Kryzys energetyczny wisi nad całą Europą, a zbieg kilku dodatkowych czynników spowodował, że jego widmo dotknęło również Polskę. W poniedziałek skala niedoboru rezerw mocy w kraju przekraczała w niektórych godzinach nawet 1000 MW. Jak poinformowały Polskie Sieci Energetyczne, oznacza to, że niedobory były "istotne".
PSE przestrzega, że również we wtorek Polska może mieć problem w zbilansowaniu krajowego systemu elektroenergetycznego. "W dniu 7.12.2021 r. bilans krajowego systemu energetycznego będzie także napięty. PSE na bieżąco analizują sytuację bilansową i będą podejmowały niezbędne działania dla zapewnienia bezpieczeństwa pracy krajowego systemu elektroenergetycznego" - przestrzegał na swojej stronie internetowej operator.
W poniedziałek na odsiecz Polsce przyszły 4 kraje, z którymi łączy nas wspólny rynek energii UE bądź odpowiednie umowy o międzynarodowej współpracy - Szwecja, Niemcy, Litwa oraz Ukraina. Dzięki importowi energii udało się utrzymać wymagane rezerwy mocy.
Jak poinformował Svenska Kraftnät, odpowiednik polskiego PSE w Szwecji, udostępnił energię z olejowej elektrociepłowni Karlshamnsverket. Kierownik operacyjny elektrowni, Pontus de Maré zapwnił, że nawet jeśli spodziewana jest stosunkowo wysoka konsumpcja energii w południowej Szwecji, to będzie możliwość wsparcia Polski, jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego.
Co się wydarzyło?
PSE poinformowało, że kryzys ten powstał "ze względu na niską generację wiatrową oraz postoje awaryjne i remontowe kilku jednostek wytwórczych" w kraju. We wtorek tuż po południu nasze zapotrzebowanie sięgało 26 906 MW, a nasze moce wytwórcze wciąż go nie pokrywają. Stąd konieczny był większy import mocy na poziomie 1 108 MW.
- To nie jest tak, że mamy strukturalny niedobór mocy. O blackoucie mówić nie można - wyjaśnia w rozmowie z money.pl dr Dawid Piekarz, wiceprezes Instytutu Staszica i wykładowca AFIB Vistula. - To nie był brak prądu, ale brak rezerwy - precyzuje.
Dlaczego to się zdarzyło teraz?
Jak tłumaczy Dawid Piekarz, zgodnie z regulacjami duża część zasobów mocy musi być dostępna w razie, gdyby któryś z dużych krajowych wytwórców został wyłączony z powodu awarii, ataku hakerskiego czy dywersji. Dlatego kraj musi zapewniać rezerwę. Polska nie była w stanie samodzielnie tego zrobić.
- Złożyło się na to kilka czynników. Warunki pogodowe nie pozwoliły na wystarczającą produkcję energii z wiatru i słońca. Energii atomowej wciąż nie mamy, wycofujemy się z węgla, a na gazową Ostrołękę wciąż jeszcze czekamy. Do tego, zwykle w weekend, kiedy jest mniejsze zapotrzebowanie na moc, przeprowadzane są różnego rodzaju naprawy, serwisy w elektrowniach. Mamy początek grudnia, to ostatni dobry moment na te prace. Wystarczy jednak, że te się przeciągnęły, a problem się skumulował - wyjaśnia Dawid Piekarz.
Jak zauważa prof. Krystyna Bobińska z Instytutu Sobieskiego, niedobór musiał być naprawdę istotny, skoro zapadła decyzja o zwrócenie się do czterech różnych operatorów o wsparcie. - Taka sytuacja wskazuje, że polski system działa na styk i bez poważnych inwestycji coraz łatwiej będzie go wytrącać z tej niepewnej równowagi - zaznacza.
Zdaniem Dawida Piekarza zwrócenie się do 4 krajów to efekt paneuropejskiego kryzysu energetycznego, kwestia zabezpieczania się. - Wszystkie kraje Europy borykają się z tym problemem. Gdyby Szwecja z jakichś przyczyn nie mogła pomóc, zrobiłyby to Niemcy, Czechy, Słowacja, czy inny kraj, do którego Polska mogłaby się zwrócić w ramach wspólnego rynku - wyjaśnia. - Tu zabezpieczenie oparto na 4 krajach - dodaje.
To jeszcze nie blackout
Jak podkreślają eksperci, z którymi rozmawiał money.pl, prawdziwy blackout Polsce, póki co, nie grozi. Zanim miałoby dojść do zagrożenia przerwania dostaw, stosowane są kolejne mechanizmy bezpieczeństwa.
Te jak dotąd nie zostały uruchomione. Chodzi choćby o wprowadzenie tzw. stanu zagrożenia na rynku mocy i uruchomienia elektrowni rezerwowych w Polsce. W kolejnych krokach ograniczane są pobory mocy przez największych odbiorców przemysłowych.
- Pamiętajmy, że nasz kraj ma możliwości, czego dowodem jest to, że eksportuje nadwyżki produkcyjne - głównie z zachodnich regionów, bo to się opłacało - zaznacza prof. Bobińska.
Z kolei Dawid Piekarz przypomina, że od czasu, kiedy rosyjskie działania spotęgowały kryzys w energetyczny Europie, a więc od września, Polska wręcz na eksporcie energii do innych krajów zarobiła. Ile? Około 300 mln zł.
To właśnie dzięki rozwiązaniom wspólnego rynku energii poszczególne kraje mogą wzajemnie wspierać się i zapobiegać dramatycznym kryzysom. Skąd nasz kraj może czerpać energię? Polska połączona jest ze wspomnianą wcześniej Szwecją np. połączeniem SwePol Link. Prąd płynie do nas również z Niemiec, ale mamy też połączenia z Czechami i Słowacją na południu oraz Ukrainą, Białorusią oraz Litwą. Z każdych tych kierunków możemy kupować w razie potrzeby energię.
Oczywiście import energii kosztuje. Jednak zdaniem dra Piekarza, interwencja PSE w postaci sprowadzenia energii zza granicy nie jest przesadnym problemem finansowym. - Być może szwedzka oferta mogłaby okazać się dość drogą, bo mówimy o uruchomieniu elektrowni na ropę, ale już Ukraina to węgiel i atom, a przy tym nie płacą za emisję CO2. Niemcy zaś to miks energetyczny OZE z atomem. Jakoś potwornie więc nie przepłaciliśmy, koszt był zapewne porównywalny do obecnej sytuacji rynkowej - podkreśla Dawid Piekarz.
Niedobory będą się pojawiać
Choć eksperci podkreślają, że sytuacji z początku grudnia może nie była groźna, ale jest poważnym sygnałem do przyśpieszenia inwestycji i transformacji polskiej energetyki.
- System jest na wyczerpaniu - zaznacza prof. Bobińska, która choć przyznaje, że wciąż udaje się go bilansować, to zaczyna wyglądać jak balansowanie na linie. - Od lat walczymy o energię atomową w Polsce, a wciąż w tej materii się ociągamy. Skoro wycofujemy się z węgla, musimy rozwijać inne gałęzie, bo inaczej będziemy uzależnieni od innych - mówi ekspertka Instytutu Sobieskiego
Jak dodaje, energetyki wiatrowa i słoneczna to nie wszystko. - Będą okresy, kiedy słońce nie będzie świecić dość mocno, a wiatr napędzać turbin. Zapotrzebowanie na energię wciąż rośnie. Jedynym rozwiązaniem jest w tej chwili mocne wsparcie dla rozwoju małych reaktorów jądrowych. Program powinien mieć taki sam priorytet, jak rozwój OZE, fotowoltaiki i morskich farm wiatrowych - wylicza ekspertka Instytutu Sobieskiego.
W sprawie rozbudowy energetyki jądrowej zgadza się z nią dr Piekarz. - Musimy ruszać z inną energetyką, z szerokimi inwestycjami. Głównie małe reaktory atomowe mogą zastępować źródła węglowe. Ale trzeba wreszcie zająć się też budową dużego polskiego atomu - wylicza dr Piekarz.
Jak podkreśla, wszystko do tej pory było policzone pod działanie Ostrołęki, a ta się opóźnia. - Jak już ruszy i do tego dodamy parę innych gazowych elektrowni, to sytuacja się ustabilizuje. To da nam chwilę czasu, którego jednak nie wolno zmarnować - zaznacza dr Piekarz. - Musimy szybko się modernizować, w przeciwnym razie najbliższych lata może się ujawnić problem strukturalny naszej energetyki - konkluduje.