Pensylwania po raz kolejny znalazła się w centrum uwagi kampanii prezydenckiej. W ostatnich tygodniach można było zauważyć znaczące inwestycje obu sztabów wyborczych w tym stanie, zarówno pod względem kampanii medialnych, jak i spotkań z wyborcami.
"Swing states", czyli zwycięzca bierze wszystko
Pensylwania bowiem to jeden z tzw. swing states - stanów wahających się. Każdy z nich ma określoną liczbę głosów elektorskich - łącznie tych siedem stanów ma ich 93. I to właśnie one przesądzą o tym, kto zasiądzie w fotelu prezydenta USA. Pensylwania ma najwięcej takich głosów: 19. W tym roku należą do nich jeszcze Arizona (11 elektorów), Georgia (16), Michigan (15), Nevada (6), Północna Karolina (16) i Wisconsin (10).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W swing states przewaga jednego z kandydatów jest niewielka, przez co każdy z tych stanów ma duży wpływ na ostateczny wynik. W rozmowie z Money.pl zwracał na to uwagę Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP. - Kluczową kwestią jest to, że w większości stanów obowiązuje zasada "zwycięzca bierze wszystko" - czyli ten kandydat, który zdobędzie większość głosów w danym stanie, automatycznie otrzymuje wszystkie głosy elektorskie tego stanu. W praktyce oznacza to, że niektóre stany, gdzie przewaga jednego z kandydatów jest minimalna, mogą przesądzić o wyniku całych wyborów - mówił Bujak.
W Pensylwanii szczególne znaczenie mogą mieć głosy mieszkającej tam Polonii. W stanie tym mieszka ok. 700 tys. Polaków - ok. 5 proc. ludności - co czyni tę społeczność istotnym czynnikiem w wynikach głosowania.
Rozstrzygną sprawy gospodarcze
Katarzyna Kucharska, właścicielka sklepu z polską żywnością w Pensylwanii, nie czuje się zaskoczona aktywnością sztabów w jej stanie. - Nie jest zaskoczeniem, że stan znów jest języczkiem u wagi, a kandydaci poświęcają mu wiele uwagi - mówi w rozmowie z Money.pl. Zauważa, że "zdania co do kandydatów są bardzo podzielone". - Jest jednak taka ogólna ekscytacja, podobnie jak we wszystkich grupach społecznych, żeby po prostu iść głosować - dodaje.
Kucharska wskazuje, że w wyborczych dyskusjach dominują kwestie ekonomiczne. - Gospodarka jest w tej kampanii z pewnością najważniejsza. To słyszę od wszystkich - mówi. Dodaje również, że "dla Polaków ważna jest też sytuacja w Ukrainie", ale ostatecznie "Polska jest daleko, więc to właśnie gospodarka jest ważniejsza". - Wszyscy mają te same problemy, co każdy przeciętny Amerykanin - dodaje.
Właścicielka polskiego sklepu analizuje sytuację gospodarczą USA. - Pandemia i różne wydarzenia globalne spowodowały wzrost cen. Z inflacją zmagają się w tej chwili wszystkie kraje. A statystycznie Stany wypadają w tym wszystkim najlepiej - twierdzi. Przyznaje jednak, że "niektórym ciężko to ludziom wytłumaczyć". - Wielu widzi tylko to, co dzieje się wokół niego. Widzi, że ceny są wyższe, że zostaje mniej w portfelu - wskazuje.
- Na pewno są ludzie, którzy czują, że jest im gorzej, takie mają wrażenie. W moim odczuciu nastroje Amerykanów są gorsze niż ich realna sytuacja - przyznaje Kucharska.
Paradoks w zachowaniach Amerykanów
- Obiektywnie rzecz biorąc sytuacja nie jest zła. Rynek pracy na przykład wciąż jest w dobrej kondycji. Rosnące ceny nie są tak gigantycznym problemem jak w Europie. Ceny nie podwoiły się. W przypadku niektórych produktów wzrosły oczywiście nawet o 50 proc., ale Stany Zjednoczone są w jednej z lepszych sytuacji na świecie - ocenia Kucharska.
Nasza rozmówczyni zauważa przy tym pewien paradoks w zachowaniach konsumenckich: - Amerykanie też ograniczają wydatki, zastanawiają się jak rozdysponować ograniczoną pulę pieniędzy. Mimo że ceny wzrastają, ludzi nadal stać na zakupy.
Właścicielka sklepu odnosi się również do opinii o gospodarce za czasów poprzedniej administracji. - Często słyszę, jak ludzie powtarzają, że za prezydentury Trumpa ceny były niższe. Ale nie biorą pod uwagę, że to nie był jego wkład, tylko to, co odziedziczył po Obamie - tłumaczy. Jak twierdzi, wiele zmieniła pandemia. - Ludzie nie wydawali pieniędzy na podróże, na benzynę, siedzieli w domach, nie chodzili do restauracji. Te pieniądze były w jakimś stopniu wydawane na inne potrzeby, ale teraz wszystko wróciło przecież do normy - mówi Polka.
Jak twierdzi Kucharska, ta ostrożność w wydatkach może jednak wynikać z działania mediów tradycyjnych i społecznościowych. - Ludzie są trochę zastraszeni - mówi Polka.
Stany Zjednoczone wciąż ziemią obiecaną
Polka dzieli się również doświadczeniami z prowadzenia własnego biznesu. - W USA wciąż kwitną interesy. Jeśli chodzi o nasz sklep, to jesteśmy taką niszą: prowadzimy polskie delikatesy stworzone dla konkretnego klienta, dla polskiego imigranta - wyjaśnia.
Zauważa ona jednak pewne wyzwania. - U nas są trochę inne problemy, ponieważ polska imigracja się zmniejsza. Polak nie musi już wyjeżdżać za granicę za pracą tak daleko. Ma tę możliwość w Europie, nie wyjeżdża do Ameryki tak masowo. Mamy więc coraz mniej klientów - tłumaczy.
Mimo wszystko - rozmawiając ze znajomymi, którzy prowadzą firmy w Polsce - widzę że tutaj prowadzi się firmy o wiele łatwiej. Podatki nie są tak wysokie. Nie narzekam, moi znajomi nie narzekają. To zależy oczywiście od branży, ale myślę, że nie mamy takich problemów z małym biznesem - ocenia właścicielka sklepu.
Polka w USA zmęczona politycznymi reklamami
Pytana o przewidywania wyborcze, nasza rozmówczyni zachowuje ostrożność. - To jest ciężkie pytanie. Dotychczas myślałam, że Kamala Harris pokona Trumpa. Teraz już nie jestem tego taka pewna - przyznaje.
Wskazuje też na zmęczenie intensywną agitacją. - Ogólnie jestem zmęczona tą całą kampanią wyborczą. Jesteśmy tutaj tak bombardowani reklamami, że chciałabym, żeby to się wreszcie zakończyło. Może jednak Harris wygra, ale to naprawdę może zmienić się w ostatniej chwili w każdą stronę - podsumowuje.
Wybory prezydenckie w USA zbliżają się wielkimi krokami. Kamala Harris odzyskała niewielką przewagę nad Donaldem Trumpem. To wyniki wyłonione spośród osób, które prawdopodobnie wezmą udział w wyborach - wynika z najnowszego sondażu ABC News. Wśród wszystkich zarejestrowanych wyborców różnica między Kamalą Harris a Donaldem Trumpem wynosi zaledwie 2 punkty procentowe, 49 do 47 proc.
Robert Kędzierski, dziennikarz money.pl