Rząd Niemiec zapowiadał wyjście z energetyki węglowej najpóźniej do 2030 roku, jednak na drodze stanął mu poważny kryzys energetyczny. Na mocy specjalnych rozporządzeń do łask wracają elektrownie węglowe, które zwiększają emisyjność gospodarki.
Odpowiedzialny za energetykę i gospodarkę wicekanclerz Robert Habeck poinformował, że przez cały okres grzewczy, od października do końca marca 2024 r. pracować znów będą elektrownie zasilane węglem brunatnym, w tym brandenburska Jänschwalde E & F oraz Niederaussem E & F w Nadrenii Północnej-Westfalii - dwie z pięciu najbardziej emisyjnych elektrowni Niemiec. W rezerwie pozostają również bloki energetyczne Neurath C.
W Europie powstaje nowy konflikt. Chiny reagują
Na koniec poprzedniego okresu grzewczego, a więc jeszcze w marcu 2023 r., u naszych zachodnich sąsiadów pracowało 14 elektrowni na węgiel kamienny i jedna opalana ropą naftową - wynika z danych niemieckiego regulatora Bundesnetzagentur (Federalnej Agencji ds. Sieci). Część z nich również została uruchomiona w związku z kryzysem energetycznym i wysokimi cenami gazu. W tym roku dochodzi jeszcze jeden czynnik, który pogłębia problem Niemiec - "nuclear exit".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niemcy wracają do węgla
Zgodnie z niemiecką strategią transformacji energetycznej, zwaną Energiewende, połowa wytwarzanej energii elektrycznej może pochodzić z odnawialnych źródeł energii, takich jak wiatr i słońce. Udział OZE zależy jednak od warunków pogodowych. Stabilizatorem dla odnawialnych źródeł energii są w Niemczech wciąż węgiel i gaz. Na skutek wojny w Ukrainie gaz stał się problematycznym paliwem, dlatego konieczny był powrót węgla.
W całym 2022 r. z elektrowni węglowych pochodziła dokładnie jedna trzecia (33,3 proc. - dane Bundesnetzagentur) wytworzonej i wprowadzonej do sieci energii elektrycznej. W tym roku udział ten ponownie wzrośnie.
Niemcy potrzebują źródła stabilizującego ich system energetyczny. Sięgają jednak po najbardziej emisyjne ze źródeł. Elektrownie oparte na węglu brunatnym są bardziej emisyjne niż te zasilane węglem kamiennym. Nie musieliby tego robić, gdyby w kwietniu nie wyłączyli ostatnich trzech reaktorów jądrowych - zwraca uwagę Adam Juszczak, ekspert Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
W Niemczech aż 60 proc. energii wytworzonej z węgla pochodziło z elektrowni opalanych węglem brunatnym, a 40 proc. - z elektrowni na węgiel kamienny - wskazywała Deutsche Welle.
- Ostateczne wyjście z energetyki jądrowej oraz kwestia zmian na rynku gazowym są bezpośrednią przyczyną tego, że Niemcy muszą wrócić do energii z węgla. Nawet takie kraje jak Belgia, która też zapowiadała wygaszanie elektrowni jądrowych, ze względu na sytuację zdecydowała o przedłużeniu ich działań. Szwecja zapowiedziała budowę kolejnych 10 reaktorów. Rząd w Berlinie jednak przeciwnie - dodaje ekspert PIE.
Przypomnijmy, że Niemcy 15 kwietnia ostatecznie zakończyły erę nuklearną w kraju. Tego dnia wyłączone zostały trzy ostatnie elektrownie atomowe: bawarska Isar II, dolnosaksońska Emsland oraz Neckarwestheim II położona w Badenii-Wirtembergii.
Ostatnie trzy reaktory dysponowały mocą około 4 GW i pokrywały 6 proc. rocznego zapotrzebowania na energię elektryczną. Dostarczyły łącznie 32,7 mld kWh energii elektrycznej. Z powodzeniem zastępowałby elektrownie ponownie uruchamiane elektrownie na węglu brunatnym.
- Efektem będzie jeszcze większy poziom emisyjności niemieckiej gospodarki - podkreśla Adam Juszczak.
Zimą emisja będzie większa
Niemcy już są jedną z najbardziej emisyjnych gospodarek UE, a ubiegłoroczne cele emisji CO2 zostały przekroczone o 40 mln ton metrycznych. Według raportu RePlanet łączne emisje spowodowane likwidacją niemieckich elektrowni jądrowych wyniosą ok. miliarda ton CO2 do 2045 r.
Nie jest to racjonalne działanie. Przeciwne celom klimatycznym. Pod względem intensywności emisyjnej Niemcy są co prawda niżej niż Polska, ale daleko powyżej średniej unijnej (230 gCO2ekw/kWh). Dla porównania intensywność emisji związanej z wytwarzaniem energii elektrycznej w Niemczech wynosi około 300-400 gCO2ekw/kWh, we Francji zaś - 60 gCO2ekw/kWh – zauważa ekspert PIE.
Jak wyjaśniał nam dr Łukasz Tolak, ekspert Collegium Civitas, choć niemiecka gospodarka per capita jest mniej emisyjna niż polska, to w globalnych emisjach udział Niemiec jest zdecydowanie większy.
Będzie się on zwiększał zwłaszcza w tych mniej korzystnych miesiącach dla odnawialnych źródeł energii. W styczniu, w lutym w systemie będzie zdecydowanie za mało energii z OZE i trzeba zwiększać udział bloków węglowych.
Zimą możemy się więc spodziewać wzrostu emisyjności gospodarki Niemiec. Udział węgla w miksie energetyczny będzie większy, kiedy będzie mniej energii ze słońca, a energia z wiatru będzie zależeć o wietrzności tej zimy - zaznacza Adam Juszczak.
Jak podawał dziennik "Welt", produkcja 1 kWh prądu z atomu wiąże się z emisją 2,5 g CO2, a z węgla i gazu - odpowiednio 850 g/kWh i 500 g/kWh.
Polska przyganiać nie może
Choć zwiększanie emisji przez naszych najbliższych sąsiadów powinno niepokoić, bo wpływa niekorzystnie na klimat całego regionu, to Polska nie może być wiarygodnym krytykiem Niemiec w tym zakresie, gdyż sama jest jednym z głównych trucicieli.
Wraz z Niemcami odpowiadamy za ponad połowę emisji CO2 w UE. Jednocześnie mamy najniższe cele redukcji. Według danych przedstawionych w raporcie PIE, intensywności emisji związanej z wytwarzaniem energii elektrycznej w Polsce wynosi ponad 700 gCO2ekw/kWh. Blisko dwa razy więcej niż w Niemczech. To efekt zaszłości polskiego miksu energetycznego wciąż opartego przede wszystkim na węglu.
Na plus możemy sobie policzyć systematyczny wzrost udziału OZE i plany rozwoju zeroemisyjnej energetyki jądrowej. Wśród krajów Europy Środkowo-Wschodniej najniższym współczynnikiem intensywności emisji jest nasz południowy sąsiad - Słowacja (101 gCO2ekw/kWh), w której w strukturze produkcji energii elektrycznej największy udział, bo sięgający 53 proc., miały właśnie elektrownie jądrowe.
Mimo tego to u nas w kraju działa najbardziej emisyjna wśród krajów UE elektrownia węglowa należąca do PGE - Bełchatów. Według raportu think tanku Ember Climate z maja 2023 roku, wraz z Niemcami zdominowaliśmy pierwszą dziesiątkę największych trucicieli (w tej grupie znalazła się tylko jedna elektrownia z innego kraju - bułgarska Marista East 2).
10 największych zakładów odpowiedzialnych było aż za jedną czwartą emisji sektora elektroenergetycznego w Unii. Z tym że elektrownia należąca do Polskiej Grupy Energetycznej przoduje w rankingu nieprzerwanie od jego początku w 2005 roku. Faktem jest, że 3 znajdowały się w Polsce, a 6 - w Niemczech.
Dodatkowo dla Niemców, kwestia energetyki i klimatu to również kwestia polityczna. Bundestagu rządzi bowiem koalicja Zielonych, Socjaldemokratycznej SPD i liberałów z FDP, a kwestia bezpieczeństwa energetycznego, kosztów transformacji, rosnących rachunków i w końcu wygaszenia elektrowni jądrowych budzi duże emocje.
- Energetyka jest problemem obecnego rządu. Nie współgra z wizją zazielenienia gospodarki. Choć Niemcy zapowiedzieli, że to tylko czasowy powrót do węgla, może on wpłynąć na opinię niemieckiego społeczeństwa i ocenę obecnego rządu - podsumowuje Adam Juszczak.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl