– W warunkach pełnego zatrudnienia przy pracach prostych dobrobytu nie przybędzie, przybędzie go od zatrudniania ludzi w konkurencyjnych firmach, które na podstawie inwestycji i innowacji tworzą wysoką wartość dodaną – komentuje dla money.pl Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ściągamy wykwalifikowanych, nie kusimy wynagrodzeniem
Eurostat w ostatnich dniach opublikował średnioroczne wynagrodzenie w krajach Unii Europejskiej. Polska znalazła się na czwartym miejscu od końca. Wskaźnik ten powstał ze względu na dyrektywę o niebieskiej karcie, która ma przyciągać wysoko wykwalifikowanych pracowników z państw spoza Wspólnoty.
Średnioroczne wynagrodzenie pracowników zatrudnionych w pełnym wymiarze czasu w Unii Europejskiej wyniosło 33,5 tys. euro. Najwięcej oferowano w Luksemburgu – 72,2 tys. euro, a najmniej w Bułgarii – 12,6 tys. euro rocznie. W Polsce roczna płaca wyniosła 14,4 tys. euro. Mimo to nasz kraj przyciąga pracowników legitymujących się niebieską kartą, która skierowana jest dla osób posiadających wyższe wykształcenie i odpowiednie dla swojego zawodu kwalifikacje.
Jak wynika z danych z 2020 r., to Niemcy głównie uzupełniają swoje luki kadrowe pracownikami wykwalifikowanymi spoza Unii Europejskiej. Berlin przyznał 5,6 tys. takich dokumentów, a w 2019 r. było ich 28,9 tys. Drugim krajem była Polska z liczbą 2,3 tys. i niewielkim wzrostem w porównaniu do 2019 r. Na trzecim miejscu znalazła się Francja z 1,3 tys. wydanych niebieskich kart.
Polska konkurencyjnym rynkiem?
Kiedy spojrzymy na wynagrodzenia oferowane w innych krajach Unii Europejskiej, wydaje się, że Polska nie może konkurować z innymi państwami.
– Z jednej strony trzeba przyznać, że Polska nie jest krajem najbardziej konkurencyjnym pod względem uposażenia pracowników. Mimo ogromnej presji płacowej i systematycznie rosnących pensjach, zarobki w Polsce są ciągle niesatysfakcjonujące, zwłaszcza że nie nadążają za inflacją – komentuje Aleksandra Wejt-Knyżewska z Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Mimo to ściągamy osoby spoza Unii Europejskiej, w tym z krajów Trzeciego Świata. Dlaczego?
– Śmiało możemy konkurować, widać to było przed samym konfliktem zbrojnym w Ukrainie. Działo się tak nie ze względu wynagrodzenia, ale dlatego, że cudzoziemcy mieli dużo łatwiejszy dostęp do możliwości nauki języka polskiego. Są też rozwiązania, dzięki którym mogą na uproszczonych zasadach dostać się do Polski. I to te mechanizmy powodują atrakcyjność danego kraju w stosunku do tego, kto chce do nas przyjechać. Otworzyliśmy się na Ukraińców, otworzyliśmy się na Białorusinów i ich ściągnęliśmy – mówi nam Mariusz Zielonka, ekspert ekonomiczny z Konfederacji Lewiatan.
Jak wynika z opinii ekonomistów i ekspertów, to nie wysoko wykwalifikowani pomogą nam uzupełnić luki demograficzne.
Brakuje rzemieślników, a przychodzą magistrzy
Jak wyjaśnia w rozmowie z serwisem money.pl Kamil Sobolewski z Pracodawców RP, Polsce nie brakuje osób z wyższym wykształceniem. – Średniorocznie ubywa z rynku pracy między 150 a 200 tys. osób, ale w grupie osób z wykształceniem wyższym tendencja jest odwrotna. W 2005 r. jedna piąta pracowników dysponowała wykształceniem wyższym, a dzisiaj na 370 tys. osób, które są w roczniku wchodzącym na rynek pracy, 290 tys. kończy wyższe studia – mówi.
I dodaje, że obecnie kurczy się liczba osób w wieku produkcyjnym, ale rośnie liczba osób z wykształceniem wyższym. – To oznacza, że największy deficyt rąk do pracy jest wśród osób z wykształceniem poniżej wyższego. Znają to kraje zachodnie, gdzie od lat rosną płace w zawodach wymagających niskich kwalifikacji – uzupełnia nasz rozmówca.
Nie należy jednak zapominać o odpływie specjalistycznej kadry – czyli tzw. drenażem mózgów, mowa tu przede wszystkim o pracownikach sektora IT, w tym administratorów sieci oraz o lekarzach.
Na ratunek demografii
Numer PESEL otrzymało w Polscejak dotąd ponad 1,4 mln Ukraińców. Wiceminister spraw wewnętrznych Paweł Szefernaker mówił w Parlamencie Europejskim, że nie ma żadnego państwa w Unii Europejskiej, w którym tak wiele osób planowałoby zostać na dłużej. I dodał, że wszyscy, którzy chcieli przekroczyć granicę, mieli taką możliwość.
Według badania przeprowadzonego przez Platformę Migracyjną EWL oraz Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego niewielka część ukraińskich specjalistów podjęła zatrudnienie w swoim zawodzie w Polsce.
Najliczniej obsadzone zostały stanowiska w sektorze usług, handlu (jako pracownicy sprzedaży) oraz pracownicy fizyczni i technicy. Dlatego też, zdaniem ekspertów, tymczasowo uzupełniliśmy lukę – dzięki napływowi uchodźców.
– Lukę demograficzną udało nam się sztucznie i doraźnie zasypać. Pytanie, jak długo zostaną te osoby w kraju – pyta retorycznie Mariusz Zielonka z Konfederacji Lewiatan.