- Ważne, aby każdy wiedział, że to skutek "putinflacji", że to efekt wojny w Ukrainie, żebyśmy potrafili połączyć kropki na rysunku. To nie jest samoistne zdarzenie makro, dzieje się tak za przyczyną wojny na Ukrainie, którą rozpętał Putin - powiedział w kwietniu premier na konferencji prasowej.
Sądząc po tym, jak często Mateusz Morawiecki używa nowego terminu, można dojść do wniosku, że "putinflacja" jest główną linią obrony rządu na krytykę o rosnące ceny. Choć, jak wypomniano już premierowi, drożyzna nie zaczęła się 24 lutego.
Przypomnijmy, że w styczniu 2021 r. inflacja wynosiła 2,4 proc. i co miesiąc rosła kolejno do poziomu: 2,6 proc., 3,2 proc., 4,3 proc., 4,7 proc., 4,4 proc. (czerwiec 2021 r.), 5 proc., 5,5 proc., 5,9 proc., 6,8 proc., 7,8 proc., 8.6 proc., 9,4 proc. (styczeń 2022 r.), 8,5 proc., 10,9 proc. do obecnego pułapu 15,5 proc.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rząd przed Rosją. Polacy wskazali przyczynę drożyzny
Jak wynika z sondażu pracowni YouGov, Polacy winą za drożyznę i rosnące raty kredytów w walce z szalejącą inflacją niekoniecznie obarczają Władimira Putina i wojnę w Ukrainie.
"Rz" podaje, że 71 proc. ankietowanych przez YouGov jest przekonanych, że sprawy w kraju idą w złym kierunku. 59 proc. badanych twierdzi natomiast, że rząd robi za mało, by zapobiec możliwym brakom w dostawach prądy i energii zimą. Działania władz, które mają na celu obniżyć koszty życia, nie podobają się 67 proc. przepytanych w sondażu.
Mało tego. 54 proc. osób uznaje, że to polityka rządu jest przyczyną drożyzny. Rosję wskazuje 45 proc. badanych. 39 proc. odpowiada, że rosnące koszty życia to efekt uzależnienia od paliw kopalnych.