Protesty trwają od tygodni, jednak nasiliły się od środy, gdy zdecydowano się na interwencję. Domy i grunty w Luetzerath należą do koncernu energetycznego RWE, który planuje wznowienie prac odkrywkowych i wydobycie węgla. Sprzeciwiają się temu aktywiści klimatyczni, którzy żyją tu w zajętych budynkach, namiotach i domkach na drzewach. Awantura jest tak duża, że własne siły bezpieczeństwa Nadrenii Północnej-Westfalii okazały się niewystarczające i rozesłano prośby o wsparcie do sąsiednich landów.
Brutalny spór o brunatny węgiel
W sobotniej manifestacji uczestniczyło kilka tysięcy osób. W stronę policji rzucano kamienie, petardy, błoto. Ta odpowiedziała armatkami wodnymi. Siły ratunkowe wspięły się na drzewa, na których siedzieli aktywiści - relacjonowała agencja dpa. Według koncernu energetycznego RWE trwały też przygotowania do wyprowadzenia dwóch aktywistów z podziemnego tunelu. W protestach uczestniczyła aktywistka Greta Thunberg, która krajobraz nazwała tolkienowskim "Mordorem".
Sytuacja ma też inne wymiary oprócz społecznego i ekologicznego - polityczny i gospodarczy. Niemcy niespecjalnie mają wyjście. Dekady budowania polityki i gospodarki na tanich rosyjskich surowcach mszczą się teraz na tym kraju. Rząd musiał podjąć nadzwyczajne środki, by zahamować wzrost cen prądu i odegnać ryzyko niedoborów lokalnych czy szerzej - recesji gospodarczej.
Ekolog Europy zostaje węglarzem
Cała ta awantura o Luetzerath dotyczy węgla brunatnego, najbardziej "brudnej" odmiany. Polacy przykładem też nie świecą, bo rząd i u nas pozwolił na jego spalanie. A jeśli dosłownie potraktować słowa Jarosława Kaczyńskiego, to jedynym zakazanym opałem są opony.
Awantura we własnej kuchni mocno podkopuje pozycję Niemiec, które przez ostatnie lata naciskały na zieloną energię i porzucenie węgla. Teraz w dużej skali węgiel "odkrywają" na nowo. Zamierzają wytworzyć prąd dla 5 mln gospodarstw domowych, mowa tu o 10 gigawatach. 1/3 niemieckiego prądu pochodzi z węgla, a spalanie wzrosło w kraju najwyżej od 6 lat.
I to niechybnie odbije się na środowisku. Bo niemiecka energia już jest "brudna", porównywalnie do takich krajów, jak Indie czy RPA. W grudniu wskaźnik zanieczyszczenia przekroczył 730 g ekwiwalentu dwutlenku węgla na kilowatogodzinę - donosi "Bloomberg".
Dobre wieści z Niemiec. Mało kto się tego spodziewał
Samo RWE (w Polsce znane jako E.ON) jest największym emitentem dwutlenku węgla w Europie na poziomie 89 mln ton w 2021 r. - wynika z raportu Greenpeace. Choć ogółem emisyjność Niemiec w statystykach w zeszłym roku nie wzrosła, mimo rekordowo szybkiego spalania, wynikało to ze sprzyjającej pogody i niższego zużycia energii.
Teraz, w wyniku błędnych założeń sprzed lat i kryzysu energetycznego wywołanego przez Putina, Niemcy muszą na jakiś czas odszczekać zieloną rewolucję i opóźnić swoje plany. W Traktacie Paryskim kraje zobowiązały się do ograniczenia globalnego ocieplenia do 1,5 st. Celsjusza. Niemcy założyły, że osiągną zerową emisję dwutlenku węgla do 2045 r. To coraz mniej realne.