Główny Urząd Statystyczny (GUS) podał dane o sprzedaży detalicznej w kwietniu - była niższa o 7,3 proc. niż rok wcześniej. Część ekonomistów - w tym analityków PKO Banku Polskiego - wskazała, że mamy do czynienia z pogłębiającą się recesją konsumencką, a opozycja na Twitterze sparafrazowała te słowa do hasła #recesjaPiS.
"Nadchodzi rachunek za szaleństwa tej władzy" - napisał Radosław Sikorski.
Czym jest recesja konsumencka?
Pytanie: czy słusznie? Zacznijmy jednak od wyjaśnienia, czym jest recesja konsumencka.
- To zjawisko spadku konsumpcji realnej, czyli oczyszczonej o efekt rosnących cen. Przykładowo, gdy średnie ceny w roku rosną o 15 proc., a konsumpcja nominalnie rośnie o 10 proc., to recesja konsumencka wynosi ok. 5 proc. - wyjaśnia dla money.pl Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP.
Nasz rozmówca zaznacza, że konsumpcja w Polsce nie równa się faktycznej konsumpcji Polaków. Wskazuje, że w 2022 r. konsumpcja została skokowo podniesiona - szczególnie w pierwszym i drugim kwartale - przez napływ uchodźców.
Przybyło w Polsce ponad 1,5 mln osób, czyli liczba mieszkańców naszego kraju nagle urosła o 6 proc. A więc ubiegłoroczne wzrosty konsumpcji nie były w pełni zasługą świetnej koniunktury i dobrych rządów PiS, tylko potrzeb ludzi, którzy przyjechali do nas uciekając przed wojną. I którym brakowało podstawowych rzeczy, jak jedzenie, kosmetyki, odzież, obuwie, meble itd. - tłumaczy ekonomista.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dodaje, że zaraz po wybuchu wojny kwitł też handel przygraniczny z Ukrainą, czego dziś nie obserwujemy aż w takiej skali, bo gospodarka naszego sąsiada się ożywiła. Według ekonomisty duży spadek wydatków konsumpcyjnych w kwietniu tego roku w ok. 1/3 jest efektem nie tylko wysokiej bazy w analogicznym okresie rok wcześniej, ale także odpływu ok. 0,5 mln migrantów w ciągu ostatnich miesięcy. Reszta to skutek spadających realnych dochodów Polaków. I nie chodzi mu tylko o wynagrodzenia, ale również o wszelkiego rodzaju świadczenia, jak 500 plus, 300 plus itd.
Gdy o świadczeniach mowa, to wiadomo, że mają wzrosnąć. Podczas majowej konwencji "Programowy Ul Prawa i Sprawiedliwości" prezes Jarosław Kaczyński ogłosił, że od nowego roku świadczenie wychowawcze 500 plus zostanie podniesione do 800 zł. Według wyliczeń ekonomistów sama waloryzacja 500 plus może zwiększyć koszty programu z obecnych około 40 mld zł do około 65 mld zł. Prezes PiS zapewnia, że pieniędzy nie zabraknie.
Czy recesja konsumencka będzie się pogłębiać?
Szkopuł w tym, że nie tylko o pieniądze tutaj chodzi.
Dobrobyt Polaków nie zależy od pieniędzy, lecz od wydajności naszej gospodarki. Skonsumujemy tylko tyle i równo tyle, ile wytworzymy. Wiadomo, że gdy na koniec dnia bazar się zamyka i zostają ziemniaki, to są na nie promocje, bo inaczej towar się zmarnuje. A więc konsumpcja w skali całej zbiorowości Polaków nie zależy naszych od pieniędzy. Ale od pieniędzy zależy, kto skonsumuje więcej - uzasadnia ekonomista.
Dodaje, że w tej logice jest oczywiście luka, bo - jak podkreśla - można zawsze coś zaimportować i zapłacić za to z pieniędzmi z kredytu lub oszczędnościami. Tyle że kredyty są trudno dostępne, a oszczędności ograniczone.
Wyścig inflacji z dochodami. Rząd igra z ogniem
To, czy w krótkim okresie konsumpcja wzrośnie - zdaniem ekonomisty - będzie zależeć od tego, ile oszczędności ludzie wydadzą lub ile pieniędzy popłynie do ludzi z kredytów. Natomiast w długim terminie będzie to zależeć od produkcji towarów i usług, a zatem od konkurencyjności i wydajności polskiej gospodarki. Tutaj znaczenie mają zasoby naturalne, a - jak stwierdza nasz rozmówca - raczej nie staniemy się potęgą naftową czy jakąkolwiek inną.
Kluczowe będą też zasoby pracy, a jak wiadomo, nasza populacja się kurczy - przez najbliższych 30 lat z naszego rynku pracy rocznie będzie odpływać 170 tys. osób (1 proc. obecnych zatrudnionych). Trzeci element tej układanki, na który uwagę zwraca ekspert, to inwestycje.
- W Polsce stanowią one 17 proc. wartości gospodarki i z tym wynikiem jesteśmy w ogonie Europy, a nawet w ogonie świata. Co więcej, kraje zagrożone kryzysem, jak Turcja czy Argentyna, wcale nie są gorsze od nas, jeśli chodzi o stopę inwestycji - mówi Sobolewski.
Najczarniejszy scenariusz dla Polski
Jego zdaniem nie można tylko rozdawać pieniędzy w nieskończoność, licząc, że dobra koniunktura będzie długo trwać. Nie ma wątpliwości, że kryzys pojawi się u nas do 2030 r., tak jak pojawiał się w roku 2009, 2012, 2020 czy 2022. Radzi, by się na to przygotować, zgromadzić oszczędności, również w budżecie państwa.
- Gdybym miał nakreślić najczarniejszy scenariusz, to według mnie byłaby to sytuacja, w której będziemy musieli zabierać ludziom świadczenia socjalne w momencie, gdy będą ich najbardziej potrzebować. Jeśli na skutek jakichś globalnych zawirowań gospodarczych dopadnie nas kryzys, będziemy potrzebować pieniędzy, by go ugasić, ale tych pieniędzy nie będzie, bo rozdaliśmy je w czasach prosperity - puentuje.
Karolina Wysota, dziennikarka money.pl