Przypomnijmy, że w środę informowaliśmy w money.pl o tym, że rząd chce wprowadzić na rynek nieoprocentowane obligacje. Po co? Ano po to, żeby Polacy zamiast w skarpecie, trzymali pieniądze w formie obligacji.
Państwo mogłoby obracać pieniędzmi obywateli, a po latach zwrócić tyle samo, ile pożyczyło. Co miałby z tego szary obywatel? Szansę udziału w loterii albo zdobycia nagrody, której nie da się kupić w żadnym sklepie.
Szczegółów na razie brak, ale pomysł jest w resorcie poważnie rozważany.
Obejrzyj: Podatek handlowy? Nie łudźmy się: będzie drożej
Zapytaliśmy ekspertów, czy taka forma ich zdaniem mogłaby zainteresować Polaków. I co musiałoby zaoferować państwo, żeby zachęcić do wykupu obligacji.
- W świecie trwale niskich stóp procentowych taka oferta może znaleźć zainteresowanie wśród Polaków - ocenia w money.pl Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP.
Jego zdaniem czynnikiem hamującym popyt na takie obligacje może być rosnąca inflacja. - Jednak na przełomie pierwszego i drugiego kwartału, gdy inflacja wyhamuje, wtedy zainteresowanie może znowu wzrosnąć - twierdzi Bujak.
Główny ekonomista PKO BP dostrzega jednak inny pozytyw takiego pomysłu. - Zwiększanie zainteresowania osób fizycznych takimi instrumentami skarbowymi to dobry objaw. Na koniec wpłynie to na większą stabilność makroekonomiczną - powiedział Bujak.
"Czysto brytyjski pomysł"
Nieco innego zdania jest prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista Business Centre Clubu i były wiceminister finansów. - Myślę, że to na razie coś w rodzaju wstępnej próby zbadania nastrojów i zainteresowania - twierdzi w money.pl prof. Gomułka.
Jego zdaniem ministerstwo sprawę potraktuje poważniej dopiero wtedy, gdy zobaczy, że Polacy są zainteresowani takim rozwiązaniem.
- To czysto brytyjski pomysł, bo minister Kościński ma doświadczenia właśnie z Wysp - podkreśla prof. Gomułka.
I zastanawia się, kto mógłby skorzystać z oferty ministerstwa. - To będzie ciekawe, czy na przykład bogaci ludzie będą chcieli niejako "dla rozrywki" w ten sposób pomagać państwu. Na przykład, zamiast grać gdzieś w kasynie w podziemiach hotelu Marriott - żartuje prof. Gomułka.
Wielka Brytania wzorem
Jak komentuje Bartosz Turek, główny ekonomista HRE Investments, pomysł loterii z powodzeniem funkcjonuje w wielu krajach na świecie. Oprócz Wielkiej Brytanii, z którą mocno związany jest przecież minister finansów, są to m.in. Szwecja, Dania, Irlandia, Francja, Belgia, Indie, Japonia czy Pakistan.
Ekspert szacuje, że na początek Polacy mogliby wykupić obligacji za kwotę miliarda złotych (resort szacuje zyski na poziomie nawet 200 mld zł).
Zdaniem Turka, gdyby na nagrody przeznaczono 2 proc. zebranej od obywateli kwoty, to co roku można by było losować 10 nagród w wysokości miliona złotych, 50 nagród 100 tys. zł, 250 nagród 10 tys. zł i 1250 nagród o wysokości 1 tys. zł.
Do tego dochodzą mniej wartościowe wygrane - 6250 nagród stuzłotowych i 62500 nagród dziesięciozłotowych.
W efekcie na jakąkolwiek nagrodę mógłby liczyć posiadacz jednej obligacji na 142, a prawdopodobieństwo zgarnięcia pierwszej nagrody wynosiłoby 1 do miliona. Warto dla porównania przypomnieć, że prawdopodobieństwo trafienia "trójki" w lotto to 1 do 57, ale "szóstki" już tylko 1 do prawie 14 milionów.
W Wielkiej Brytanii taka loteria cieszy się sporym zainteresowaniem. Jak podaje Bartosz Turek, w listopadzie tego roku Brytyjczycy zainwestowali w ten sposób 84 mld funtów. Tam jednak losowanie odbywa się co miesiąc. Główna nagroda to milion funtów.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl