"Gazeta Wyborcza" przytacza dane serwisu ogłoszeniowego otomoto.pl, który szacuje, że w stosunku do czerwca ub.r. liczba ofert najtańszych samochodów do 5 tys. zł skurczyła się o blisko połowę, o około 1/3 mniej jest ofert sprzedaży samochodów w granicach 10-15 tys., zaś pula samochodów nieco droższych, do 20 tys. zł zmalała o ponad 25 proc.
Nic dziwnego, skoro wzrosła liczba chętnych na auto przy jednoczesnym wyhamowaniu grupy sprzedających. Gdy nasze życie zostało zdominowane przez komunikaty przypominające o konieczności zachowania odległości od innych osób i unikania skupisk ludzkich, wielu kierowców łaskawszym okiem spojrzało na swoje samochody, które do tej pory częściej stały pod blokiem, bo właściciel na co dzień korzystał z komunikacji miejskiej. Ci zaś, którzy auta nie posiadali – bo przystanek autobusowy tuż za rogiem, zapragnęli je mieć i było to podyktowane względami bezpieczeństwa.
Z drugiej strony: w niepewnych czasach mniej chętnie sprzedajemy samochody, stąd na rynek trafia ich znacznie mniej niż w przeszłości. Nie tylko Polacy dwa razy zastanowią się, zanim wystawią auto na sprzedaż. Podobne rozterki przeżywają Niemcy, a przecież stamtąd pochodzi 60 proc. sprowadzanych do nas aut. W 2020 roku mniej aut zjechało też z taśm produkcyjnych, co było związane m.in. z ograniczona dostępnością części produkowanych w Azji. Cóż się więc dziwić, że w serwisach sprzedażowych nie bardzo jest z czego wybierać.
Jakieś światełko w tunelu? Okazuje się, że owszem, jest. "GW" przytacza dane Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar, z którego wynika, że w marcu zarejestrowano w Polsce ponad 90 tys. samochodów osobowych i dostawczych sprowadzonych z zagranicy; to aż o 70 proc. więcej niż w ubiegłym roku. Pamiętajmy przy tym, że zeszłoroczny wynik był bardzo niski, więc "skok" zestawiamy z wyjątkowo niekorzystnym punktem wyjścia. Niemniej liczby te mogą zapowiadać bardziej trwałe odbicie.