Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Paweł Gospodarczyk
Paweł Gospodarczyk
|
aktualizacja

Obecne sankcje to za mało? Wcale nie. Polacy przedstawili dowody, o których pisze świat

Podziel się:

Ten raport ma przekonać sceptyków. Jego wydźwięk jest jasny: sankcje nałożone na Rosję działają i są na to dowody. - Restrykcje nie miały na celu obalenia Putina z dnia na dzień, co nie oznacza, że nie doprowadzą do tego w przyszłości - przekonuje w rozmowie z money.pl Michał Wyrębkowski, współautor jednej z najgłośniejszych publikacji ekonomicznych ostatnich miesięcy, z którym rozmawiamy pół roku po wybuchu wojny w Ukrainie.

Obecne sankcje to za mało? Wcale nie. Polacy przedstawili dowody, o których pisze świat
Raport badaczy z Uniwersytetu Yale rzuca nowe światło na skuteczność sankcji gospodarczych nałożonych na Rosję. Na zdjęciu: prezydent USA Joe Biden (z prawej) i prezydent Rosji Władimir Putin (z lewej) (Getty Images, Drew Angerer)

"Business Retreats and Sanctions Are Crippling the Russian Economy" to tytuł liczącego niespełna 120 stron raportu zespołu pod kierownictwem prof. Jeffreya Sonnenfelda z Uniwersytetu Yale. Wśród autorów są Polacy: Mateusz Kasprowicz, Franciszek Sokołowski i Michał Wyrębkowski. O trójce młodych badaczy zrobiło się głośno pod koniec lipca, kiedy na współtworzony przez nich raport nt. skuteczności sankcji na Rosję powołały się m.in. Bloomberg, "Financial Times" i "The New York Times". Zaprezentowane dane wykazują, że sankcje zadają gospodarce Kremla cios.

Paweł Gospodarczyk, money.pl: Polscy studenci wśród autorów jednego z najgłośniejszych raportów ekonomicznych tego roku. Jak do tego doszło?

Michał Wyrębkowski, badacz w Yale Chief Executive Institute, student Wharton Business School: Przede wszystkim należy wskazać na osobę prof. Sonnenfelda, prorektora Yale School of Management, z którym współpracujemy w zasadzie od początku wojny w Ukrainie. Nazwałbym go prekursorem społecznej odpowiedzialności biznesu, jednym z najwybitniejszych ekonomistów na świecie w tym obszarze. To człowiek, który zajmuje się tym tematem od ponad 35 lat, zaczął pisać o nim, zanim było to modne. Ponadto jest określany mianem zausznika amerykańskich prezesów.

Jeżeli spojrzymy na większe problemy, z którymi w ostatnim czasie spotykał się biznes w USA pod kątem spraw społecznych, jak choćby kwestie prawa aborcyjnego, ograniczania praw wyborczych, zmian klimatu, to we wszystkich tych przypadkach prof. Sonnenfeld kształtował opinie amerykańskich korporacji poprzez wpływ na przedstawicieli władz tych firm.

Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, Sonnenfeld rozpoczął tworzenie tzw. listy hańby. W ramach wolontariatu zaangażowałem się w ten projekt wspólnie z Frankiem i Mateuszem. Zaczęliśmy od tego, że śledziliśmy spółki, które zostają w Rosji, oraz te, które z niej wychodzą. Na listę powoływali się m.in. aktywiści nawołujący do bojkotu firm, które zdecydowały się na kontynuowanie działalności na terenie Federacji Rosyjskiej.

W pewnym momencie, na przełomie maja i czerwca, zauważyliśmy, że przygasł hurraoptymizm wokół idei nakładania sankcji. Wajcha przesunęła się w drugą stronę, zaczęto powielać kremlowską narrację, według której zachodnie restrykcje nie działają, a gospodarka Rosji jest wyjątkowo odporna. Postanowiliśmy zbadać, czy faktycznie tak jest.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Dlaczego Warszawa wspiera Game Industry Conference?

Gdzie szukaliście danych? Rosja zaprzestała publikacji niekorzystnych dla niej informacji dotyczących gospodarki, a niektóre statystyki spoza rosyjskich źródeł, zdaniem analityków, wskazują, że z finansami Kremla wcale nie jest tak źle.

Staraliśmy się odczytywać dostępne dane w sposób niekonwencjonalny. W przypadku importu i eksportu patrzyliśmy na dane z krajów trzecich, które handlują z Rosją i które nie powinny mieć powodów, żeby takie dane zatajać. W sprawie liczb dotyczących specjalistów i wykwalifikowanych pracowników, którzy uciekli z Rosji, patrzyliśmy na dane z krajów postsowieckich, kontaktowaliśmy się z ekspertami w Kazachstanie i Uzbekistanie. Przy temacie konsumpcji obserwowaliśmy serwisy e-commerce oraz rosyjską prasę biznesową. Mówiąc krótko: było dużo łączenia kropek. Dzięki temu udało nam się wskazać na pewnego rodzaju systemowe trendy, na strukturalne problemy rosyjskiej gospodarki.

Jednak Rosja nie zbankrutowała. Firmy zatrudniają pracowników, państwo wypłaca świadczenia. Sankcje działają na tyle, na ile powinny, czy są dla Rosjan jedynie mało odczuwalnym uprzykrzeniem?

Sankcje działają. Tworzą wyjątkowo negatywne trendy strukturalne i w średnim bądź długim okresie, na co wskazujemy w raporcie, znacząco ograniczą rolę gospodarki rosyjskiej w świecie, a także możliwość prowadzenia przez Moskwę obecnej polityki gospodarczej i zagranicznej. To nie oznacza, że nie ma miejsca na kolejne sankcje. Grupa specjalistów z Uniwersytetu Stanforda, z prof. Michaelem McFaulem na czele, podkreśla, że nadal mamy do czynienia z lukami w tej materii, że niektórym sankcjom brakuje transparentności. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że te restrykcje, które obowiązują, to dla Moskwy znaczący cios i nie należy ich bagatelizować.

Mimo kryzysu w Rosji Putin nie rezygnuje ze swoich planów wobec Ukrainy. Możemy w ogóle mówić o zależności między skutkami nałożonych sankcji a przebiegiem wojny?

W mojej ocenie celem sankcji nie było obalenie Putina z dnia na dzień. Wskazałbym na dwa kluczowe trendy. Pierwszy to rosyjska produkcja zbrojeniowa, na którą patrzymy aktualnie w naszym nowym projekcie, badając łańcuchy dostaw. W zasadzie cała automatyka przemysłowa w Rosji jest z Zachodu. Trudno sobie wyobrazić, że w perspektywie najbliższych dwóch lat Rosja nie będzie zmuszona do ograniczenia produkcji w znaczącym stopniu i że tym samym da radę utrzymać obecny stan wojska.

Rzecz jasna nie należy nie doceniać władców autorytarnych, bo - jak pokazała historia - są oni w stanie przekierować gospodarkę na tory wojskowe kosztem konsumpcji. Rosja, z uwagi na ogromne wydatki kapitałowe, według mnie nie będzie sobie w stanie na to pozwolić. Drugim trendem jest właśnie ten dotyczący konsumpcji. Sankcje dotykają wszystkich Rosjan, ale największe polityczne znaczenie ma fakt, że dotykają one istotnie rosyjską klasę średnią.

W dużych miastach Rosji przedstawiciele wyższej klasy średniej mają pewne pole wyboru towarów konsumpcyjnych, na czym opierała się m.in. legitymacja putinowskiego reżimu. Wielu mieszkańców Moskwy stać było na wyjazd na Lazurowe Wybrzeże, na zakup najdroższych zachodnich samochodów i sprzętu elektronicznego. W momencie, w którym tracą te przywileje na skutek działania sankcji, krytyka władzy w ich kręgach staje się uzasadniona i wtedy może pojawić się szansa na zmiany polityczne.

Mam wrażenie, że chodzi o to, jak działa cykl medialny w krajach zachodnich. Trudno oczekiwać, że Ukraina dzień w dzień będzie na pierwszych stronach gazet. Mimo to sondaże pokazują, że wsparcie Europy dla działań Ukraińców nie słabnie, kolejne sankcje są planowane. Forum Organizacji Narodów Zjednoczonych nie jest miejscem do ich wprowadzania, zwłaszcza że Rosja jest członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ. Za sankcje odpowiadają przede wszystkim Unia Europejska, a także Stany Zjednoczone.

Straty związane z ograniczeniem wymiany handlowej z Europą Kreml próbuje zniwelować z pomocą Chin czy Indii. Na co liczy Putin?

Prawdopodobnie na to, na co liczył w 2014 r. Po rozpoczęciu okupacji Krymu i wojny w Donbasie rosyjskie elity były przekonane, że Chińczycy zastąpią zachodni biznes w ich kraju. Tak się nie stało i nie ma co na to liczyć dziś. Eksport Rosji bazuje na ropie i gazie. Dostawy ropy do Chin czy Indii są objęte sporym rabatem, Rosja zarabia na nich mniej. Ze 170 mld metrów sześciennych gazu, które do tej pory były przeznaczone na eksport do Europy, tylko 10 proc. Rosja jest w stanie wysłać w postaci LNG gdziekolwiek indziej - cała reszta musi być wysłana do Europy albo zostać w ziemi.

Wszystko dlatego, że nie ma rurociągu łączącego zachodnią i wschodnią Syberię. Jest jeden rurociąg do Chin - Siła Syberii, ale nie jest on połączony z resztą sieci gazowej na terenie Rosji. Tak więc fundament rosyjskiej gospodarki runie w momencie, gdy UE odejdzie od rosyjskiego gazu, a to kwestia czasu. Co więcej, zauważmy, że import z Chin spadł o 50 proc. Chińskie firmy, takie jak Sinopec, nie są chętne do finansowania projektów w Rosji ze względu na ryzyko podyktowane sankcjami i korupcją. To nie jest tak, że uciekają stamtąd jedynie zachodnie firmy. To, co Putin nazywa "powrotem na Wschód", jest zupełnie absurdalne. Zdecydowana większość wartości gospodarczej dla jego kraju generowana jest w Europie i nie zastąpią jej Chiny czy Indie.

Jak duże znaczenie dla Zachodu ma rosyjski eksport?

Tu wchodzimy w kwestię asymetrycznej współzależności między Zachodem a Rosją. Kreml ostrzega Europę przed srogą zimą po tym, jak ograniczył dostawy gazu. Na pewno działania Moskwy wpłyną na poziom naszej konsumpcji surowca w najbliższych miesiącach, jednak to nie będzie nic, co zada niepowetowany cios europejskiej gospodarce. Zazwyczaj to kupującemu jest prościej znaleźć innego dostawcę niż dostawcy znaleźć inny rynek zbytu.

Na tym zasadza się asymetria między Zachodem a Rosją. Na terenie Federacji Rosyjskiej nie produkowano dotychczas wielu towarów bardzo wysokiej wartości, kraj był przede wszystkim linią montażową dla zachodnich koncernów. Od kryzysu gazowego w 2009 r. Europa skupia się na tworzeniu własnego rynku gazowego, starając się uniezależnić od dostaw ze Wschodu. Mówiąc wprost: w tej kwestii Rosja nie jest Europie niezbędna.

Sankcje przyniosły pewien nieoczekiwany rezultat. Nawet te państwa, które nie nałożyły restrykcji oficjalnie, znacząco obniżyły poziom eksportu towarów do Rosji. Skąd to zjawisko?

Chodzi o ryzyko bycia objętym sankcjami czy spotkania się z mniej lub bardziej oficjalnymi reperkusjami. To nie jest tylko kwestia solidarności z Ukrainą. Jest ryzyko PR-owe, jest ryzyko prawne. Zachód nadal jest główną częścią globalnej gospodarki i ma wpływ na kraje rozwijające się. Mają tego świadomość np. Chiny, dla których Zachód jest znacznie ważniejszym rynkiem zbytu niż Rosja.

Zabiegi Kremla mające na celu utrzymanie gospodarki na powierzchni są bezprecedensowe. Jak długo rosyjskie władze będą mogły pozwolić sobie na daleko idący interwencjonizm?

Deficyt budżetowy na poziomie 2 proc., zamrożenie rezerw walutowych na ok. 300 mld dol., inflacja sięgająca w niektórych sektorach 40-60 proc. - w obliczu tych wszystkich faktów polityka monetarna i fiskalna Rosji jest nie do utrzymania w długim okresie. Gospodarcza kroplówka kosztuje Kreml bardzo dużo, a mówimy jedynie o bieżących wydatkach, abstrahując od długoterminowej perspektywy.

Zachód ostatecznie zamknie drogę do powrotu do "business as usual" z Moskwą?

Wbrew mirażom Putina trudno wyobrazić sobie Rosję jako energetyczne mocarstwo w przyszłości. Krajowa produkcja ropy bez udziału zachodnich firm znacząco spadnie. Bez inwestycji kapitałowych, zachodniej technologii, specjalistów, Rosja przestanie być wiodącym producentem surowca. Dodajmy, że Moskwa kompletnie zignorowała kwestię transformacji klimatycznej - w przeciwieństwie do państw UE. Zniszczyła też jakiekolwiek zaufanie do siebie jako odpowiedzialnego dostawcy, który nawet przecież podczas najgorętszych momentów zimnej wojny wysyłał gaz na Zachód.

Dziś nawet Niemcy, którzy mieli swój paradygmat zmiany poprzez handel i wierzyli, że polityka Rosji zmieni się, w końcu obudzili się ze snu zimowego. Prowadzenie biznesu z Rosją jest nieprzewidywalne. Firmy będą skłaniać się ku czemuś, co sekretarz skarbu USA Janet Yellen nazywa friend-shoringiem, czyli przenoszeniu działalności do krajów zaprzyjaźnionych, a za taki Rosja w przewidywalnej przyszłości na pewno uchodzić nie będzie. Zakładając, że część sankcji zostanie kiedyś zniesiona, zachodnie firmy raczej nie wrócą do Rosji, a już na pewno nie będą działać w tym kraju w dotychczasowym zakresie.

Paweł Gospodarczyk, dziennikarz money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl