Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
- Przed dekadą Polska była krajem bez realnego wyboru - mówił Mateusz Morawiecki podczas poniedziałkowego expose. Słowa te padły tuż po nakreśleniu przez premiera pierwszego wyzwania, które jego zdaniem stoi przed naszym krajem. Jest nim trwałe dołączenie do grona najbardziej rozwiniętych gospodarek świata.
Morawiecki porównał Polskę obecną do Polski sprzed dekady. Wspominał kraj, w którym pracowało się na dwóch etatach, żeby związać koniec z końcem. Mówił o Polsce, w której "żyło się od pierwszego do pierwszego", gdzie "normą była praca za 5 czy 7 zł za godzinę", o państwie z kilkunastoprocentowym bezrobociem. - Miliony Polaków wybierało albo niskie pensje, albo bezrobocie, albo umowy śmieciowe, albo emigrację, co skutkowało rozpadem rodzin. I to było rzeczywiste zło - mówił Mateusz Morawiecki.
Expose Mateusza Morawieckiego
Można oczywiście spierać się, co do precyzji tej diagnozy. Można przeciw niej podnieść choćby taki zarzut, że przecież wcale nie zniknęły osoby, które muszą pracować na dwóch etatach, żeby związać koniec z końcem. Wciąż istnieją ludzie, którzy żyją od pierwszego do pierwszego. Mówiąc jednak brutalnie, to są pewne szczegóły, bo co do ogólnego obrazu Morawiecki ma absolutną rację. Polska w 2023 r. jest ekonomicznie w zupełnie innym i bez dwóch zdań lepszym miejscu niż 8, czy 10 lat temu. Rzućmy okiem na kilka wskaźników.
Średnia pensja w III kwartale 2015 r., czyli mniej więcej w momencie przejmowania władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, wynosiła niecałe 4100 zł brutto (przy umowie o pracę). Po poprawce na inflację jej wartość dzisiaj to około 6050 zł. Tymczasem średnia płaca w sektorze przedsiębiorstw w III kwartale 2023 r. to około 7450 zł. Realny wzrost płac w tym czasie wyniósł więc prawie 25 proc.
Spójrzmy na osoby bez pracy. W październiku 2023 r. stopa bezrobocia wynosiła 5 proc. Przez cały okres rządów Prawa i Sprawiedliwości tylko raz, na początku 2016 r., bezrobocie podskoczyło do 10 proc. Tymczasem za rządów Platformy Obywatelskiej, czyli między listopadem 2007 r. a listopadem 2015 r. tylko raz spadło ono poniżej 9 proc. W szczytowym momencie rządów poprzedniej ekipy bezrobocie dobijało prawie do 15 proc.
Popatrzmy jeszcze na oszczędności Polaków. Danymi na ten temat dysponuje CBOS. W 2014 r. (najbliższy "punkt danych" przejęcia władzy przez PiS) aż 60 proc. osób nie miało żadnych oszczędności. W 2023 r. ten odsetek spadł do 46 proc.
Premier zapomniał o czymś powiedzieć
Obraz, który maluje Morawiecki, jeśli mowa o ogólnej diagnozie, jest słuszny. Tę wyliczankę można zresztą kontynuować przez wiele stron: wzrosły tzw. dochody rozporządzalne w rodzinach, wielkość mieszkań, ich jakość, wyposażenie w sprzęty gospodarstwa domowego, zwiększył się drastycznie odsetek osób, które mogą wyjechać na tygodniowy urlop. W Polsce naprawdę żyje się znacznie, znacznie lepiej niż w momencie przejmowania władzy przez Prawo i Sprawiedliwość.
Premier zapomniał jednak powiedzieć o jednej istotnej rzeczy. Otóż trendy, o których mówi, nie zaczęły się, kiedy premierem została Beata Szydło. Zauważalny postęp ekonomiczny i poprawianie się jakości życia w Polsce są widoczne co najmniej od połowy lat 90. I nie jest to tylko domena naszego kraju. W podobnym tempie (chociaż w różnych przestrzeniach prędkości wyglądają nieco inaczej) rozwijają się inne kraje naszego regionu. Cofnijmy więc wspomniane trendy do pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości (między październikiem 2005 i listopadem 2007).
Zobaczmy, jak wyglądała wtedy średnia pensja. Na stronie GUS nie znajdziemy informacji o średniej krajowej z rozbiciem na kwartały, ale możemy zobaczyć, jak prezentowała się wtedy kwestia płacy w całej gospodarce. W ostatnim roku pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości przeciętny Kowalski zarabiał niecałe 2700 zł brutto (w 2015 r. było to 4100 zł brutto). Politycy Prawa i Sprawiedliwości lubili również w ostatnich miesiącach mówić o kilkunastoprocentowym bezrobociu za rządów PO. Tak, miało ono miejsce. Ale za "pierwszego PiS-u" bezrobocie przebijało 17 proc., czyli o 2 pkt proc. więcej niż wynosił rekord za rządów PO-PSL.
To rzućmy okiem jeszcze na oszczędności. Pamiętacie państwo, że w 2014 r. nie miało ich 60 proc. Polaków? W 2007 r., czyli w momencie oddawania władzy przez PiS, żadnych oszczędności nie miało prawie 80 proc. Polaków.
Sytuacja gospodarcza w Polsce
Bardzo wiele wskaźników poprawia się w Polsce nie tyle "dzięki" kolejnym rządom, ile czasem "pomimo" ich. To zbyt śmiała teza? Jeśli rzucimy okiem na państwa regionu, to w nich zauważymy podobne trendy bogacenia się. We wszystkich krajach natomiast rządziło bardzo wiele ekip. Niewielu z nich – być może nawet żadnej – nie udało się naprawdę drastycznie wyhamować postępu ekonomicznego.
Nie chcę oczywiście przez to powiedzieć, że rządy nie mają wiele do zrobienia. Bynajmniej - mają, a obywatele Polski potrzebują mądrych polityków, którzy dobrze i pragmatycznie zaopiekują się wyzwaniami (nie tylko) gospodarczymi. Z rządzącymi jest jednak ten problem, że z jednej strony lubią sobie przypisywać zasługi za trendy, które w dużej mierze poza ich kontrolą, a z drugiej zrzucają winę na globalne zjawiska, kiedy nie potrafią sobie z nimi poradzić lokalnie. W kontekście expose Morawieckiego takim przykładem może być demografia.
Dzietność w Polsce należy do jednej z najniższych nie tylko w Europie, ale i na świecie. Premier ma rację, że spadek dzietności jest zjawiskiem globalnym. Jednak rządom PiS nie udało się wiele z tym zrobić mimo silnie propagandowo eksploatowanego tematu polityki rodzinnej. Niestety, odwracanie globalnych trendów lokalnie jest niezwykle trudne. W większości takich przypadków możemy mówić jedynie o ich łagodzeniu.
Co znów nie oznacza, że nie jesteśmy wobec nich bezbronni. Czechom udało się zwiększyć dzietność. Stało się to dzięki przemyślanemu i złożonemu programowi. To też nauczka dla kolejnej władzy: choć na wiele rzeczy będzie miała ona ograniczony wpływ, to dzięki mądrym rozwiązaniom możliwe będzie lokalne łagodzenie problemów. Miejmy nadzieję, że przyszłej ekipie nie uda się natomiast lokalnie popsuć globalnych pozytywnych zjawisk, które przekładają się na bogacenie się polskiego społeczeństwa.
Kamil Fejfer, dziennikarz, analityk rynku pracy i nierówności społecznych