W obliczu problemów z wydajnością odnawialnych źródeł energii niemieckie elektrownie węglowe muszą okresowo pracować z maksymalną mocą. Czy to oznacza, że zachodni sąsiad Polski porzucił plan odejścia od paliw kopalnianych i "przeprosił się" z węglem z uwagi na niewydolność swojego systemu energetycznego?
Ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich Michał Kędzierski w rozmowie z money.pl wyjaśnia, że doniesienia o powrocie do węgla nie są prawdziwe.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Niemcy nie zawieszają strategii odchodzenia od węgla, tylko ją kontynuują. Abstrahując od wszelkich problemów w systemie elektroenergetycznym związanych z flautą, czyli okresami niskiej generacji słonecznej i wiatrowej, które trzeba rekompensować innymi źródłami, elektrownie węglowe są w Niemczech wyłączane zgodnie z ustawą z 2020 roku - wylicza.
Niemcy nie wracają do węgla
Jak wskazuje, w ubiegłym roku na Wielkanoc, w kwietniu, wyłączono przykładowo kilkanaście bloków węglowych, a 1 stycznia tego roku, zgodnie z harmonogramem, wyłączono kolejny. Zainstalowana moc elektrowni na węgiel kamienny spadła w porównaniu z 2020 r. z 24 do 16 GW, a na węgiel brunatny – z 21 do 15 GW - wyjaśnia ekspert.
Kędzierski przedstawia konkretne dane pokazujące spadek generacji energii elektrycznej z węgla w Niemczech. Według najnowszych informacji za ubiegły rok, produkcja w elektrowniach na węgiel brunatny spadła o 8 proc., a w elektrowniach na węgiel kamienny aż o 32 proc.
Są jednak dni, a często nawet kilkudniowe czy nawet dwutygodniowe okresy niskiej generacji z wiatru i słońca określane jako tzw. ciemne flauty. W tym czasie, żeby utrzymać stabilność systemu elektroenergetycznego, potrzebna jest produkcja ze źródeł konwencjonalnych albo import energii. W tych okresach właśnie na pełną parę pracują pozostałe elektrownie węglowe, które nie zostały wyłączone ani przesunięte do rezerwy. Wykorzystywane są też elektrownie gazowe, elektrownie na ropę, elektrownie wodne, elektrownie na biomasę oraz w coraz większym stopniu import - tłumaczy ekspert.
Szczególnie istotną zmianą jest to, że w 2023 roku, po wyłączeniu wielu elektrowni węglowych i ostatnich elektrowni jądrowych, Niemcy po dwóch dekadach przekształciły się z eksportera energii netto w jej importera netto.
Cena energii dochodzi do 1000 euro. "Problem"
- Nie jest tak, że Niemcy przywracają jakiekolwiek elektrownie czy reaktywują elektrownie węglowe. Chodzi po prostu o to, że w normalnych warunkach, patrząc przeciętnie na rok, elektrownie węglowe pracują stosunkowo rzadko, wykorzystując przykładowo 20-30 proc. swoich możliwości. Natomiast w okresach, gdy brakuje generacji z wiatru i słońca, pozostałe na rynku elektrownie węglowe muszą pracować na 100 proc. swoich możliwości, aby zastąpić OZE. Jednak elektrownie nie są obecnie przywracane z rezerwy do regularnej działalności rynkowej (tak było natomiast w czasie kryzysu energetycznego w 2022 roku), ani tym bardziej nie są reaktywowane - wyjaśnia ekspert.
Kędzierski zwraca uwagę na poważne konsekwencje zjawiska tzw. ciemnej flauty. - Sytuacja rodzi pytania o bezpieczeństwo zaopatrzenia w energię w ramach transformacji energetycznej. To jest jeden aspekt toczącej się debaty. Drugim problemem są skoki cen na giełdzie energii elektrycznej. W listopadzie i grudniu wystąpiły dwie sytuacje, gdy w okresach flauty cena energii wzrosła nawet do tysiąca euro za megawatogodzinę. Przy normalnej średniorocznej cenie około 70-80 euro, są to gigantyczne skoki, które mają bardzo poważne reperkusje, szczególnie dla przedsiębiorstw - podkreśla.
Ekspert wskazuje na problem w niemieckiej strategii energetycznej
- To, że Niemcy wyłączają elektrownie jądrowe i węglowe, a jednocześnie nie budują nowych elektrowni gazowych, które według strategii miały zastąpić elektrownie węglowe, powoduje, że istniejące elektrownie węglowe muszą pracować pełną parą, by utrzymać system. Jednak Niemcy nie odchodzą od swojej strategii transformacji energetycznej. Ona jest wciąż kontynuowana i na obecnym etapie nie zapowiada się, żeby nawet po wyborach została zasadniczo zmieniona - zaznacza Kędzierski.
Michał Kędzierski wskazuje na kluczowe pytanie dotyczące przyszłości niemieckiej energetyki.
- Pozostaje aktualne pytanie: do kiedy Niemcy będą zmuszone utrzymać produkcję z elektrowni węglowych? Zgodnie z obecnie obowiązującym ustawodawstwem, ostatnie elektrownie węglowe muszą zostać wyłączone najpóźniej w 2038 roku - wyjaśnia ekspert.
Niemcy porzucą węgiel już za pięć lat?
- Większość ekspertów zajmujących się rynkiem energii elektrycznej w Niemczech przewiduje, że wskutek systemu ETS, rozwoju energetyki odnawialnej, a także tego, że w końcu powstaną zapowiadane elektrownie gazowe, Niemcy będą mogły zrezygnować z energetyki węglowej wcześniej. Czy to się uda do roku 2030, czego chcą zwłaszcza Zieloni i część polityków SPD, czy będzie to rok 2033 lub 2035 - to pozostaje kwestią otwartą.
Statystyki pokazują jednak wyraźnie, że w ostatnich latach średniorocznie produkcja energii z węgla spada, zarówno z węgla kamiennego, jak i brunatnego - podkreśla Kędzierski. W porównaniu z przedpandemicznym rokiem 2019 generacja energii z węgla brunatnego była w ub.r. o 31 proc. niższa, a z węgla kamiennego – nawet o 54 proc.
Polacy ustąpią miejsca Niemcom? Chodzi o nowe złoże
Niemieckie plany odchodzenia od węgla mogą uderzyć w Polskę. W Niemczech od 2018 roku w ogóle nie wydobywa się już "czarnego złota". - Swoje zapotrzebowanie na węgiel energetyczny i koksujący, zarówno dla hut jak i elektrowni, w pełni pokrywają poprzez import - wyjaśnia Kędzierski. Korzystają na tym polskie kopalnie, które w obliczu odejścia od surowca mogą znaleźć się w trudniejszej sytuacji.
Tymczasem sytuacja polskich gigantów rynku węglowego jest trudna. Jastrzębska Spółka Węglowa w listopadzie 2024 roku JSW ogłosiła stratę netto na poziomie 315,3 miliona złotych. Cały sektor górniczy w Polsce odnotował w tym czasie ponad 9,2 miliarda złotych strat.
Z uwagi na te dane JSW wdraża ambitny plan naprawczy, który ma przynieść 8,5 miliarda złotych oszczędności do 2027 roku. Jednym z największych wyzwań dla JSW jest rozszerzenie działalności. Pomogłoby w tym uzyskanie koncesji na eksploatację złoża węgla koksującego Dębieńsko. Pierwszeństwo w tym postępowaniu ma jednak niemiecka firma.
Spółka Silesian Coal International Group of Companies S.A. jest jedynym podmiotem ubiegającym się o koncesję na rozpoznawanie złoża węgla kamiennego i metanu z pokładów węgla "Dębieńsko 1", o udzielenie której zwróciła się do Ministra Klimatu i Środowiska 14 grudnia 2022 r. Postępowanie administracyjne w powyższej sprawie jest na końcowym etapie proceduralnym - wyjaśnia w odpowiedzi na zapytanie money Ministerstwo Klimatu i Środowiska.
Dodaje, że udzielenie koncesji na rozpoznawanie złoża kopaliny nie jest równoznaczne z nabyciem prawa do wykonywania działalności polegającej na wydobywaniu kopaliny ze złoża. "Taka działalność wymaga odrębnego pozwolenia organu koncesyjnego" - twierdzi resort.
Tak Niemcy wdrażają mechanizm odejścia od węgla
Mechanizm rezygnacji z energetyki węglowej w Niemczech został uregulowany przez ustawę przyjętą przez Bundestag 3 lipca 2020 roku. Proces przebiega poprzez systematyczne ograniczanie dostępnej mocy w elektrowniach wykorzystujących węgiel. Ustawa zakłada, że maksymalna moc zainstalowana ma wynieść 15 GW dla węgla kamiennego i 15 GW dla węgla brunatnego w 2022 roku, a następnie spadać do 8 GW i 9 GW odpowiednio w 2030 roku. Ostateczne zamknięcie wszystkich elektrowni węglowych ma nastąpić najpóźniej w 2038 roku. Ustawa przewiduje również możliwość szybszego wycofania ostatnich bloków węglowych - do 2035 roku.
W pierwszej dekadzie po zjednoczeniu Niemcy odnotowały znaczący spadek emisji gazów cieplarnianych, co wiązało się głównie z likwidacją i modernizacją przemysłu byłej NRD. W latach 2020-2030 emisyjność sektora energetycznego ma spaść o połowę.
Robert Kędzierski, dziennikarz money.pl