Prezes Urzędu Regulacji Energetyki ogłosił wysokość opłaty mocowej w ostatnim przewidzianym prawem terminie. Trudno się dziwić, że tak długo zwlekał. Nie jest to dobra informacja dla Polaków w dobie kryzysu.
Jak poinformował URE, w przypadku gospodarstw domowych będzie to stawka miesięczna, zależna od rocznego zużycia energii elektrycznej, płatna za punkt poboru energii. Poziom opłaty mocowej wyniesie:
- dla zużycia poniżej 500 kWh energii elektrycznej – 1,87 zł;
- dla zużycia od 500 kWh do 1200 kWh energii elektrycznej – 4,48 zł;
- dla zużycia powyżej 1200 kWh do 2800 kWh energii elektrycznej – 7,47 zł;
- dla zużycia powyżej 2800 kWh energii elektrycznej – 10,46 zł.
Dla pozostałych grup odbiorców w przyszłym roku opłata ta uzależniona będzie od ilości energii elektrycznej pobranej z sieci w wybranych godzinach w ciągu doby (w dni robocze od 7.00 do 21.00) i wyniesie 0,0762 zł/kWh.
Biorąc pod uwagę, że średnie zużycie prądu 4-osobowej rodziny wynosi w Polsce 2600-5500 kWh rocznie, dla zdecydowanej większości z nas, rachunek za prąd w każdym miesiącu automatycznie pójdzie w górę o 10,46 zł.
Według danych porównywarki Optimalenergy.pl, żyjący samotnie mogą rocznie zmieścić się w zużyciu ok. 800 kWh, by jednak zużywać mniej niż 500 kWh, trzeba już mocno oszczędzać. Dwuosobowe gospodarstwo średnio zużywa w okolicach 2000 kWh. Zatem single doliczyć powinni do przyszłorocznego rachunku 4,48 zł, a pary 7,47 zł.
Według danych GUS w 2019 r. 24,2 proc. Polaków żyła w jednoosobowych gospodarstw domowych, a w dwuosobowych 26,1 proc.
Po co ta opłata?
Za sprawą opłaty mocowej każdy z nas składać się będzie na rynek mocy. Czym on jest? Dlaczego mamy płacić - jak nazywają to krytycy rozwiązania - ukryty podatek od nieprodukowanego prądu?
W założeniu ma być to mechanizm, zapewniający bezpieczeństwo dostaw energii. W uproszczeniu chodzi po prostu o to, by nie doszło do sytuacji, że zabraknie nam energii. Dlatego z tych pieniędzy producenci mają być opłacani za gotowość dostaw, by w systemie były wystarczające zasoby mocy. Dlaczego to tak istotne?
- Są elektrownie, które pracują za krótko, po kilkanaście-kilkadziesiąt godzin rocznie, i nie mogą pokryć swoich kosztów na rynku. Muszą być czynne w przypadku awarii elektrowni wiatrowych czy wodnych, ale ceny hurtowe są dla nich za niskie, a takie zastępcze elektrownie też muszą się jakoś odnaleźć w systemie - powiedział w programie "Money. To się liczy" Rafał Zasuń, ekspert WysokieNapiecie.pl.
Jak dodaje, bez nich nasz system by się załamał. To właśnie bezpieczeństwo kosztuje około 5 mld zł rocznie.
Kroplówka dla przestarzałej energetyki
Pula 5 mld zł nie będzie jednak do podziału dla wszystkich uczestników rynku energii. Najlepsze oferty na tę gotowość są wyłaniane w drodze aukcji. Co istotne, wartość opłaty mocowej w naszych rachunkach nie jest efektem widzimisię prezesa URE.
Zgodnie z ustawą o rynku mocy, URE wyznacza stawki opłaty mocowej w oparciu o wskazane koszty. A te na 2021 r. to w zależności od dotychczasowych szacunków od 5 do 5,5 mld złotych.
Nie zmienia to jednak faktu, że w swojej istocie, opłata mocowa, jest swoistą finansową kroplówką, którą podłącza się elektrowniom węglowym, których nie stać na razie na zastąpienie tego paliwa innym, z którego mogłyby prąd wytwarzać. Pytanie tylko, czy musimy za to płacić i czy nie jest to ukryty podatek, bo najwięksi gracze na rynku to spółki Skarbu Państwa.
- W tej chwili jest to niezbędne. Natomiast ważne jest, żeby te pieniądze były dobrze zainwestowane, by nie konserwować tego układu za długo, ale żeby to robić tylko w takim zakresie, który jest niezbędny. Upraszczając, by nie wydawać tych pieniędzy na budowanie w elektrowniach bloków, które nie będą miały szans na utrzymanie się na rynku - mówi Rafał Zasuń.
Najdroższy prądu w UE
Oczywiście trudno sobie wyobrazić, byśmy jeszcze inwestowali w bloki węglowe, ale równie mało perspektywiczne zdaniem eksperta byłoby budowanie bloków gazowych, które produkowałyby tylko prąd.
- Nie wierzę żeby one miały szansę na funkcjonowanie w realiach rynkowych. Bardziej efektywne i przyszłościowe są bloki, które wytwarzać będą również ciepło. Zatem mam nadzieję, że te pieniądze z naszych rachunków przyczynią się do budowania gazowych elektrociepłowni - mówi Zasuń.
Firmy zyskują zatem trochę czasu na dostosowanie się do warunków rynkowych, które za sprawą rosnących opłat za emisję CO2 sprawiają, że wykorzystywanie węgla do produkcji energii z ekonomicznego punktu widzenia jest po prostu nieopłacalne.
Najlepszym dowodem na to są wysokie hurtowe ceny energii w Polsce. Nasz prąd jest najdroższy w UE już 7 miesięcy z rzędu. Tak drogo może być przez 15 lat, bo na pozycję lidera drożyzny ciężko pracowały kolejne rządy. Broniąc pozycji węgla, bojąc się górników i zielonej energii.
W zeszłym roku nasz prąd w 74 proc. powstawał z węgla (średnia UE 34 proc.). W Niemczech z węgla produkowano w 2019 r. 9,4 proc. energii. Szwecja, Austria i Belgia w ogóle nie mają węgla w miksie energetycznym. Taki krok zapowiada Francja (2022 r.), Słowacja (2023 r), Portugalia (2023 r). Nasz rząd utrzymuje, że z energetyki węglowej zrezygnuje do 2060 r.
Europa porzuca węgiel, bo jest brudny, drogi i bardzo wysokie są koszty jego spalania. Opłata za emisję CO2 wystrzeliła w górę do 25 euro za tonę. 4 lata temu było to 5 euro, a według szacunków do 2030 r. wzrosną nawet do 60 euro.