chciał rzucić się na naprawdę głęboką wodę, może jakaś gigantyczna hurtownia, z której rozjeżdżać się będą tiry na całą Polskę?
Choć pochodzę z oddalonej o 50 kilometrów Łodzi, nigdy wcześniej nie byłam w Piotrkowie Trybunalskim. Kojarzyłam go tylko jako plan zdjęciowy dla bardzo wielu filmów (kręcono tu sceny m.in. "Przedwiośnia", "Bitwy Warszawskiej 1920", "Lalki" czy nawet "Pana Tadeusza"). No i z początkami parlamentaryzmu – zebrani w tym mieście w 1468 r. reprezentanci szlacheccy po raz pierwszy obradowali jako osobna izba poselska.
Miasto lubi się chwalić tymi dwoma skojarzeniami. A na trzecią nogę dodaje tradycje browarnicze. Ich początek szedł w parze ze wspomnianymi już sejmami. Obrady poselskie trwały długo i towarzyszyły im stoły zastawione jedzeniem i dzbanami piwa. Do dziś w mieście działają browary, a o historii można się dowiedzieć w niewielkim Muzeum Piwowarstwa.
Nasz milioner mógłby się więc zająć produkcją alkoholu (piwa rzemieślnicze są teraz na fali) albo pomyśleć nad otwarciem restauracji lub klubokawiarni na rynku. Jest nieduży, ale bardzo urokliwy. Przeszedł gruntowną rewitalizację i z powodzeniem może się stać miejscem, w którym odbywać się będą znane w całej Polsce festiwale albo cykliczne imprezy. Potrzeba tylko kogoś z pasją i pomysłem. No, i trochę pieniędzy na rozruch nie zaszkodzi.
Sprawdzona zasada mówi, że koniec języka za przewodnika, tym razem nie pomogła mi zbliżyć się do ustalenia czegokolwiek o nowym multimilionerze. W tej sytuacji mogę mu tylko życzyć rozwagi, bo duże pieniądze, które przychodzą nagle, potrafią wyciągać z ludzi to, co najgorsze. Choć przyczyna nieszczęścia może też leżeć gdzie indziej.
"Pieniądze mnie nie zmieniły, ale zmieniły świat wokół mnie" – powiedział dziennikarzom "The Sun" Michael Carroll. To jeden z tych lottomilionerów, którzy ostatnie lata życia spędzili w biedzie, bo przehulali pieniądze. Oby w tym przypadku scenariusz był inny.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl