W Międzyzdrojach, popularnej miejscowości turystycznej w województwie zachodniopomorskim, gości nie brakuje. - Stoimy w korku w Międzyzdrojach, więc turyści najwyraźniej są - relacjonuje w telefonicznej rozmowie z money.pl prowadząca jeden z pensjonatów z Międzyzdrojów. Prosi o anonimowość, tak jak większość naszych rozmówców. Nie chce chwalić się, jak idzie biznes. Jak jednak ocenia, inni właściciele obiektów noclegowych też narzekać nie mogą.
Na plaży jest czarno, pod molem czarno, nie ma gdzie stopy wcisnąć. Widać bardzo dużo turystów, w tym zagranicznych, głównie z Niemiec i Czech - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Majówka. Polacy tłumnie ruszyli wypoczywać
W innych częściach polskiego wybrzeża jest podobnie. Zadowolenia z liczby gości nie kryje właściciel jednego z sopockich pensjonatów. - W porównaniu z poprzednimi latami zdecydowanie widać więcej turystów. Telefony dosłownie się urywają, goście dopytują o wolne pokoje. Jestem dobrej myśli, jeśli chodzi o nadchodzący sezon. Mam nadzieję, że te tłumy wczasowiczów utrzymają się również w kolejnych tygodniach - mówi.
Wielu przyjezdnych widać też na Mazurach. - Obłożenie jest bardzo duże. Mamy zajęty prawie cały ośrodek. Turystów jest naprawdę dużo, widać to na każdym kroku - mówi pracownica jednego z obiektów. - Wszystkie domki letniskowe znalazły lokatorów, amatorów biwakowania też nie brakuje - dodaje właściciel innego biznesu.
Zakopane. Jedni narzekają, inni się cieszą
A jak wygląda sytuacja pod Tatrami? Zakopane zwykle przyciąga tłumy, jednak w tym roku wśród właścicieli obiektów noclegowych zdania co do frekwencji są podzielone. Właścicielka kwatery prywatnej, z którą rozmawialiśmy, ocenia, że ruch w porównaniu z ubiegłymi majówkami zmalał.
Z tego, co mi wiadomo, jest średnio. Nikt nie ma stuprocentowego obłożenia. Ja dodatkowo prowadzę inny punkt i widzę, że jest mniejszy ruch niż w poprzednich latach - tłumaczy.
Jej zdaniem Polacy uwierzyli w mity rozpowszechniane o stolicy polskich Tatr. - Uważam, że ktoś robi Zakopanemu zły PR, a to później się odbija. Ciągle się straszy, że w Zakopanem jest drogo, że ceny są nie wiadomo jakie. A tak naprawdę są porównywalne z Warszawą czy miejscowościami nadmorskimi, a często nawet niższe - przekonuje rozmówczyni money.pl.
W jej ocenie miastu nie służą też opinie dotyczące ogromnego tłoku w najpopularniejszych miejscach. - Ludzie boją się przyjeżdżać do Zakopanego, bo ciągle słyszą, że wszędzie są tłumy, że ciężko gdziekolwiek usiąść. Tymczasem to się mija z prawdą. Spójrzmy na Katowice czy Kraków. Tam często trudno dostać stolik w restauracji bez wcześniejszej rezerwacji. A w Zakopanem wolnych miejsc nie brakuje - twierdzi.
Niestety wszystkie te krążące w internecie opinie, wszystkie te wyolbrzymione nagłówki skutecznie niektórych odstraszają - ubolewa.
Właścicielka apartamentów: zapełniło się w ostatniej chwili
Odmienne spostrzeżenia ma jednak Iwona Siuty, właścicielka Liberta INN - Górski Hyr, pokoi gościnnych 400 metrów od słynnych Krupówek. - Ruch turystyczny jest naprawdę bardzo duży. Jestem właśnie na Krupówkach i widzę, że ciężko się przedrzeć przez tłum, prawdziwe oblężenie - relacjonuje w rozmowie telefonicznej z money.pl. Jako jedyna nie ma obiekcji przed rozmową pod nazwiskiem.
Jak ocenia, sytuacja do ostatniej chwili była niepewna. - Szczerze powiem, zapowiadało się do ostatniego momentu, że będzie inaczej. Faktycznie niektóre obiekty nie miały wcześniej rezerwacji. Dopiero w ostatniej chwili wszystko się zapełniło - wyjaśnia.
Nie ukrywa też, że nie wszyscy właściciele obiektów noclegowych w Zakopanem są tak samo zadowoleni. - Wiele zależy od lokalizacji. Jeśli ktoś ma obiekt w samym centrum, zawsze sobie poradzi. Gorzej, jak kwatera czy pensjonat są na obrzeżach. Z dala od głównych atrakcji. Wtedy rzeczywiście może być trudniej zapełnić pokoje - tłumaczy Iwona Siuty.
Zakopane będzie się zmieniać?
Nasza rozmówczyni zwraca też uwagę na pewną prawidłowość. - Cały czas przybywa miejsc noclegowych, trwa intensywna rozbudowa deweloperska. To sprawia, że goście mają coraz większy wybór zarówno pod względem cen, jak i jakości. Obiekty położone na obrzeżach muszą w takiej sytuacji trochę przystopować z cenami. Tymczasem te w samym centrum mogą sobie pozwolić na podniesienie stawek, nawet jeśli standard nie jest najwyższy - ocenia.
- Kto nie idzie z duchem czasu i oczekiwaniami klientów, ten może "wyginąć" jak dinozaur - dodaje Iwona Siuty.