– Jesteśmy w szczycie sezonu, jeśli chodzi o gastronomię, ale nie zatrudniamy. W ubiegłych latach prowadziliśmy rekrutacje, zatrudnialiśmy studentów. W tym roku nie – mówi nam menedżerka restauracji z okolic Katowic. Pytamy, dlaczego zdecydowała się na taki krok, skoro – jak sama mówi – ruch jest ponadprzeciętny.
– Dociskają nas koszty, a przede wszystkim wzrost składek na ZUS. Od nowego roku będzie jeszcze gorzej. Dodatkowo trudno jest znaleźć dobrych pracowników. Ludzie nie garną się do tej pracy i brakuje czasu oraz zasobów, aby ich wyszkolić tylko na czas sezonu. W tym roku, kiedy brakuje ludzi, sama staję za barem lub pracuję w kuchni. Jak jest bardzo ciężko, dołącza do nas właścicielka lokalu – opowiada.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zatrudnienie niższe niż przed rokiem
Problem widać też w danych Głównego Urzędu Statystycznego. W lipcu 2023 r. przeciętne zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw, w porównaniu z lipcem 2022 r., było wyższe o 0,1 proc. W stosunku do poprzedniego miesiąca przeciętne zatrudnienie pozostało na podobnym poziomie.
Jak pisaliśmy w money.pl, oznacza to wzrost etatów o ok. tysiąca w stosunku do czerwca, podczas gdy w poprzednich dwóch latach było to 3 i 11 tys.
Czy powinniśmy przywiązywać wagę do tych informacji? O to zapytaliśmy przedstawicieli organizacji pracodawców.
Kończy się możliwość wzrostu PKB w oparciu o zwiększenie wykorzystania pracy. Aby podtrzymać wzrost produkcji towarów i usług, musimy wykorzystać w większym stopniu inne czynniki (zasoby naturalne lub kapitał, czyli maszyny i urządzenia) lub efektywniej korzystać z kurczących się zasobów (do czego są potrzebne inwestycje lub innowacje) – mówi nam Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP.
Jakich więc konsekwencji możemy się spodziewać?
– Liczba zatrudnionych w Polsce osiągnęła poziom ok. 17 mln i będzie najpierw powoli, a potem coraz szybciej spadać w stronę 13, może 12 mln w 2050 r. Jeśli nie wykorzystamy nowych motorów wzrostu, to możemy się martwić spadkiem zamożności i utratą pozycji rozwojowego lidera - uzupełnia ekspert.
Z kolei Szymon Witkowski, dyrektor Forum Pracy Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, uważa, że obecna sytuacja gospodarcza nie sprzyja decyzjom w zakresie zwiększania zatrudnienia. – Ponadto wiele firm i tak ma problemy ze znalezieniem pracowników, a zatem tworzenie nowych wakatów dla tych przedsiębiorstw może mijać się z celem – wyjaśnia.
Złowroga stagnacja?
Krzysztof Inglot, ekspert rynku pracy i założyciel Personnel Service, mówi nam, że rynek pracy jest w momencie uspokojenia. – Jeżeli chodzi o stopień pokrycia zapotrzebowania na pracowników migrantami, to jesteśmy mniej więcej na poziomie nasycenia z 2019 r. To oznacza, że pracownicy z Ukrainy pokrywają niezbędne niedobory – uważa Inglot.
W raporcie przygotowanym przez Grant Thorton czytamy, że w czerwcu tego roku pracodawcy opublikowali 280,2 tys. ogłoszeń o pracę, czyli o 3 proc. mniej niż przed rokiem. W lipcu natomiast w porównaniu do poprzedniego roku opublikowano o 0,8 proc. mniej ofert.
Kolejne miesiące mogą spowodować, że względny spokój zmieni się w marazm, a następnie – spadek zatrudnienia. Ponownie wracamy więc do od lat podnoszonego tematu – problemów wynikających z naszej demografii.
W skali gospodarki maleje liczba osób w wieku produkcyjnym i to zmusi firmy do ograniczenia zatrudnienia – uważa Kamil Sobolewski.
Jednak to nie oznacza, że wkrótce spotkamy się z bezrobociem.
– Spadkowi zatrudnienia nie będzie towarzyszyć wzrost bezrobocia, dopóki spadek zatrudnienia nie przekroczy 1 proc. rocznie. Od początku roku ubyło niemal 20 tys. etatów, podczas gdy 5-letnia średnia wynosi +40 tysięcy. Mamy zatem o 60 tysięcy "za mało" zatrudnionych względem bardzo dobrego okresu, który trudno będzie powtórzyć. Aby rosło bezrobocie, musielibyśmy tracić 120-170 tys. etatów rocznie. To wymagałoby realizacji czarnego scenariusza gospodarczego, którego się nie spodziewam – dodaje ekonomista.
Przyszłości w różowych barwach nie widzi Szymon Witkowski, choć uznaje, że inflacja będzie hamować, co powinno poprawić nastroje w gospodarce.
Trudno w obecnych czasach przedstawiać wiarygodne prognozy dotyczące gospodarki, jak i rynku pracy. Z pewnością nastroje przedsiębiorców wciąż są złe, a to przekłada się zarówno na decyzje dotyczące poziomu zatrudnienia, czy na dokonywanie nowych inwestycji – uważa przedstawiciel ZPP.
I zauważa, że malejąca inflacja może przyczynić się do większej stabilności rynku. – Niestety istnieje również wiele zagrożeń. Rekordowy wzrost płacy minimalnej przyczyni się do istotnego wzrostu kosztów działalności firm, a to będzie miało swoje odzwierciedlenie w cenach dóbr i usług. Ponadto połączenie wciąż wysokiej inflacji oraz niskiego wzrostu gospodarczego sprawiają, że polskie firmy i cała gospodarka będą musiały walczyć z problemami jeszcze przez pewien czas – dodaje Witkowski.
Płace w Polsce
Główny Urząd Statystyczny opublikował dane mówiące również o średnim wynagrodzeniu. Po chwili oddechu okazuje się, że Polacy ponownie realnie biednieją. Ekonomiści mBanku zwrócili uwagę, że płace zwolniły poniżej tempa inflacji, ale tylko na chwilę i nie spodziewają się, by regularnie tam (poniżej 0 proc.) "przebywały".
– Płace nie nadążają za inflacją od kilku kwartałów, z przerwą na czerwiec. Sposobem na zmianę tej sytuacji jest ograniczenie inflacji, a nie podnoszenie płac, "trzynastki", "czternastki" i podwyżka świadczeń społecznych. Więcej pieniędzy przy stagnacji produkcji oznacza tylko rozkręcanie spirali inflacyjnej, a nie poprawę dobrobytu – mówi nam główny ekonomista Pracodawców RP.
Weronika Szkwarek, dziennikarka money.pl