W rozmowie z "Forbesem" Witold Witkowski wspomina początki swojej przygody z "pływającymi domami". Houseboat to połączenie wolnej łodzi motorowej z dwupokojowym apartamentem hotelowym z tarasem - wskazuje miesięcznik.
Na początek parostatki
Zaczęło się od zakupu łodzi motorowej. Przyszły sprzedawca houseboatów od 2008 roku zaczął odwiedzać targi żeglarskie i odkrył, że Polska ma silną pozycję, jeżeli chodzi o produkcję jachtów. "Forbes" przytacza dane Polskiej Izby Przemysłu Jachtowego, z których wynika, że krajowe stocznie co roku wytwarzają 22 tys. jednostek. 95 proc. z nich idzie na eksport.
Wiedziałem, że jako kolejny producent łódek z Polski nie przebiję się i muszę postawić na jeszcze nieodkrytą niszę. Postanowiłem zbudować parostatek – wspomina twórca La Mare w rozmowie z "Forbesem".
Dalsza część artykułu znajduje się pod materiałem wideo
W 2009 roku pierwszy parostatek wystawił na targach w Düsseldorfie. Mosiężny silnik zainstalowany w środku ściągnął ze Stanów Zjednoczonych. – Wszyscy się nim zachwycali, mówiąc "schön", czyli po niemiecku piękny. Nie cierpię tego słowa, bo nic z tego nie wynikało. Okazało się, że ludzi fascynujących się parostatkami jest sporo, ale oni chcą nimi pływać, a nie je kupować – kontynuuje Witkowski.
Houseboaty coraz bliżej
Z czasem narodziła się koncepcja houseboatów. Witold Witkowski pokazywał je na zachodnich targach, a jednocześnie wynajmował je w Bydgoszczy i w Zatoce Gdańskiej.
To właśnie dzięki nim koncepcja ta przeszła metamorfozę. Zamiast aluminium pojawił się polietylen, salon został przeszklony, doszły sauna i jacuzzi, a szerokość wzrosła z 3 do 5 metrów.
Choć przez kilka lat La Mare sprzedawało kilka lub kilkanaście domów na wodzie, to w końcu z czasem przyszedł przełom. Nie powstrzymała go nawet pandemia koronawirusa. Sprzedaż rosła znacząco, aż w 2021 roku sięgnęła poziomu 104 maszyn. Przychody La Mare natomiast skoczyły z 5 do 41 milionów złotych.