7 grudnia do Narodowego Banku Polskiego została wezwana policja. Jak udało nam się ustalić, pod telefon alarmowy zadzwonił Paweł Mucha, członek zarządu banku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Money.pl ujawnia skalę konfliktu w NBP
- Tak, interweniowaliśmy wtedy na wezwanie osoby z Narodowego Banku Polskiego - mówi nam podinsp. Robert Szumiata z Komendy Rejonowej Policji Warszawa I (Śródmieście).
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że Mucha wezwał służby, bo miał zauważyć, że z jego gabinetu zniknęła część przedmiotów, w tym rzeczy osobiste, jak książki czy dokumenty.
Ta historia ma jednak swój początek nieco wcześniej, bo już 4 grudnia.
W skrzydle siedziby NBP, w którym swoje gabinety mają członkowie zarządu oraz członkowie Rady Polityki Pieniężnej, trwał wtedy remont. Nagle doszło do awarii.
- W NBP doszło do uszkodzenia pionu wodno-kanalizacyjnego i zalania części pomieszczeń, w tym gabinetu członka zarządu Pawła Muchy. Pilnie odcięto zasilanie prądem, bo istniało poważne zagrożenie zalania instalacji - mówi nam anonimowo jeden z pracowników administracji banku.
Zalany gabinet i zdziwienie Muchy
5 grudnia Pawła Muchy nie było w pracy z powodu jednodniowego urlopu. Gdy wrócił kolejnego dnia, miał nie zauważyć żadnych śladów zalania swojego gabinetu. Z naszych ustaleń wynika, że normalnie w ten dzień pracował.
W międzyczasie pracownicy otrzymali oficjalną informację na ten temat w wewnętrznym systemie:
Departament Administracyjny uprzejmie informuje, że z powodu awarii dotychczasowy gabinet oraz sekretariat Członka Zarządu NBP Pana Pawła Muchy zostały wyłączone z użytkowania.
7 grudnia Mucha także pracował w swoim gabinecie. O godz. 13 i 14.15 miał mieć spotkania, dlatego wyszedł z banku na dwie godziny. To wtedy, jak przekonują nasi informatorzy, miało dojść do kolejnego już zalania gabinetu członka zarządu NBP. Jego rzeczy z gabinetu zostały zaplombowane i przeniesione do nowego pomieszczenia na ósmym piętrze.
Jak dowiaduje się money.pl, Mucha po powrocie ze spotkania ok. godz. 15 nic nie wiedział o usunięciu osobistych przedmiotów z gabinetu podczas jego nieobecności. Miał też kolejny raz nie zauważyć żadnych oznak awarii, o których informował bank.
- Mówił, że nie ma swoich rzeczy, nie ma dostępu do dokumentów, nie może świadczyć pracy na rzecz NBP. Dlatego wzywa policję - przekonuje nasz informator. Tak też się dzieje.
Mucha wyszedł do policji przed budynek banku. Poprosił o spisanie notatki służbowej, nie złożył jednak zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Po kilkunastu minutach wrócił, ale nie mógł już dostać się do skrzydła, w którym znajduje się jego gabinet. Jak twierdzą nasze źródła, w międzyczasie jego magnetyczna karta dostępu do korytarza, w którym jeszcze chwilę wcześniej mógł przebywać, przestała działać.
NBP nie chce komentować "awarii"
Paweł Mucha nie chce odnosić się do całego zajścia. Ale też nie zaprzecza, gdy pytamy go o zaistniałe fakty.
Money.pl zapytał Wojciecha Andrusiewicza, rzecznika NBP, o awarię w banku, przyjazd policji, zachowanie Pawła Muchy oraz wyłączenie mu karty dostępu. Rzecznik nie chciał odnosić się do większości naszych ustaleń. Odpowiedział oficjalnie, że "trudno mu komentować tego typu narrację, ktokolwiek by jej nie kierował do prasy, a tym bardziej jeżeli kieruje ją anonimowo".
- Nie przywykłem do wchodzenia w polemikę na poziomie tego typu anonimowych tez. Proszę, więc pozwolić, że nie będę komentował kwestii zarządzania nieruchomościami przez Narodowy Bank Polski, bo nic spektakularnego się tu nie dzieje. Dementuję natomiast stanowczo, by policja kiedykolwiek interweniowała, czy choćby nawet weszła do budynków Narodowego Banku Polskiego. Nic takiego nie miało miejsca - przekonuje.
Rzeczywiście, policja do banku nie weszła, ale zjawiła się przed jego siedzibą wezwana przez członka NBP. Jak już wspomnieliśmy, informację tę potwierdziła nam oficjalnie śródmiejska policja.
Iskrzy na linii Glapiński-Mucha
Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że kilka tygodni temu Mucha, który już otwarcie krytykował zachowania prof. Glapińskiego, spotkał się z kilkoma członkami Rady Polityki Pieniężnej z ramienia Senatu, którzy od lat stoją w opozycji do działań szefa NBP. Zarząd miał o wszystkim wiedzieć.
- Czy specjalnie chciano przenieść Muchę z korytarza RPP, by nie się z nimi nie spotykał? Nie wiem. Byłoby to kuriozalne, bo przecież zawsze mogą się zobaczyć na mieście, ale już tyle widziałem, że nic by mnie nie zaskoczyło - słyszymy od jednego z naszych informatorów.
Tak jak pisaliśmy, gabinet Muchy znajduje się w jednym korytarzu obok pomieszczeń członków RPP w specjalnym skrzydle NBP. Nieoficjalnie wiemy, że przeniesienie go do innego pomieszczenia w banku ma być tymczasowe, jednak nie wiadomo na jak długo.
Spór oficjalnie między Muchą a prof. Glapińskim wybuchł kilka miesięcy temu. Mucha zarzucał Glapińskiemu łamanie prawa i ukrywanie przed nim dokumentów, choć sam przez lata firmował zachowania w NBP. Szef banku z kolei mówił, że żadnej wojny w zarządzie nie ma, a Mucha ma "egzotyczne żądania" finansowe.
NBP opublikował wtedy komunikat, w którym stwierdził, że "nieakceptowalne są zachowania członka zarządu Pawła Muchy" polegające m.in. na "wytwarzaniu atmosfery zagrożenia" i "bezzasadnej krytyce".
Sam zainteresowany w odpowiedzi opublikował oświadczenie, w którym m.in. stwierdził, że prezes NBP ma utajniać protokoły posiedzeń Rady Polityki Pieniężnej, za co może grozić mu nawet Trybunał Stanu. Prof. Glapiński kilkukrotnie wspominał, że cała sprawa zamyka się po prostu w żądaniach finansowych. Mucha z kolei odbija ten argument, mówiąc, że owszem domaga się niezapłaconych pieniędzy, ale środki przekaże na hospicjum i nie chodzi o kwestie materialne, a o zasady praworządności i przestrzegania procedur przez prezesa Glapińskiego.
Konflikt narastał od wielu miesięcy
Jak udało nam się dowiedzieć, cichy konflikt między dwoma panami narastał od listopada zeszłego roku. Wtedy to Paweł Mucha miał pierwszy raz wstrzymać się podczas głosowania nad jedną z uchwał zarządu. W grudniu głosował już przeciwko.
W styczniu prof. Glapiński zostawił mu tylko jeden departament do nadzoru, by ostatecznie pozbawić go nadzoru również i nad tym obszarem. Z kolei w marcu konflikt nabrał już zupełnie otwartego wymiaru, a Mucha zwracał uwagę na możliwą odpowiedzialność prezesa NBP przed Trybunałem Stanu.
Wojna w zarządzie trwa więc w najlepsze. W ostatni piątek Mucha opublikował pismo, w którym NBP prosi go o usunięcie wszystkich tweetów oraz zaprzestania publikowania nowych.
"Zadziwiająca koincydencja, że w dniu publikacji kolejnych materiałów na temat mojej osoby w mediach współpracujących z NBP zażądano ode mnie usunięcia dotychczasowych wpisów w X (dawniej Twitter) i wydano mi w tym zakresie 'polecenie'. Wyjaśniam więc, że mam prawo do wypowiedzi" - napisał w komentarzu pod wpisem.
Z kolei w sobotę Mucha pokazał dokument dotyczący przyznawania premii przez prof. Glapińskiego. To wywołało medialną burzę (o czym więcej piszemy TUTAJ).
"Czegoś takiego jeszcze nie widziałem"
Eksperci pytani przez money.pl zgodnie twierdzą, że obie strony konfliktu powinny jak najszybciej go zakończyć. Jednocześnie dziwią się, że doszło aż do takiej eskalacji sporu i dochodzi do tak kuriozalnych scen.
Czegoś takiego jeszcze nie widziałem - mówi w rozmowie z money.pl Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu, który od lat obserwuje sytuację w polskim banku centralnym.
- Naprawdę należy już przerwać ten smutny spektakl - postuluje ekonomista.
Według niego w ciągu ostatnich tygodni Paweł Mucha upublicznił "tyle materiału" sugerującego naruszenie prawa przez prezesa Adama Glapińskiego, że "do NBP nie powinna przyjeżdżać policja" a "prokurator z zaproszeniem pana Muchy na rozmowę".
Z kolei Sławomir Dudek, prezes Instytutu Finansów Publicznych, twierdzi, że tak ważna instytucja, jaką jest Narodowy Bank Polski, powinna być "krystalicznie czysta".
- A tutaj szambo wybiło i nic nie zapowiada, aby szybko się ten serial skończył. Zamieszanie z policją i członkiem zarządu nigdy nie powinny mieć miejsca. Brak zaufania w kierownictwie NBP jest rażący. W konstytucyjnym organie takie rzeczy nie powinny się wydarzać. To skandal - podsumowuje ekspert.
Damian Szymański, wiceszef i dziennikarz money.pl