Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Będący po raz pierwszy od 8 lat w opozycji PiS ma powody do zadowolenia: nowy premier od razu złamał obietnicę. Miał mówić przez godzinę, a mówił przez 2 godziny i 4 minuty. Oczywiście, że jest to jakiś postęp w stosunku do ponad trzygodzinnego expose sprzed 16 lat, pokazujący wyraźnie, że Donald Tusk się uczy. Ale wiele jeszcze pozostało do zrobienia.
Nieco ważniejsze od tego, jak długie było expose, jest to, co zawierało. Dobre expose to nie nudny referat jak na zjazdach partii komunistycznej. Dobre expose powinno pokazać nie tyle listę szczegółowych zamierzeń nowego rządu, ile raczej filozofię rządzenia, której będzie się trzymać. A jest o czym mówić.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Expose we mgle (niepewności)
Dlaczego ta filozofia jest dziś tak ważna? Przede wszystkim dlatego, że rząd przejmuje kraj w bardzo szczególnym stanie, a gospodarkę w bardzo trudnej sytuacji. Od kilku kwartałów mamy gospodarczą stagnację (a jak ktoś woli - płytką recesję), a złe nastroje u naszego głównego partnera handlowego zza Odry sugerują, że na poprawę sytuacji trzeba będzie jeszcze poczekać. Jednocześnie musimy zmagać się z inflacją.
Oczywiście, jest ona niższa niż przed kilkoma miesiącami, ale jest to – wbrew opiniom prezesa NBP – nadal inflacja wysoka, a co gorsza inflacja, która nabiera cech trwałości. Płace nominalne rosną w tempie dwucyfrowym, przy zerowym wzroście wydajności pracy, co wyraźnie sugeruje, że zaufanie Polaków do polityki pieniężnej jest bardzo niskie, a oczekiwania inflacyjne wysokie. Z szybkim wzrostem płac radzi sobie jakoś przemysł, ale w usługach mamy nadal perspektywę dynamicznego wzrostu cen.
Do tego wszystkiego dochodzi stan finansów państwa. No właśnie, nie wiadomo jaki, wiadomo tylko, że niedobry. Poprzedni rząd, miotając się w celu utrzymania popularności, w ciągu ostatnich dwóch lat utracił kontrolę nad wzrostem deficytu finansów publicznych i długu publicznego. Początkowo znakiem firmowym jego polityki było bardziej lub mniej zręczne ukrywanie długu poprzez przerzucanie go do tych instytucji państwowych, które zwykłymi ustawami można było wyłączyć z rachunku. Jej ukoronowaniem było natomiast swobodne rozrzucanie pieniędzy i zaciąganie wielomiliardowych zobowiązań w ciągu ostatnich tygodni działania "rządu tymczasowego".
Mamy więc bez wątpienia ogromny wzrost długu. Ale co jeszcze ważniejsze, mamy też ogromny spadek wiarygodności polityki finansowej państwa. A skrajnym symbolem tego bałaganu jest brak przygotowanego przez poprzedni rząd budżetu państwa, mającego choć pozory wiarygodności.
Mało konkretów od Donalda Tuska
W takiej sytuacji w sprawach gospodarczych nie mogliśmy usłyszeć od premiera wielu konkretów. Nie bardzo da się powiedzieć, czy jest jakakolwiek możliwość podwyższenia kwoty wolnej od podatku PIT, jeśli w ogóle nie wiadomo, w jakim stanie znajduje się budżet i jaki jest poziom zadłużenia. Nie bardzo wiadomo, co można zaoferować w kwestii wsparcia zakupu mieszkań, jeśli nie wiadomo, ile kosztuje i jak działa system "kredytu 2 proc.". Do tego trzeba jeszcze dodać, że w końcu chodzi o gabinet koalicyjny, i to tworzony przez koalicjantów, którzy w kwestiach polityki gospodarczej mogą się między sobą znacznie różnić. Słowem, kwadratura koła.
W takiej sytuacji nowy premier wybrnął tak, jak okoliczności na to pozwalały. Potwierdził najbardziej jednoznacznie złożone obietnice wyborcze, takie jak wzrost płac dla służby zdrowia i sfery budżetowej. Z czysto ekonomicznego punktu widzenia właściwie nie ma podstaw do realizacji takich obietnic przed złożeniem w całość budżetu, ale rozumiem, że z punktu widzenia politycznego nie ma możliwości, by tego nie zrobić.
Tusk złożył deklarację, że zdoła odmrozić pieniądze czekające na Polskę w Brukseli (choć zamiast szczegółów dowiedzieliśmy się tylko, że "nikt go nie ogra w Unii Europejskiej", co zresztą w przypadku Donalda Tuska brzmi dość przekonująco). Potwierdził obiecane przedsiębiorcom wprowadzenie kasowego VAT (ruch bardzo potrzebny, choć finansowo ryzykowny) i urlopu od płacenia składek. I potwierdził zasadę, że "nic co dane nie będzie zabrane".
Z drugiej strony dodał, że wszystkie te działania będą robione w sposób odpowiedzialny, z uwzględnieniem sytuacji finansowej państwa. Chciałoby się powiedzieć, że to bardzo ogólna deklaracja – ale z drugiej strony, po festiwalu kłamstw na temat stanu finansów i absurdów typu "na wszystko nas stać", nie należy lekceważyć nawet deklaracji ogólnych. Zapowiedział też powołanie rady fiskalnej, opiniującej wydatki państwa, a - jak podpowiada logika - również określającej dozwolony poziom deficytu (taki postulat bardzo odpowiada ekonomistom, ale tylko pod warunkiem że rada będzie miała rzeczywisty wpływ na podejmowane decyzje).
Mówiąc krótko: było to expose wygłaszane we mgle niepewności, dość ogólne w zakresie deklarowanej filozofii prowadzenia polityki gospodarczej i skąpe w zakresie szczegółów. Ale pewnie tylko takie dało się dziś wygłosić. Szczerze mówiąc, mimo wszystko wolę je od gospodarczego steku bzdur, jakim było wygłoszone dzień wcześniej rzekome expose rzekomego poprzednika.
Prof. Witold Orłowski, ekonomista, publicysta, wykładowca akademicki