Ponieważ wiem, że wynagrodzenia w Polsce rosną, a pensja premiera i prezydenta jednak stoi w ostatnich latach w miejscu, więc postanowiłem Panom przypomnieć, jakie są konsekwencje zniesienia limitu 30-krotności składek na ZUS. Taki pomysł jako pierwszy w nowym parlamencie pojawił się już w środę.
Złożył go Marcin Horała z grupą posłów PiS. Wszyscy wiemy jednak, że to polityczna decyzja prezesa Kaczyńskiego. Choć teoretycznie i na papierze ma on dać od 5 do nawet 7 mld zł do budżetu, to ktoś uznał, że warto jednak w tak ważnej sprawie przepchnąć temat przez parlament na szybko. Bez poważnych analiz, dyskusji, rozmów z biznesem.
Na wszelki wypadek już tłumaczę, że zaraz usłyszą Panowie o opodatkowaniu najbogatszych. Polacy będą mogli więc powiedzieć: "A dobrze im tak!". (Nie)stety znajdą się także w tej grupie. Ci "najbogatsi", to tak naprawdę najbardziej kreatywni, innowacyjni, wykształceni Polacy. Piszą oprogramowania, zdobywają nagrody międzynarodowe, wyrabiają nasze PKB. Słowem ci, z którymi najczęściej premier i prezydent robią sobie zdjęcia i świecą odbitym blaskiem ich sukcesów.
Co więc te osoby zrobią po zmianie przepisów? Zniesienie limitu sprawi, że będą płacić składki od całego wynagrodzenia. Dziś od pensji powyżej ok. 12 tys. zł brutto nie płacą nic (de facto po osiągnięciu zarobków na poziomie powyżej 30-krotności średniej pensji przestają opłacać składki emerytalne i rentowe). Powód? Nikt nie chce za 20-30 lat wypłacać im ekstremalnie wysokich emerytur. Teraz poseł Horała chce ściągnąć z nich dodatkowe składki. Jakoś nie słyszę jednak, aby obiecywano im za to emerytury pod palmami. Umówmy się, wszyscy wiemy, że emerytur po 20 tys. zł ZUS oczywiście nie wypłaci. Ci ludzie też doskonale zdają sobie z tego sprawę.
Jako że to ludzie rozsądni, kreatywni, więc szybko zaczną szukać drogi wyjścia z pułapki coraz wyższych podatków. W konsekwencji przejdą na samozatrudnienie. I tak jak dziś do systemu emerytalnego czy zdrowotnego dorzucają po ok. 3,5 tys. zł, tak będą dorzucać jedynie 1,5 tys. zł minimalnego ZUS. Im uda się zaoszczędzić.
Między bajki trzeba będzie włożyć także teorie o miliardach złotych zysku dla budżetu. Zamiast dodatkowych milionów, możliwe, że trzeba będzie liczyć straty.
Pan premier i pan prezydent będą mieli większy problem. Jak policzył już w maju mój redakcyjny kolega Mateusz Ratajczak, po zniesieniu limitu składek Kancelaria Premiera będzie musiała wysupłać aż 20 tys. rocznie więcej na składki za samego premiera. Tylko w przypadku samego prezydenta będzie to z kolei 22 tys. zł.
Rozumiem, że to nie duży problem. Wszak te składki zapłacą Panów pracodawcy, a więc po prostu podatnicy. Tylko że niestety spadnie też Panów pensja netto, czyli na rękę. Miesięcznie przelew na konto może być mniejszy o 800-1000 zł. Jest się więc o co bić.
To może fakturka? Mechanizm byłby prosty. Z wyborcami umawiają się panowie na wykonanie konkretnych usług, a potem faktura, 1500 zł ZUS, odliczanie paliwa itp. Czysty zysk.
Problem w tym, że taka faktura, to niezbyt stała umowa. Przecież pracodawcy, czyli wyborcy mogliby po miesiącu czy dwóch być niezadowolonymi. I pojawi się kłopot.
Może więc spróbować przekonać posła Horałę, kolegów z PiS i samego prezesa Kaczyńskiego, że zaczynać prace nowego parlamentu od podwyżki podatków, to nie jest tylko wizerunkowa wpadka.