W niedzielę potwierdzono 6055 nowych przypadków zakażenia koronawirusem. Z powodu Covid-19 zmarło 37 osób, dodatkowe choroby towarzyszące spowodowały zgon kolejnych 105 osób - podaje w komunikacie Ministerstwo Zdrowia.
W Polsce łączna liczba zaszczepionych na Covid-19 wynosi 436 963. 16 stycznia zaszczepiono w naszym kraju dokładnie 26 483 osób.
Choć ministerstwo zdrowia mówi o pewnej stabilizacji sytuacji, po feriach otwiera szkoły dla klas I-III, a szczepionka wlała nadzieję w społeczeństwo, to o zbliżającym się końcu pandemii mowy być nie może.
- Nie mamy żadnych przesłanek epidemiologicznych ani wskaźników, aby twierdzić, że pandemia się cofa. Wysoka śmiertelność, wciąż duża liczba chorych w szpitalach i pod respiratorami - wylicza w rozmowie z money.pl dr Paweł Grzesiowski, wirusolog.
- Prawdą jest, że zredukowaliśmy liczbę zarażonych w porównaniu do października, listopada i grudnia, ale wciąż mówimy o 10-tysięcznej średniej tygodniowej - podkreśla.
Sytuacja wciąż jest poważna. Choć wszyscy pokładają nadzieje w szczepionkach, nie można dać się ponieść hurraoptymizmowi.
- Szczepienia w Polsce toczą się w żółwim tempie. Przez 3 tygodnie nie jesteśmy w stanie zaszczepić pół miliona ludzi. Logistyka kuleje. Dopiero dziś pojawiała się możliwość zamawiania preparatów z dostawą w trzy różne dni. Problem w tym, że można było to zrobić np. dziś do 12, ale informacja o takich możliwości pojawiła się dopiero po 12, a więc kolejny weekend może być stracony - zaznacza dr Grzesiowski.
Przyznaje również, że powolne tempo wynika też ze skąpych dostaw od jednego producenta. - Ale już mamy dwóch, a za 2-3 tygodnie będziemy mieli trzech dostawców. Musimy wtedy znacznie przyspieszyć - dodaje.
- Patrząc realnie, dopiero po zaszczepieniu 10-12 mln ludzi będziemy mogli mówić o realnym wpływie szczepionki na poziom zachorowań, a więc przed nami co najmniej 5 miesięcy dalszej walki i różnych ograniczeń - rozwiewa wszelkie wątpliwości.
Jak podkreśla nasz rozmówca, na razie trzeba odłożyć inne tematy. - Skoncentrujmy się na tym, aby nie dać się zarazić, aby się jak najsprawniej zaszczepić. To, czy Polacy będą mogli wyjechać na wakacje np. do Chorwacji, zostawmy jako odległy plan B - zaznaczył.
Powrót dzieci do szkół, to nie znak odwilży
Rząd zdecydował się pościć najmłodsze dzieci do szkół, co wiele osób odczytało jako dobry sygnał.
- Ważąc wszystkie za i przeciw, również opierając się na modelach prognostycznych, doszliśmy do wniosku, że tym krokiem takim najbardziej nieśmiałym, który możemy wykonać, a który nie stanowi zagrożenia, jest uruchomienie nauki stacjonarnej w klasach I-III - mówił minister Adam Niedzielski w trakcie poniedziałkowej konferencji prasowej.
Podkreślił, że decyzja ta "jest podejmowana w warunkach niepewności". Zaznaczył, że sytuacja jest niejednoznaczna, ze względu na narastającą falę pandemii w Europie i stabilną sytuację w Polsce.
Jednak ta decyzja uznawana jest przez ekspertów, za bardzo ryzykowną. - Szkoły to odcinek wrażliwy. Dzieci przenoszą zarażenia słabiej niż dorośli, ale jednak są nosicielami. Na ogół chorują bezobjawowo, a więc nie są wykrywane. No i jest jeszcze tzw. PIMS, czyli choroba rozwijająca się u najmłodszych, którzy przeszli zakażenie koronawirusem - wylicza dr Grzesiowski.
Za błąd uważa brak szczepień dla nauczycieli. - Samo testowanie i to na tydzień przed otwarciem szkół nie jest rozwiązaniem. Tylko szczepienie może zredukować zagrożenie związane z powrotem dzieci do ławek szkolnych. A tego się nie robi - dodaje.
Jak zaznacza, nie można decyzji o otwarciu szkół traktować, jako oznakę poprawy sytuacji. - Decyzje o otwarciu szkół mają zgoła inne podłoża niż dane epidemiologiczne. Mają głównie charakter gospodarczy i społeczny. Podobnie jak decyzje o niezamykaniu lub otwieraniu kolejnych branż są podejmowane pod naciskiem grup - twierdzi dr Grzesiowski.
Idzie trzecia fala
Nie tylko wysoki poziom śmiertelność w kraju martwi ekspertów. W Europie również nie można mówić o wygaszaniu pandemii, a wręcz przeciwnie. Tam już mowa o trzeciej fali koronawirusa.
Włoski rząd już zapowiada przedłużenie stanu wyjątkowego do końca kwietnia. - Gdy parametry pogarszają się, mamy obowiązek podjąć nowe kroki - przyznał w środę włoski minister zdrowia Roberto Speranza w Izbie Deputowanych.
Jego odpowiednik w niemieckim rządzie Jens Spahn również zapowiedział utrzymanie obostrzeń przez kolejne 2-3 miesiące. Berliński Instytut im. Roberta Kocha poinformował dobowym o wzroście zakażeń o 7 tys. przypadków.
Również z Wysp Brytyjskich płyną doniesienia o konieczności utrzymania obostrzeń. Tamtejszy rząd co prawda zapowiedział, że nie będzie zaostrzał restrykcji, bo jak uznał, obecne są wystarczające, ale podkreślił, że będą one znacznie ostrzej egzekwowane.
Można się więc niestety spodziewać, że ta fala z pewnym opóźnieniem, ale nie ominie Polski.
- Musimy przygotować się na kolejne miesiące walki. Mamy zbyt wiele zmiennych, o których nie wiemy, aby móc stawiać jednoznaczne diagnozy dotyczące nawet kolejnych tygodni. Wirus mutuje. W Wielkiej Brytanii wystarczył miesiąc nieuwagi i mamy katastrofę. Powinniśmy wyciągać wnioski, że i u nas brak rozwagi może uruchomić lawinę zakażeń, którą będzie trudno opanować - zaznacza dr Grzesiowski.
Zmęczenie "materiału"
- Nie jesteśmy wyspą, jesteśmy częścią kontynentu, na około wszyscy sąsiedzi mają bardzo poważne kłopoty. Mamy oczywiście kłopoty w Polsce z pandemią, ale te problemy są dużo mniejsze niż u sąsiadów. Nie można powiedzieć, że u nas jest dobrze i otwieramy wszystko, bo tydzień później będzie dużo gorzej - powiedział w programie "Money. To się liczy" minister finansów Tadeusz Kościński. Zasugerował, że powrót do normalności będzie możliwy nie wcześniej, jak za 2-3 miesiące.
W Polsce więc biznes pozostaje nadal zamknięty. Rząd ogłosił wydłużenie obostrzeń. - Nie byłem tym zaskoczony, bo już byliśmy informowani na rozmowach z wiceminister Semeniuk, że raczej przed marcem, czy nawet przed końcem marca wielkiego odmrożenia nie będzie. To nie było nawet "raczej", tylko na zasadzie, że nie ma na co liczyć, że "raczej nie oczekujcie" - powiedział w programie "Money. To się liczy" Adam Ringer, prezes Green Caffe Nero.
Jednak nie wszyscy przedsiębiorcy przyjmują tę sytuację. Na południu kraju już słychać o buncie przedsiębiorców, którzy mimo zakazu, będą otwierać swoje lokale.
- Nie ma mapy drogowej, jasnego planu możliwych działań. To powoduje, że ludzie tracą zaufanie i biorą sprawy w swoje ręce. To wymyka się spod kontroli. Doszło do przestawienia w głowie i zaczyna się najgorsze. Jeśli będzie zbiorowe nieposłuszeństwo, to w efekcie na złość rządowi zrobimy sobie krzywdę. Społeczeństwo ma swoją wydolność, a ona jest już na wyczerpaniu - zaznaczył dr Grzesiowski.
Jak podkreślił, kolejny raz rozbudzono nadzieje na szybki powrót do normalności, po czym wylewa się głowy wiadro zimnej wody, przedłużeniem obostrzeń. - Ludzie pamiętają, jak premier mówił o 3 mln szczepień miesięcznie. Teraz widzą, że było to niemożliwe, ale nadzieje już rozbudzono - mówi wirusolog.
- Polityka komunikacyjna rządu nie działa. PR-owy przekaz i propaganda robi więcej szkody niż pożytku - zaznaczył.