O napiętej sytuacji w ochronie zdrowia na Dolnym Śląsku i nie tylko pisze "Gazeta Wrocławska".
- Nie wykluczamy przerwania pracy - mówi dziennikowi Liliana Pietrowska szefowa Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych na Dolnym Śląsku.
Przygotowania do ewentualnego strajku trwają od wielu tygodni. Personel przypomina, że na czas pandemii praktycznie zawieszone zostały normy zatrudnienia. Efekt? Jedna pielęgniarka ma często pod opieką kilkudziesięciu pacjentów.
Do tego dochodzą tradycyjne bolączki środowiska, czyli niskie zarobki. Te w czasie pandemii doskwierają jeszcze bardziej, bo pracy w ostatnich miesiącach na pewno nie brakuje, a warunki są znacznie trudniejsze.
- Praca w kombinezonach powinna trwać maksymalnie cztery godziny, następnie powinniśmy ten kombinezon rozebrać i nasz organizm powinien oddychać normalnym powietrzem. Tymczasem wymaga się czasami od pielęgniarek, żeby w takim kombinezonie przepracowały 12 godzin - mówiła pod koniec listopada w programie Newsroom WP Krystyna Ptok, przewodnicząca związku pielęgniarek i położnych.
Strajk pielęgniarek i położnych może poważnie zakłócić program szczepień na koronawirusa, który mają ruszyć wiosną przyszłego roku.
- Od wielu miesięcy, a nawet lat mówimy o naszych problemach, na dramatycznie pogarszającą się sytuację z brakiem kadry w szpitalach i kiepskie zarobki. Niestety, nic w tej mierze się nie poprawia, a jest wręcz coraz gorzej. Nie możemy odpuścić - podkreśla w "Gazecie Wrocławskiej" Liliana Pietrowska.
Jednocześnie zapewnia, że jej koleżanki na pewno zrobią wszystko, by pacjenci ucierpieli na ewentualnym proteście jak najmniej.