We wtorek świat obiegła informacja o decyzji kanclerza Niemiec Olafa Scholza, który polecił wstrzymać proces certyfikacji Nord Stream 2 w odpowiedzi na uznanie przez Rosję niepodległości dwóch "republik ludowych" w Donbasie. W money.pl pisaliśmy, że choć wieści o wstrzymaniu certyfikacji gazociągu pojawiają się drugi raz, to tym razem ich znaczenie jest poważniejsze, ponieważ nie jest to decyzja administracyjna, lecz stricte polityczna.
Decyzja zapada w newralgicznym czasie
Decyzja ta, choć motywowana geopolityką, zapadła w newralgicznym momencie dla niemieckiej energetyki. Do końca 2022 r. Niemcy mają wyłączyć ostatnie trzy elektrownie jądrowe generujące 8 GW mocy oraz siłownie węglowe zapewniające 12 GW. To około jedna czwarta mocy pochodzącej ze stabilnych źródeł - wynika z analizy "Niemieckie pożegnanie z węglem" autorstwa Michała Kędzierskiego, starszego specjalisty z Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW).
Skąd taka decyzja? Wszystko przez ambicje niemieckich decydentów, którzy dążą do neutralności klimatycznej swojej gospodarki. Zgodnie z nimi energia z atomu i węgla ma z czasem zostać całkowicie wyeliminowana z miksu energetycznego (odpowiednio do 2022 r. i do 2038 r.). Zapotrzebowanie na energię mają w większości zaspokajać odnawialne źródła (OZE).
O ile taka decyzja względem węgla nie może dziwić, o tyle niechęć do atomu może być zaskakująca, szczególnie w czasie, gdy Polska planuje uruchamiać elektrownie jądrowe. Niemieckie społeczeństwo jednak jest nastawione negatywnie do atomu, a tę niechęć spotęgowała katastrofa elektrowni w Fukushimie w 2011 r. W jej następstwie rząd Angeli Merkel zdecydował się na przyspieszenie procesu wygaszania elektrowni jądrowych.
W tej chwili nie słychać wśród niemieckich polityków apeli o powrót do atomu: dyskusję uznaje się za zamkniętą. Można sobie jednak wyobrazić, że np. obecny kryzys doprowadzi do przerw w dostawach prądu lub drastycznego skoku cen. W takiej sytuacji mógłby zostać wydłużony czas pracy pozostałych do zamknięcia trzech elektrowni atomowych - mówi money.pl dr hab. Sebastian Płóciennik, główny specjalista i analityk ds. gospodarki Niemiec w OSW.
Gaz mógłby uratować transformację Niemiec?
Dziś jednak i węgiel, i atom wciąż są istotnymi źródłami energii w miksie Niemiec. Z danych Federalnej Agencji Sieci (BNetzA) za 2020 r., na które w swojej analizie powołuje się Michał Kędzierski, wynika, że moc zainstalowana pochodząca z węgla kamiennego wynosiła 23,7 GW, z węgla brunatnego - 20,9 GW, a z atomu - 8,1 GW. Łącznie natomiast wytworzono 229,8 GW mocy.
Wspomnieliśmy już, że po 2022 r. Niemcy utracą około jednej czwartej mocy pochodzącej ze stabilnych źródeł. Michał Kędzierski w swojej analizie zwraca uwagę na to, że w krótkiej perspektywie sprawi to, że nasi sąsiedzi przychylniej spojrzą na gaz ziemny jako paliwo przejściowe w procesie transformacji. Wystarczy wspomnieć, że w 2020 r. z błękitnego paliwa pochodziło 30,5 GW mocy.
Za gazem przemawiają też wysokie ceny certyfikatów na emisję CO2. Przez to mniej się opłaca produkcja energii z węgla, gdyż to ją mocniej obciąża system EU ETS. Dlatego też eksperci podnoszą głosy, że w najbliższych latach trzeba będzie inwestować w nowe obiekty gwarantujące moc z gazu. Z danych BNetzA wynika, że do 2023 r. powstaną bloki na ten surowiec o łącznej mocy 2,4 GW.
Na dziś nie ma zagrożenia dla gospodarki
Zdaniem Jakuba Wiecha, eksperta od energetyki i zastępcy redaktora naczelnego Defence24.pl, zawieszenie certyfikacji NS2 nie stwarza realnego zagrożenia dla bezpieczeństwa energetycznego Niemiec. - Niemcy na ten moment mają więcej gazu, niż potrzebują. Jeszcze przed pandemią handlowały one wolumenem około 30 mld m sześc. gazu - to więcej niż Polska zużywa przez rok. Do Niemiec dociera gaz z różnych kierunków, gdyż mają zdywersyfikowany miks - zwraca uwagę.
Dzięki temu nieuruchomienie Nord Stream 2 nie stwarza bezpośredniego zagrożenia dla ich systemu. W założeniu przez ten gazociąg miał popłynąć gaz przeznaczony na odsprzedaż, więc jeżeli w pewnej perspektywie, gdyby NS2 nie działał, to będzie można mówić o niewykonaniu nadrzędnego celu niemieckiej transformacji energetycznej, jakim jest utworzenie możliwości eksportowych dla rosyjskiego surowca - mówi Jakub Wiech.
Dla gospodarki Niemiec znacznie poważniejsze implikacje miałoby ewentualne cięcie dostaw poprzez już działający gazociąg Nord Stream. Jakub Wiech zwraca uwagę, że choć z Rosji napływają sygnały o tym, że będzie odpowiadać na sankcje gospodarcze machinacjami na rynku gazu, to jednak dotychczas Kreml zwiększał dostawy przez NS, by omijać w ten sposób gazociągi lądowe przechodzące przez Polskę i Ukrainę.
Inną kwestią są niskie zapasy gazu. Na ten problem w rozmowie z money.pl zwracał uwagę dr Michał Paszkowski z Instytutu Europy Środkowej i podkreślał, że w całej Unii Europejskiej w lutym poziom wypełnienia magazynów jest niższy niż w latach ubiegłych o ok. 9-15 proc.
- Natomiast jeśli chodzi o Europę, to są państwa w o wiele trudniejszej sytuacji. To przede wszystkim Austria, Holandia czy też Niemcy, w których działają magazyny gazu ziemnego należące do Gazpromu. W Niemczech Gazprom jest właścicielem ok. 30 proc. wszystkich pojemności magazynowych, a w 2021 r. mocno ograniczał te dostawy - punktował nasz rozmówca.
Dotąd panowało przekonanie, że cokolwiek by się nie działo w polityce, Rosjanie zawsze dostarczają gaz. Tej pewności już nie ma. W obliczu agresji Rosji na Ukrainie Niemcy zaczynają więc mówić o niezależności energetycznej, co w praktyce oznacza dywersyfikację dostaw, np. inwestycje w budowę gazoportów do odbioru LNG - wskazuje Sebastian Płóciennik.
Niemcy wciąż mogą się wycofać z decyzji w sprawie Nord Stream 2
Ekspert OSW podkreśla, że Berlin cały czas może wycofać się z decyzji zawieszającej proces certyfikacji Nord Stream 2.
To nie jest decyzja ostateczna pod względem prawnym. Natomiast istotne jest to, że los Nord Stream 2 został powiązany z sytuacją na Ukrainie. Powrót do kwestii uruchomienia gazociągu musi być równoznaczny z ustępstwami ze strony Putina. A na to się w tej chwili nie zanosi, gdyż w najlepszym razie Rosja celuje w zamrożony konflikt przypominający sytuację w Osetii czy w Naddniestrzu - mówi Sebastian Płóciennik.
Podobne zdanie ma Jakub Wiech. - To dość niespodziewana reakcja. Niemcy dotychczas bardzo ostrożnie obchodziły się z gazociągiem Nord Stream 2. Pokazują to wcześniejsze reakcje na sytuacje w polityce międzynarodowej jak choćby próba zabójstwa opozycjonisty Aleksieja Nawalnego. Wtedy władze Niemiec raczej chroniły ten projekt. A w tym wypadku rząd jednoznacznie w niego uderza - zwraca uwagę nasz rozmówca.
To jest godne pochwały, lecz nie wystarczy. Nie jest to sankcja dostatecznie silna względem działań Rosji, które miały dotychczas miejsce - ocenia Jakub Wiech.
Do tego kroku władze Niemiec może zachęcić też presja ze strony społecznej. Z lutowego badania ARD-DeutschlandTREND wynika, że 57 proc. Niemców jest za kontynuacją projektu. To dlatego zresztą Olaf Scholz jak ognia unikał w publicznych wypowiedziach gróźb związanych z NS2. W ostrzeżeniu Rosji o tym, że w przypadku inwazji na Ukrainę gazociąg nie powstanie, musiał go wyręczyć prezydent USA Joe Biden.