Polskie przepisy dotyczące energetyki wiatrowej na lądzie są najbardziej restrykcyjne w Europie. Za sprawą wprowadzonego przez PiS prawa na dekadę właściwie zamrożono rozwój lądowych farm wiatrowych. Po latach rząd zdecydował się zliberalizować zasadę 10H surowo określającą odległość, w jakiej mogą być stawiane wiatraki od zabudowań (dziesięciokrotność wysokości wiatraka). Liberalizacja przepisów wydawała się formalnością po zapowiedziach premiera, zwłaszcza, że wiąże się ona również z wypłatą pieniędzy z KPO.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Podczas czwartkowego posiedzenia Komisji do Spraw Energii, Klimatu i Aktywów Państwowych do rządowego projektu nowelizacji tzw. ustawy wiatrakowej PiS wniósł poprawkę zmieniającą zapisaną pierwotnie w projekcie minimalną odległość usytuowania siłowni wiatrowych od zabudowań mieszkalnych z 500 metrów do 700 metrów.
Choć proponowane rozwiązanie krytykowane jest przez ekspertów z branży energetycznej, to prawdziwe emocje wzbudziła forma, jakiej poprawka została zgłoszona.
"To nie fejk, tak PiS stanowi prawo. Poprawka do ustawy wiatrakowej autorstwa posła Suskiego" - napisał na Twitterze wiceszef PO Borys Budka, dołączając zdjęcie zrobione przez dziennikarza TVN24 Radomira Wita.
Poseł Marek Suski dokument napisał odręcznie i w takiej formie zgłosił poprawkę do ustawy.
Tak wygląda praca w parlamencie. Nie mamy tam komputerów, drukarek, tylko ludzie piszą ręcznie - tłumaczył się później w Polsat News Suski.
Jak podkreślił, "różnica 200 metrów to już jest różnica katastrofalna według inwestorów, ale oni myślą tylko o swoim interesie. Nie myślą o obywatelach" - przekonywał.
Jak wskazują eksperci, takie zapisy nie rozwiązują problemu, nie odblokowują budowy elektrowni wiatrowych w Polsce, bowiem zapis ten wciąż ogranicza dostępność gruntów pod wiatraki z 7 do 3,5 procent powierzchni kraju. Zamiast kilkunastu, powstanie co najwyżej kilka GW mocy w wietrze.
Spędziłem w Sejmie trzy kadencje i z czymś takim nie miałem do czynienia, żeby rząd nie bronił swojej wersji ustawy - powiedział w programie "Newsroom" WP Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki. - Dla mnie jest to wyjątkowy skandal legislacyjny.
Jak podkreślał, podniesienie minimalnej odległości z 500 do 700 metrów ozacza mniej więcej zredukowanie o połowę potencjału energetyki wiatrowej na lądzie, która mogłaby powstać - dodał.
Zdaniem opozycji forma w jakiej Marek Suski zgłosił poprawkę, jak i jej treść jasno obrazują, jak tworzone jest prawo w Polsce - "na kolanie". "Słyszycie państwo często o poważnej pracy legislacyjne w Sejmie, to zobaczcie jak to wygląda w praktyce" - napisał senator Krzysztof Kwiatkowski na Twitterze.
Przedstawiciele Lewicy wprost nazwali rzekomy kompromis "zgniłym", który psuje rządowy projekt.
Co mówi rządowy projekt?
Wniesiony do Sejmu w lipcu ub. roku rządowy projekt zakłada, że odległość wiatraków od zabudowań zamiast obecnej minimalnej odległości wynoszącej 10-krotność wysokości wiatraka z łopatą w najwyższym położeniu będzie mogła wynosić co najmniej 500 m. O ostatecznej odległości ma decydować społeczność lokalna. Zasada dziesięciokrotności wysokości (10H) ma być nadal obowiązująca dla odległości instalacji od parków narodowych, jednak dla rezerwatów przyrody ma to być minimalna odległość 500 m.
Sejmowe komisje energii, klimatu i aktywów oraz samorządu i polityki regionalnej zajmowały się w czwartek rządowym projektem nowelizacji Ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych z 2016 r. Przyjęto zgłoszoną przez szefa komisji energii Marka Suskiego (PiS) poprawkę, by minimalna odległość turbiny wiatrowej od budynku - ale tylko o funkcji mieszkalnej lub mieszanej - wynosiła 700 m, a nie 500 m. Limit ten nie dotyczy budynków gospodarczych, rolniczych ani podobnych.
Jednocześnie komisja całkowicie zniosła zakaz budowy budynków mieszkalnych w pobliżu istniejących turbin wiatrowych. Zgodnie z przyjętą poprawką nie będzie tutaj żadnych ograniczeń.