O sprawie pisze niemiecki "Der Spiegel", którego relację przywołuje polska odsłona serwisu dw.com ("Deutsche Welle"). Niemiecki tygodnik podaje, że znacznie wydłużył się czas oczekiwania na odprawę celną ciężarówek na granicy polsko-ukraińskiej.
Wydłużony czas oczekiwania na odprawę celną. "Absurd"
Z relacji gazety wynika, że jeszcze na początku sierpnia czas od wirtualnego zgłoszenia transportu do faktycznego przekroczenia granicy w Jagodzinie-Dorohusku wynosił niecałe pięć godzin. Obecnie wydłużył się do 11 dni i 13 godzin, z tendencją do dalszego wydłużenia.
Sytuacja ta zagraża funkcjonowaniu firm na terenie Ukrainy – twierdzi autor. Powołuje się też na niemieckie przedsiębiorstwo Leoni, które produkuje podzespoły do samochodów. Jej członek zarządu Ingo Spengler w rozmowie z tygodnikiem przyznaje, że jeżeli sytuacja nie ulegnie zmianie, to będą musieli przenieść produkcję z Ukrainy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Der Spiegel" ocenia całą sytuację jako "absurdalną". Podkreśla, że w czasie, gdy Unia Europejska przekazuje miliardy na ratowanie ukraińskiej gospodarki, to przez działania służb celnych dochodzi do jej "dławienia".
"Wspólny wróg nie wystarcza do przykrycia wszystkich konfliktów interesów"
Tygodnik przyznaje, że tłok na granicach zazwyczaj zwiększa się po żniwach. Zaraz jednak dodaje, że zamiast zwiększenia, ilość towarów odprawionych na polskiej granicy w październiku się zmniejszyła w stosunku do poprzednich miesięcy.
Gazeta tłumaczy, że przyczyną takiej postawy celników może być toczący się od dłuższego czasu spór między Warszawą a Ukrainą o zboże. Polska zresztą nałożyła na nie embargo dzień po tym, jak wygasło rozporządzenie w tej sprawie Komisji Europejskiej.
Wspólny wróg – Rosja – nie wystarcza w drugim roku wojny do przykrycia wszystkich konfliktów interesów – pisze dziennikarz tygodnika "Der Spiegel".
Redakcja wysłała w tej sprawie pytania do polskiej służby granicznej. Jak podkreśla autor artykułu, nie otrzymał on odpowiedzi do momentu publikacji tekstu.
Spór o zboże
15 września wygasło rozporządzenie KE z maja, które dotyczyło zakazu importu: pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika do pięciu państw przygranicznych (Bułgarii, Węgier, Polski, Rumunii i Słowacji). Komisja postanowiła znieść to embargo z uwagi na solidarność z państwem walczącym z Rosją i wobec faktu, że Moskwa zawiesiła tzw. porozumienie zbożowe.
W odpowiedzi niemal natychmiast trzy kraje unijne, w tym Polska, przedłużyły embarga na zboże z Ukrainy. Kijów złożył w tej sprawie skargę do WTO na Polskę, Węgry i Słowację. Zarazem rzecznik WTO potwierdził w odpowiedzi na pytanie agencji Reutera, że do Organizacji wpłynęła skarga Ukrainy dotycząca zakazu importu żywności z tego kraju. Trzy pozwane państwa przed WTO ma reprezentować KE, co zresztą nie podoba się Polsce.
Polska dyplomacja poinformowała też we wrześniu inne kraje członkowskie, że Ukraina nie spełniła deklaracji złożonych Komisji Europejskiej ws. eksportu zboża. Kijów zobowiązał się, że do 15 września wprowadzi efektywne mechanizmy ograniczające napływ zboża i do przedstawienia do 18 września regulacji prawnej rozwiązującej problem. Jednak zdaniem Warszawy nie zrobił ani jednego, ani drugiego.