Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Jeżeli liczyć PKB na głowę według parytetu siły nabywczej, to Polska znajduje się w pierwszej 30 lub nawet 25 krajów o najwyższym dochodzie (pomijając raje podatkowe i małe państwa eksportujące ropę naftową).
Rozwój gospodarczy, czy mówiąc szerzej - dobrobyt państw można mierzyć dziesiątkami, jeśli nie setkami wskaźników. Nie jest to tylko wyżej wspomniane PKB. Jest to również wysokość dochodów, oczekiwana długość życia, dostępność usług medycznych, czy choćby czystość powietrza. Zajmując tak wysoką pozycję, jeśli chodzi choćby o poziom PKB, nie powinno więc zaskakiwać, że w przypadku niektórych wskaźników powoli nasz kraj zaczyna się wysforowywać na światowego lidera. Oto trzy obszary, w których Polska nie ma się czego wstydzić.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Płaca minimalna. Polska jednym z liderów
Według Eurostatu w styczniu 2024 r. polska płaca minimalna wynosiła 4242 zł brutto, co stanowiło równowartość niecałego 1000 euro. Czy na pewno więc jest się z czego cieszyć? Minimalna w Niemczech to ponad 2 tys. euro, w Irlandii prawie 2250 euro. Nie mówiąc już o Luksemburgu, gdzie najniższa krajowa przebijała 2,5 tys. euro.
Tak proste przeliczenie zamazuje nam różnice w sile nabywczej pieniądza. Przecież za 100 euro w Niemczech (czy też w Irlandii lub Luksemburgu) można kupić znacznie mniej towarów i usług niż nad Wisłą. Właśnie dlatego statystycy tworzą sztuczne waluty, które mają niwelować te różnice. Eurostat posługuje się tak zwanym Standardem Siły Nabywczej (PPS - Purchasing Power Standard). Teoretycznie za 100 PPS można kupić tyle samo w Polsce, w Rumunii, czy w Danii. Jeśli porównamy płace minimalne, używając właśnie tej miary, uzyskamy znacznie inny obraz.
Okaże się wtedy, że Polska płaca minimalna od stycznia 2024 wynosi niemal 1500 PPS. I jest właściwie równa... irlandzkiej płacy minimalnej. W tej kategorii przed nami znajdują się jedynie cztery zamożne kraje europejskie: Francja, Belgia, Holandia, Luksemburg i Niemcy. To ostatnie państwo może poszczycić się najwyższą płacą minimalną w UE (i prawdopodobnie na świecie) wynoszącą w przeliczeniu niecałe 1900 PPS. To zaledwie o 25 proc. więcej niż w przypadku naszego kraju.
Mało tego, jeśli zajrzymy do opracowania OECD, to zauważymy również, że znajdujemy się blisko szczytu tabeli, jeśli chodzi o to, jaki odsetek średniego wynagrodzenia stanowi minimalna. W naszym kraju w 2022 r. płaca minimalna stanowiła 42 proc. średniej pensji. Przed nami znajdowało się jedynie kilka rozwiniętych krajów: Nowa Zelandia, Słowenia, Francja, Wielka Brytania i Korea Południowa.
Warto tu zwrócić uwagę na jedną sprawę. Otóż dane są sprzed dwóch lat; od tamtego czasu na rynku pracy naprawdę sporo się zmieniło między innymi przez inflację. W polskie prawo zaszyty jest mechanizm, który nakazuje dostosowywanie najniższego wynagrodzenia do tempa wzrostu cen towarów i usług. Najniższa krajowa od 2022 w naszym kraju wzrosła nominalnie o... 40 proc., goniąc tym samym średnią pensję (i dokładając się również do wzrostu samej średniej krajowej). Prawdopodobnie więc awansujemy wyżej w zaprezentowanym zestawieniu.
Wydatki na politykę prorodzinną
Kiedy spojrzymy na dane Eurostatu, to okaże się, że w 2021 r. byliśmy niekwestionowanym liderem, jeśli chodzi wydatki prorodzinne jako procent wszystkich wydatków na politykę społeczną. W naszym kraju stanowiły one prawie 15 proc. tego, co państwo przeznaczało na cele społeczne. Tuż za nami znajdował się jeden z najbogatszych krajów świata, czyli Luksemburg. Tak wysokie miejsce jest oczywiście zasługą programu 500+.
Jesteśmy również (niemal) liderami, jeśli chodzi o wydatki na politykę prorodzinną jako część PKB. Wydatki na dzieci bowiem stanowiły w 2021 roku (najświeższe dane) niemal 3,4 proc. naszego produktu krajowego brutto. W tym porównaniu nieco lepiej wypadli nasi zachodni sąsiedzi, którzy na wspomniany cel przeznaczali 3,6 proc. PKB.
Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że sam udział wydatków na politykę prorodzinną czy to w PKB, czy to w sumie wydatków na politykę społeczną paradoksalnie nie musi oznaczać tego, że... jest ona niezwykle hojna.
Na powyższe wskaźniki może mieć wpływ np. sytuacja demograficzna danego kraju. Jeśli więc w państwie jest bardzo dużo dzieci, to nawet skromny program będzie oznaczał duże wydatki. Ale to nie jest przypadek Polski. Od lat nasze społeczeństwo dynamicznie się starzeje i tak samo od lat mamy niską dzietność (to pierwsze wynika z drugiego). Warto jeszcze rzucić okiem jak wyglądają wydatki na ten cel przeliczone na wyżej wspomnianą już sztuczną walutę PPS.
W 2021 r. państwo polskie wydawało rocznie na jedno dziecko około 5 tys. PPS. Hojniejsi od nas byli Finowie, Austriacy, Duńczycy, Niemcy i Luksemburczycy. Jeśli o tę miarę chodzi to właśnie w takiej lidze gramy: samej czołówki najzamożniejszych krajów świata.
Nie można tu jednak nie wspomnieć o pewnym słoniu w pokoju. Chodzi o to, że bardzo duża część z naszej polityki prorodzinnej (chodzi oczywiście o program 800+) jest nieskuteczna w jednym ze swoich głównych celów, a mianowicie w zachęcaniu ludzi do posiadania większej liczby potomstwa. Polskę cechuje jeden z najniższych współczynników dzietności nie tylko w Europie, ale również na świecie.
Jednak, żeby oddać sprawiedliwość, należy zaznaczyć dwie rzeczy. Pierwsza to fakt, że bardzo wiele zamożnych i rozwiniętych krajów boryka się z podobnym problemem - młodzi ludzie nie palą się do posiadania potomstwa. Druga rzecz to fakt, że choć 500+ nie spełniło obietnic o zwiększeniu dzietności, to bardzo wyraźnie poprawiło sytuację materialną milionów osób.
Zagrożenie ubóstwem i wykluczeniem społecznym
Jest to zbiorcza kategoria agregowana przez Eurostat. W jej skład wchodzą trzy podkategorie. I tu, niestety, nie obędzie się bez technicznego języka. Pierwsza z nich to tzw. zagrożenie ubóstwem liczone jako odsetek gospodarstw domowych osiągających mniej niż 60 proc. mediany dochodu wszystkich gospodarstw domowych.
Druga to wskaźnik tak zwanej deprywacji materialnej. W tym przypadku chodzi o odsetek gospodarstw domowych, które "odhaczają" co najmniej siedem z trzynastu kryteriów. Wśród tych ostatnich znajdują się m.in.: niemożliwość wyjazdu na tygodniowe wakacje co najmniej raz w roku, brak możliwości odpowiedniego ogrzania mieszkania, czy nieposiadanie przynajmniej dwóch par butów.
Trzecią kategorią jest odsetek gospodarstw domowych o tak zwanej niskiej intensywności pracy. Na to z kolei ma wpływ m.in. bezrobocie czy odsetek osób zdezaktywizowanych zawodowo (czyli niepracujących i nieszukających pracy). Po zsumowaniu tych trzech kategorii Eurostat przedstawia odsetek osób zagrożonych ubóstwem i wykluczeniem społecznym.
Jak tu wypadamy? Znów niemal najlepiej w Europie. Wyprzedzają nas jedynie Finowie, Słoweńcy i Czesi. Jeśli chodzi o średnią dla UE, ponad 21 proc. osób jest zagrożonych ubóstwem lub wykluczeniem społecznym. W naszym kraju jest ich około 16 proc. To mniej niż w znanych ze swoich opiekuńczych tradycji Szwecji, Holandii, czy Danii.
Skąd tak dobre wyniki w tych kategoriach? Przyczyn jest wiele. Jedną z nich z pewnością jest relatywnie dobra sytuacja na naszym rynku pracy - niskie bezrobocie (również niemal najniższe w Europie i na świecie) i dynamicznie rosnące pensje. To z kolei wynika z pewnego megatrendu, czyli starzenia się społeczeństwa. Na emeryturę przechodzą liczniejsze roczniki, niż wchodzą na rynek pracy. To powoduje kurczenie się bazy dostępnych pracowników i zwiększa siłę negocjacyjną zatrudnianych.
Do tego trendu dołożyła się polityka rządu Prawa i Sprawiedliwości. Ten z jednej strony zaproponował program 500+, który z miesiąca na miesiąc podbił dochody setek tysięcy, jeśli nie milionów ludzi, a z drugiej postawił na szybki wzrost płacy minimalnej. Można dyskutować o nadużyciach poprzedniej władzy, o jej kolesiostwie i chaosie prawnym, jaki wprowadziła, ale nie można również odmówić partii Jarosława Kaczyńskiego tego, że na jej rządach skorzystały materialnie miliony ludzi. I warto zdawać sobie z tego sprawę, kiedy będziemy następnym razem zastanawiać się, skąd bierze się wysokie poparcie dla PiS.
Autorem jest Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o ekonomii, gospodarce i kulturze, współtwórca podcastu i kanału na YouTube "Ekonomia i cała reszta"