Wtorkowy rejs Polskich Linii Lotniczych LOT z Aten do Warszawy wystartował z opóźnieniem. Jego przyczynę opisał Wojciech Tochman, reportażysta i pisarz, we wpisie na Facebooku. To relacja, którą otrzymał od pasażera jednego z pierwszych rzędów samolotu.
"Na pokład wszedł pasażer, którego nie było na liście pasażerów posiadanej przez szefową pokładu. Pasażer prawdopodobnie wszedł do samolotu, bo miał kartę pokładową. Koordynator lotu przyniósł swoją listę pasażerów dopiero po interwencji szefowej pokładu. Na tej liście też najwyraźniej go nie było. Pasażerów liczono chyba sześciokrotnie. Wszystko trwało kilkadziesiąt minut. W końcu na pokład weszła koordynatorka bramki i wyprowadziła jednego z pasażerów, który nie stawiał oporu. Miał mały plecak" - czytamy we wpisie. Polskie Linie Lotnicze LOT potwierdziły money.pl, że taka sytuacja rzeczywiście miała miejsce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Incydent na pokładzie rejsu LO604 z Aten. 52 minuty opóźnienia
"Po zakończeniu boardingu rejsu LO604 z Aten do Warszawy w dniu 7 stycznia br. stwierdzono rozbieżność co do liczby pasażerów w dokumentach względem stanu faktycznego. Po sprawdzeniu pokładu pasażer został zidentyfikowany i opuścił samolot w asyście obsługi naziemnej – po późniejszym sprawdzeniu okazało się, że posiadał bilet i kartę wstępu na rejs innego przewoźnika" - wyjaśnia biuro prasowe PLL LOT w odpowiedzi na pytania money.pl.
"Zgodnie z procedurami kapitan podjął decyzję o przeszukaniu pokładu. W jego wyniku nie stwierdzono żadnych przedmiotów nienależących do pasażerów tego rejsu. Opóźnienie spowodowane tą sytuacją wyniosło 52 minuty" - dodano.
Tochman w swoim wpisie twierdzi, że to "wystraszeni pasażerowie zwrócili uwagę" na konieczność sprawdzenia bezpieczeństwa lotu i w efekcie "dopiero wtedy załoga pokładowa zaczęła czytać instrukcję, co należy zrobić w takiej sytuacji". Takiemu przebiegowi zdarzeń stanowczo zaprzecza LOT.
Pasażerowie nie musieli na nic zwracać uwagi. Przeszukanie kabiny przeprowadzono na polecenie kapitana i jest to standardowa procedura w przypadku wycofania pasażera, który nie powinien się znajdować na danym rejsie - zapewnia money.pl Krzysztof Moczulski, rzecznik PLL LOT.
Dodaje, że dodatkowe środki bezpieczeństwa zostały skrupulatnie zaraportowane i obejmowały trwające 15 minut sprawdzenie "rozbieżności i przywoływanie" (np. na wypadek, gdy pasażer się odprawił na lotnisku, ale nie ma go w samolocie), a później przez 37 minut "obowiązkową ochronę", czyli przeszukiwanie pokładu przez załogę.
To nie był overbooking
Sytuacja, w której na dany rejs zgłasza się więcej pasażerów niż miejsc, nie jest zjawiskiem nietypowym. To wręcz jedna z podstaw modelu biznesowego linii lotniczych - tzw. overbooking. Przewoźnicy sprzedają o około 10 proc. więcej biletów na każdy rejs, aby maksymalizować wskaźnik wypełnienia samolotu w sytuacji, gdy część pasażerów nie stawi się na podróż (na przykład z powodu spóźnienia innego rejsu). Zdarza się jednak, że na lotnisku stawią się wszyscy pasażerowie.
Wtedy część pasażerów znajduje się na liście oczekujących i/lub otrzymuje odmowę wejścia na pokład, za co przysługuje odszkodowanie od linii lotniczej. Jest to jednak sytuacja "normalna" w tym sensie, że cały czas mówimy o pasażerach danego rejsu.
O wiele rzadziej zdarza się, że na pokład samolotu wchodzi pasażer, który nie powinien lecieć danym samolotem i nie ma go na liście pasażerów. Za proces odprawy biletowo-bagażowej oraz tzw. boardingu w imieniu linii lotniczej odpowiadają agenci obsługi naziemnej. To od ich skrupulatności, sprawności procedur i oprogramowania zależy szczelność systemu.
Ostatnim ogniwem tego systemu jest personel pokładowy i kapitan samolotu. To oni mają za zadanie upewnić się, że liczba pasażerów na liście i rzeczywista w samolocie zgadzają się. Dlatego nierzadko można zaobserwować, jak stewardesa liczy pasażerów wchodzących na pokład albo już po zajęciu przez nich miejsc, gdy przechodzi przez całą kabinę.
Pasażerowie "na gapę"
W listopadzie 2024 r. system okazał się nieszczelny do tego stopnia, że na pokładzie rejsu amerykańskich linii Delta z Nowego Jorku do Paryża znalazła się pasażerka bez ważnego biletu. Z niewyjaśnionych przyczyn kobieta z rosyjskim paszportem ominęła dwie stacje weryfikacji tożsamości i ukryła się w toalecie. Zorientowano się dopiero w powietrzu. Doleciała do celu i dopiero w Paryżu została zatrzymana przez miejscowe służby.
Poinformowano, że nie miała przy sobie niebezpiecznych przedmiotów. Linie lotnicze Delta zadeklarowały współpracę z organami ścigania i wszczęcie własnego dochodzenia.
Podobny incydent na pokładzie samolotu tego samego przewoźnika wydarzył się miesiąc później. Tym razem pasażer bez biletu chciał polecieć z Seattle do Honolulu na Hawajach.
"Zaskoczeniem dla pracowników było to, że pasażerowi bez żadnych problemów udało się przejść wszystkie kontrole bezpieczeństwa. Nie wszystko poszło jednak po jego myśli. Tuż przed odlotem, gdy pasażer na gapę znajdował się na pokładzie, załoga zauważyła, jak mężczyzna się przed nimi ukrywa. Sprawa została zgłoszona, a pasażer zatrzymany" - opisywał Onet Podróże. Wylot opóźniony został o ponad dwie godziny.
Marcin Walków, dziennikarz i wydawca money.pl