Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Poznaliśmy pierwsze z czterech pytań, jakie rządzący chcą zadać Polakom w referendum zaplanowanym w dniu październikowych wyborów parlamentarnych. Choć to dopiero propozycja, nie ma wątpliwości, że referendum się odbędzie – trzeba by było być politycznym samobójcą, by w piku kampanii zapowiadać coś, co pewne jeszcze nie jest.
W dość mało dynamicznym spocie Jarosław Kaczyński oznajmił, że partia chce zapytać obywateli o to, czy popierają "wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw". I już to pytanie zdradza rzeczywiste intencje jego autorów. Oficjalnie przedsiębiorstw państwowych jest 18 (tak, osiemnaście), z czego osiem ma status "w likwidacji" bądź "w upadłości". Nie ma na tej liście Orlenu, PGNiG czy LOT-u, gdyż te spółki są w świetle prawa prywatne, zaś Skarb Państwa posiada w nich co najwyżej udziały i wpływ na skład zarządów czy rad nadzorczych. Innymi słowy, zaproponowane pytanie jest nieprecyzyjne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Brak precyzji ujawnia się też w tym, co rozumiemy pod pojęciem "wyprzedaży". Wielki Słownik Języka Polskiego podaje, że jest to "sprzedawanie towarów po obniżonej cenie po to, by się ich pozbyć". Skoro tak, to rządzącym zapewne odpowiada sprzedaż aktywów spółek (no właśnie, których?) z zyskiem lub to, aby państwo nie pozbywało się ich bez powodu, lecz np. w celu ograniczenia nepotyzmu czy poprawy ich efektywności. Chyba raczej nie o to chodziło w tym pytaniu…
Konstytucja mówi jasno
Konstytucja stanowi, że referendum można przeprowadzić "w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa", a jego wynik (przy odpowiedniej frekwencji) jest wiążący dla władz. Mam wątpliwość, czy prywatyzacja jest taką sprawą – tym bardziej, że już dwie dekady temu Trybunał Konstytucyjny uznał, że ustrój gospodarczy Polski opierać się ma przede wszystkim na własności prywatnej, a udział państwa ma być w nim wyjątkiem. Co więcej, taka konstrukcja pytania, jak już wykazałem, zakłada wieloznaczność interpretacji. Jak więc ma zachować się przyszła władza, gdyby referendum okazało się wiążące, skoro nie będzie w stanie jednoznacznie zrekonstruować woli Polaków?
Wszystko to sprawia, że idea "święta demokracji", jakim powinno być referendum, zostaje wypaczona i zastąpiona prymitywnym plebiscytem "za" lub "przeciw" postulatom prezentowanym przez obecną władzę lub jej politycznych przeciwników. Od takich rozstrzygnięć są wybory parlamentarne i głosowanie na dany program i wizję Polski. Referendum jest więc tym bardziej niepotrzebne, gdy organizuje się je w dniu wyborów.
"Takie przedsięwzięcia się bojkotuje"
Nie mam wątpliwości, że jednym z jego celów będzie rozmycie finansowania kampanii wyborczej i obejście limitów wpłat i wydatków czy ich skrupulatnego księgowania. Skoro program partii zakłada wstrzymanie prywatyzacji, to co za różnica, czy ten postulat będziemy promować w ramach kampanii referendalnej, a nie wyborczej?
Demokrata szanuje ustalone reguły gry i legitymizuje system tylko wtedy, gdy ma pewność, że jego aktywność nie wypacza istoty demokracji. Plebiscyt, jaki chce zorganizować władza, jest nieprzyzwoitą próbą utrzymania poparcia i dalszym polaryzowaniem społeczeństwa. Takie przedsięwzięcia się bojkotuje.
Patryk Wachowiec, analityk prawny Forum Obywatelskiego Rozwoju