Dyskusja wokół lokalizacji pierwszej w Polsce elektrowni jądrowej rozgorzała na nowo. W listopadzie ubiegłego roku ziarno niepewności w tym temacie zasiał obecny premier Donald Tusk.
Elektrownia w gminie Choczewo. Zamieszanie po słowach wojewody
W minioną środę "Dziennik Bałtycki" napisał, że zmianę lokalizacji elektrowni zapowiedziała nowo wybrana wojewoda pomorska Beata Rutkiewicz. Wsparcia wojewodzie miał udzielić wicemarszałek województwa Leszek Bonna. Według gazety, informację o tym, że elektrownia miałaby powstać nie w gminie Choczewo, a w okolicy Żarnowca w gminie Krokowa, przekazała Rutkiewicz w środę podczas wizyty w Chojnicach.
- Decyzja środowiskowa dla lokalizacji w Lubiatowie została wydana, ale cały czas rozważamy, czy słusznie - miała powiedzieć Rutkiewicz. Niedługo później na stronach urzędu wojewódzkiego w Gdańsku ukazało się pisemne oświadczenie wojewody, w którym czytamy, że doniesienia o zamiarze zmiany lokalizacji elektrowni są nieprawdziwe. "Nieprawdą jest twierdzenie, że zapadła decyzja o zmianie lokalizacji elektrowni jądrowej na Pomorzu" - poinformowała Rutkiewicz.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W czwartek skontaktowaliśmy się z biurem wojewody. Przedstawiciel biura Krystian Kłos potwierdził słowa zawarte w opublikowanym dzień wcześniej komunikacie Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego. Podkreślił, że decyzja wskazująca lokalizację elektrowni należy do rządu, a pani wojewoda w Chojnicach przyznała jedynie, że "konieczne jest przeprowadzenie analizy, czy decyzje były wydawane w sposób prawidłowy i zgodny z prawem". - Zgodnie z deklaracją premiera Tuska trwa audyt w wielu aspektach działalności poprzedniej władzy i m.in. te informacje są weryfikowane - zaznaczył Kłos.
Decyzja ostateczna
- Nie bardzo wiem, czego miałby dotyczyć ten audyt - odpowiada wójt gminy Choczewo Wiesław Gębka i dodaje: - Nie wiem, czy prowadzona jest tu jakaś gra, ale ja mam jak najlepsze zdanie o pani wojewodzie - lubie panią Beatę, znamy się i myślę, że ktoś w tę grę może ją wkręcać, bo to jest porządny urzędnik i duży fachowiec.
W istocie, na początku stycznia spółka Polskie Elektrownie Jądrowe (PEJ), będąca inwestorem i operatorem elektrowni na Pomorzu, poinformowała, że "minister rozwoju i technologii wydał postanowienie stwierdzające niedopuszczalność odwołania od decyzji o ustaleniu lokalizacji dla pierwszej w Polsce elektrowni jądrowej". Z pozoru tak brzmiący komunikat powinien zamykać temat.
- Jest przygotowane memorandum pod nadzorem pana marszałka województwa pomorskiego, które mówi o wyzwaniach związanych z tą lokalizacją. Pani wojewoda rozmawia z parlamentarzystami i przedstawicielami środowisk lokalnych, spływają różnego rodzaju uwagi. Wiemy, że to budzi dużo emocji, szczególnie lokalnych społeczności. Wszystko więc trzeba wyważyć i wziąć pod uwagę. Przede wszystkim należy zbadać legalność podejmowanych decyzji - tłumaczy Krystian Kłos z biura wojewody.
Gra przed wyborami
- Ci, którzy interesowali się tematem projektu jądrowego, byli świadomi, że urząd marszałka województwa pomorskiego jest sceptyczny co do przedsięwzięcia, jednak pani wojewoda jako przedstawicielka administracji rządowej zasiała bardzo duże ziarno niepewności względem polityki władz centralnych - zwraca uwagę Jakub Wiech, ekspert w zakresie energetyki.
Wiech przypomina również słowa Donalda Tuska z jesieni ubiegłego roku, wskazując na polityczną kalkulację lidera Platformy Obywatelskiej.
Widać tu zasadę "wilk syty i owca cała". Tusk mówił sceptykom, że lokalizacja może być kwestionowana, ale zaznaczał, że przeniesienie budowy może być możliwe tylko w ramach lokalizacji o podobnych walorach geologicznych i gdy nie będzie wiązało się ze stratą czasu czy pieniędzy. Tymczasem trzeba powiedzieć otwarcie: jakiekolwiek manewry przy zmianie lokalizacje będą oznaczać stratę czasu i pieniędzy - dodaje ekspert.
Zdaniem Wiecha, zamieszanie może mieć kontekst polityczny. - To gra pod wybory samorządowe, prowadzona głównie przez pomorski urząd marszałkowski. To, że pani wojewoda podpisała się pod tym, może wynikać z błędu komunikacyjnego lub kwestii lokalnych uwarunkowań. W mojej ocenie to nie rzutuje na realizację projektu jądrowego tak mocno, jakbyśmy zakładali - podsumowuje nasz rozmówca.
Wóz albo przewóz
Wrzutki samorządowców, mogące być interpretowane jako podważenie dotychczasowych założeń projektu jądrowego, coraz mocniej odbijają się na nastrojach mieszkańców. Wójt Choczewa Wiesław Gębka mówi nam wprost: - Jestem wkurzony, tak jak wkurzeni są mieszkańcy. Nam jest wszystko jedno, gdzie będzie ta budowa, ale niech w końcu stanie się to jasne.
- To politycy PO wyszukali to miejsce, potem uznali je za niewłaściwe, przenieśli teren budowy do Słajszewa, potem znowu była zmiana. Trzeba pamiętać, że plany zakładają budowę u nas trzech reaktorów o łącznej mocy 3,6 GW, a w Żarnowcu bez chłodni kominowych może powstać siłownia o mocy zaledwie 900 MW - zauważa Gębka.
Baliśmy się tego od początku, żeby nie powstał kolejny pomnik polskiej głupoty po Żarnowcu. Gwarantem skończenia inwestycji w Choczewie mieli być Amerykanie. Teren jest ogrodzony, wyciętych jest 30 ha lasów, za chwilę mają ruszyć odwierty. A tymczasem politycy sobie żartują. Może pozazdrościli kabaretom? - mówi wójt.
Przypomnijmy: w 1972 r. rząd premiera Piotra Jaroszewicza podjął decyzję o budowie elektrowni jądrowej nad Jeziorem Żarnowieckim. Protesty po katastrofie w Czarnobylu i zapaść centralnie planowanej gospodarki PRL doprowadziły do ostatecznego wygaszenia inwestycji w roku 1990 r. Szacuje się, że do tego czasu gmach elektrowni był gotowy w 40 proc.
Jesienią 2022 r. money.pl skontaktował się z wójtem gminy Krokowa, do której należy Żarnowiec, Adamem Śliwickim. Wójt przyznał wówczas, że PEJ jest w kontakcie z władzami gminy i że według ostatnich badań mieszkańcy Krokowej okazują najwięcej entuzjazmu dla pomysłu budowy reaktorów jądrowych spośród wszystkich gmin powiatu puckiego i wejherowskiego.
Rząd dementuje
W czwartek, kiedy awantura zaczęła zataczać coraz szersze kręgi, zareagowali przedstawiciele rządu. Najpierw na antenie Radia Zet do kwestii zmiany miejsca powstania elektrowni jądrowej odniósł się szef kancelarii premiera Jan Grabiec. - Nie ma takiej decyzji i nie ma do niej podstaw. We wszystkich procesach inwestycyjnych, pewne zmiany mogą następować, ale tu nie ma żadnych przesłanek, by mówić o takiej decyzji - powiedział poseł PO.
W podobnych słowa wypowiedział się w rozmowie z money.pl wiceminister klimatu i środowiska Miłosz Motyka. - Na poziomie rządowym, ministerialnym nie ma żadnej dyskusji o zmianie lokalizacji budowy elektrowni jądrowej - skwitował.
Motyka pytany o powody zamieszanie wskazał na "niewłaściwą interpretację słów pani wojewody pomorskiej przez media".
Zdajemy sobie sprawę, że zmiana lokalizacji na tym etapie wydłuży proces inwestycyjny o kilka lat. Zgodnie z zapowiedziami premiera Tuska, przejrzymy proces, jeśli chodzi o kwestie wydawanych zgód, natomiast osobiście jestem zwolennikiem tego, żeby projekt był kontynuowany - stwierdził.
26 października 2023 r. spółka Polskie Elektrownie Jądrowe otrzymała od ówczesnego wojewody pomorskiego decyzję lokalizacyjną dla projektu pierwszej polskiej elektrowni jądrowej. Decyzja dotyczy budowy jednostki posiadającej trzy reaktory na terenie gminy Choczewo, w lokalizacji nazwanej "Lubiatowo-Kopalino". Niespełna miesiąc wcześniej PEJ podpisała z amerykańskim konsorcjum Westinghouse-Bechtel umowę na zaprojektowanie elektrowni. Pierwszy blok ma zacząć działać w 2033 r.
Zgodnie z sondażem Instytutu Badań Pollster, którego wyniki w maju ubiegłego roku opublikował "Super Express", 62 proc. Polaków jest za budową elektrowni jądrowych. Przeciwnego zdania jest 23 proc. pytanych.
Paweł Gospodarczyk, dziennikarz money.pl