Data uruchomienia pierwszej polskiej elektrowni atomowej jest płynna. Jeszcze w maju minister przemysłu Marzena Czarnecka mówiła, że elektrownia w Choczewie zostanie uruchomiona w 2039 roku, podkreślając, że planowany rok 2033 jest nierealny. Później pojawiły się doniesienia o roku 2040. W czerwcu Maciej Bando, pełnomocnik rządu ds. infrastruktury energetycznej, zapowiadał, że wylanie tzw. pierwszego betonu jądrowego planowane jest w roku 2028, co oznacza, że zgodnie z deklaracjami amerykańskiego konsorcjum Westinghouse-Bechtel budowa pierwszego bloku powinna potrwać siedem lat. Co oznacza, że elektrownia powinna zostać uruchomiona w 2035 r.
Wbrew pozorom, czas ma tu ogromne znacznie. W najbliższych latach Polska rozpocznie proces wyłączania starych bloków węglowych, w tym również kluczowej dla stabilności polskiego systemu elektroenergetycznego elektrowni Bełchatów. Co oznacza, że około 5 GW mocy znikanie z naszego systemu. Ma to nastąpić w 2036 r. Te moce ma zastąpić właśnie atom. Płynność w określeniu daty jego uruchomienia, z zaledwie roczną zakładką, oznacza, że każde opóźnienie będzie grozić wytworzeniem tzw. luki wytwórczej, co realnie oznaczać może braki prądu.
Na szali bezpieczeństwo i koszty
Co jednak możemy zrobić, nim do sieci popłynie energia z elektrowni jądrowej? Braki w systemie energetycznym mogą częściowo pokryć inne odnawialne źródła energii. Problem w tym, że potrzeba dynamicznego rozwoju tej gałęzi energetyki. - Transformacja energetyczna całej Europy przyspiesza, a proces ten będzie długi i wymagający. Zielona energia to konieczność z punktu widzenia suwerenności Polski i jej interesu narodowego - podkreśla w rozmowie z money.pl Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.
Zgadza się z nim dr Kamil Lipiński, kierownik zespołu Klimatu i Energii w Polskim Instytucie Ekonomicznym. - Rozwój niskoemisyjnych źródeł energii, takich jak OZE i energetyka jądrowa, będzie miał zasadnicze znaczenie dla konkurencyjnego rozwoju polskiej gospodarki - zaznacza.
Jak argumentuje, będzie miało to również bezpośredni wpływ na koszty wytwarzania energii, a więc na jej cenę, co w konsekwencji dotknie również kieszeni obywatela.
W raporcie PIE "Koszty braku dekarbonizacji" pokazujemy, że wyniki uzyskane w modelu PEI Energy Mix wskazują, że opóźnienia lub zaniechania rozwoju niskoemisyjnych źródeł to w perspektywie 2060 r. ponad 18 proc. wyższe koszty - dodatkowe 330 mld zł, czyli 9 mld zł rocznie - i ponad 2-krotnie wyższe ceny energii na rynku hurtowym zaznacza dr Lipiński.
Co zrobić, aby uniknąć tego czarnego scenariusza? Potrzebować będziemy nowych mocy. Jak wylicza ekspert PIE, do 2030 r. co najmniej 10 GW w fotowoltaice i 14 GW w morskiej i lądowej energetyce wiatrowej. - To prawie dwukrotnie więcej OZE niż obecnie, potrzeba więc zdecydowanych działań - zaznacza.
Lipiński podkreśla, że kluczową rolę przy określaniu przyszłego zapotrzebowania na energię elektryczną będzie miało przyjęte tempo elektryfikacji. A w przypadku Polski, fundamentalne będzie pytanie o przyszłość ciepłownictwa – w jakim stopniu węgiel zostanie zastąpiony przez gaz ziemny, a w jakim przez pompy ciepła i rozwiązania wykorzystujące OZE.
Potencjał wiatru w polskiej energetyce
Podczas gdy fotowoltaika rozwijała się w Polsce w wyjątkowo szybkim tempie, energetyka wiatrowa na lata straciła jeden ze swoich potencjałów, jakim był rozwój elektrowni lądowych. Zamroziła ją wprowadzona w maju 2016 roku przez rząd PiS tzw. ustawa antywiatrakowa, czy też wysokościowa, która ograniczała odległość od zabudowań do dziesięciokrotności wysokości wiatraka (zasada 10H).
- Energetyka wiatrowa to nie tylko nasza niezależność energetyczna i bezpieczeństwo, ale też najtańszy prąd – jej koszt wytworzenia jest 3-3,5 krotnie niższy niż z paliw kopalnych - podkreślał Gajowiecki. - Takie uregulowania powodują, że jako kraj nie tylko nie korzystamy z najnowszych technologii, ale też mamy coraz droższą energię - zaznaczył.
W poniedziałek, po ok. 200 dniach nowego rządu, Ministerstwo Klimatu i Środowiska dodało do wykazu prac legislacyjnych i programowych Rady Ministrów projekt ustawy dot. elektrowni wiatrowych. Planowany termin przyjęcia projektu przez Radę Ministrów to III kwartał 2024 r. W projekcie zakłada się zniesienie generalnej zasady 10H i określenie nowej odległości minimalnej - 500 metrów.
Z najnowszych szacunków Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej wynika, że sama zmiana odległości minimalnej w ustawie z 700 na 500 metrów uwolni potencjał wiatru na poziomie ok. 41 GW do 2040 roku.
To właśnie wiatr ma potencjał zostać kluczowym narzędziem do walki z kryzysem klimatycznym i wysokimi cenami energii elektrycznej w Polsce. Polska ma bowiem bardzo korzystne warunki wietrzne, a budowa farm wiatrowych jest tania i bardzo szybka w porównaniu z alternatywami. Już w perspektywie 2-3 lat od zmiany przepisów moglibyśmy oczekiwać efektów w postaci dodatkowych mocy w systemie elektroenergetycznym, co przy konieczności wyłączeń przestarzałych elektrowni węglowych i grożącej Polsce luce wytwórczej ma kolosalne znaczenie - zaznacza Gajowiecki.
Polska ma potencjał
- Problemem nie jest brak potencjału OZE w Polsce - przekonuje dr Lipiński. Jak ocenia Wspólne Centrum Badawcze Komisji Europejskiej, w scenariuszu umiarkowanym, całkowity potencjał OZE Polski szacowany był w 2023 r. na 1265 TWh rocznie.
Większość, bo 65 proc. potencjału stanowiła fotowoltaika, której roczny potencjał generacji został oszacowany na 816 TWh, drugie miejsce zajmował wiatr. Oceniono, że może on odpowiadać łącznie za 241 TWh. 19 proc. potencjału to turbiny wiatrowe na lądzie, a 49 TWh, czyli 4 proc., morskie elektrownie wiatrowe. Następna była biomasa ze 158 TWh, czyli 13 proc.
Przy najlepszym scenariuszu rozwoju nowe farmy wiatrowe zagwarantować mają w perspektywie do 2030 r. 70-133 mld zł przyrostu PKB, 490-935 mln zł dodatkowych wpływów do samorządów, ok. 80 mld zł zamówień na produkty i usługi w łańcuchu dostaw oraz ok 100 tysięcy nowych miejsc pracy.
- Potencjał energetyczny morskiej energetyki wiatrowej z polskiej części Morza Bałtyckiego uznawany jest za jeden z największych w Europie, sięgający nawet 33 GW. Wykorzystanie tego potencjału pozwoliłoby na zaspokojenie niemal 60 proc. zapotrzebowania na energię elektryczną Polski - wylicza prezes Gajowiecki.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl