Po pół roku zamknięcia gastronomia będzie częściowo otwarta. Tak zdecydował rząd. Od 15 maja będą mogły wznowić działania restauracje. Na razie tylko w ogródkach. Pełne otwarcie, choć w reżimie sanitarnym będzie możliwe dopiero z końcem maja.
- To naprawdę dobra informacja. Daje nadzieję - mówi money.pl Robert Sowa, słynny restaurator, właściciel N31 Restaurant&Bar. Jednak zaznacza, że jest to decyzja, której wielu restauratorów nie doczekało.
- To ostatni moment. Sięgnęliśmy granicy możliwości kredytowych, wykorzystania oszczędności, pomocy ze strony znajomych czy nawet pomocy od państwa, choć z tej ostatniej formy osobiście nie skorzystałem - stwierdza Sowa. - Wielu moich kolegów restauratorów już się nie otworzy.
W jego przypadku otwarcie ogródka się nie sprawdzi ze względu na lokalizację. Jak przyznaje, czeka więc na koniec maja, aby móc wreszcie umyć okna w swoim lokalu i wraz z załogą otworzyć restaurację i przyjąć gości.
- To był ciężki czas. Wszyscy to odczuliśmy - ten lockdown - nie tylko finansowo, ale też psychicznie. Cała moja 24-osobowa załoga, która była na postojowym, mówi o zmęczeniu materiału. Potrzeba nam choć tej namiastki normalności, kontaktu z ludźmi - zaznacza Robert Sowa.
Już myśli o nowym menu. - Może więc uda się zdążyć na sezonowe warzywa i owoce: szparagi, świeży szpinak, truskawki... - mówi z rozmarzeniem. Szybko jednak dodaje, że choć cieszy go wizja ponownego otwarcia restauracji, to wcale nie oznacza końca problemów.
- To nadal nie będzie łatwy czas - zaznacza. - Choć wszyscy jesteśmy spragnieni gastronomii, nie spodziewam się boomu i kolejek przed lokalami. Ta pandemia wpłynęła na wiele dziedzin. Społeczeństwo, w tym i klasa średnia, na której się opieramy, zubożało. Inflacja podbiła ceny, co przełoży się też na wyższe rachunki w restauracjach. Goście zderzą się z nową rzeczywistością - mówi.
Robert Sowa wskazuje też na inny problem. Brakuje rąk do pracy. - Personel nam odpłynął, uciekł do innych branż. Kiedyś problemem był eksodus na Wyspy, teraz w ostatnim roku pandemicznym kucharze, kelnerzy, cukiernicy się przebranżowili, aby jakoś przetrwać - wylicza.
Luzowanie obostrzeń. Wiemy, co z gastronomią
- Mam nadzieję, że ludzie mimo wszystko pójdą do restauracji, barów czy kawiarni. Choć mam czerwiec, lipiec, sierpień, to też nie najlepszy czas dla gastronomii. Wakacje, ludzie wyjeżdżają, nie ma klientów biznesowych, wciąż nie możemy też liczyć na turystów. To nie koniec problemów - konkluduje.